Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wakacje od wojny. Warszawski turniej innym światem i szansą na lepszą przyszłość

Kaja Krasnodębska
Kaja Krasnodębska
Bartek Syta
W tym turnieju wynik nie jest najważniejszy. Z inicjatywy polskiej organizacji w drugi lipcowy weekend odbyła się w Warszawie siódma edycja Mistrzostw Świata Dzieci z Domów Dziecka. Dla Palestyńczyków i Ukraińców to okazja, by na chwilę uciec od rzeczywistości, ale na lepszą przyszłość liczą także zawodnicy z Irlandii czy Belgii.

- Choć mieliśmy przed sobą wielogodzinną podróż i kilka przesiadek, wsiadając do samolotu w Jordanii miałam poczucie, że teraz już z górki. Najtrudniejsze było dopełnienie wszystkich formalności i uzyskanie pozwoleń na to, by dzieci mogły wyjechać tak daleko od domu. To udało się niestety tylko po części, bo ostatecznie zgody otrzymała tylko szóstka z naszych podopiecznych. Po wizy trzeba było jechać do Tel Avivu, co okazało się pierwszą przeszkodą. Nie wszyscy w ogóle mogli pojawić się w Izraelu, a tam trzeba było pokazać się w aż trzech punktach. Dopiero po wielu rozmowach udało się załatwić potrzebne zaświadczenia oraz wizy do Polski. Choć wyjazd do Jordanii był początkiem całej przygody, dla nas opiekunów, szczęśliwym końcem walki z urzędnikami – młoda kobieta snuła opowieść siedząc niedzielnym popołudniem na trybunie wschodniej stadionu Legii. Zadaszenie chroniło przed letnim słońcem, w tle ożywione rozmowy i śmiechy. W niczym nie przypominało to tego, co zostawiała wyjeżdżając kilka dni wcześniej z Palestyny. – Nie mieliśmy bezpośredniego samolotu, ale na ponad ośmiogodzinną podróż nikt nie narzekał. Właściwie była ona sporą atrakcją. Jeszcze większą to, co dzieje się tutaj w Warszawie. Było warto.

- Mieszkamy na drugim końcu świata, więc przyjazd zajął nam prawie dobę. Na warunki podróży nie możemy jednak narzekać: to tylko dwa loty, a i one sprawiły naszym dzieciakom dużą frajdę. Większość leciała samolotem po raz pierwszy w życiu. Nie słyszałam więc narzekań, chociaż moi chłopcy właściwie nigdy nie narzekają. Potrafią cieszyć się z małych rzeczy. Tak duża rzecz, jak ten turniej to dla nich ogromna radość – wtórowała jej niższa kobieta o azjatyckiej urodzie. Jedyna w ekipie z Tajlandii potrafiła porozumieć się w innym niż rodzimy języku. Tę umiejętność wykorzystywała nie tylko po to, aby co chwilę organizować swoim podopiecznym kolejne zestawy smakołyków, ale przede wszystkim, by zaprosić wszystkich na wakacje do swojego kraju. Łamanym angielskim opowiadała o interesujących lokalizacjach, pokazywała zdjęcia w internecie, rozdawała wizytówki. Pracę opiekunki społecznej łączy z rolą przewodnika po Bangkoku.

- Nie sądzę, żeby moje dzieciaki kiedykolwiek tam dojechały – stwierdziła Tamara, Hiszpanka opiekująca się grupą z Palestyny. – Ale też większość z nich nigdy nie przypuszczała, że zjawi się w Polsce. Cieszę się, że pojawił się pomysł przyjazdu na mistrzostwa. Nie przejmujemy się wynikiem. Dla moich zawodników najważniejsze jest to, żeby po prostu dobrze się bawili. Dla niektórych większym przeżyciem niż sam turniej był pierwszy lot samolotem. Dużo emocji wzbudza w nich zresztą każdy samolot szybujący po niebie, bo palestyńskie niebo ze względów bezpieczeństwa jest zamknięte dla lotów pasażerskich. Zobaczyli zupełnie inny, wolny od wojny świat. Dla nich znacznie piękniejszy.

Spokojnie przyglądała się jak młodzi Palestyńczycy, za których przecież wzięła odpowiedzialność, biegają po trybunach stadionu w Warszawie. Wraz z dwoma trenerami pozwalała zawodnikom na dosyć dużą swobodę, tak aby mogli właściwie „dotknąć” nowych dla siebie rzeczy. O podobnej swobodzie nie można było mówić w przypadku Irlandii Północnej. Te reprezentacja wyróżniała się nie tylko jaskrawozielonymi strojami, ale przede wszystkim liczną grupą osób, które pilnowały, by jej piłkarzom niczego nie brakowało. - Każde nasze dziecko ma swojego opiekuna, do tego przyjechało trzech trenerów, którzy zajmują się przygotowaniem chłopców od strony piłkarskiej – opowiadała blondwłosa kobieta. Obładowana torbami i plecakami wykorzystywała każdą chwilę na zawarcie znajomości z opiekunami z innych krajów. Z zawodu pracownica opieki społecznej, była ciekawa jak wygląda system domów dziecka w innych zakątkach świata. Dopytywała o liczebność placówek i tego jak wygląda życie sierot na całym świecie. Chętnie też opowiadała o systemie w Irlandii, z którego, jako jego część, była całkiem dumna. - Jesteśmy najliczniejszą grupą, ale decyzja nie należała do nas, tylko do państwa. Dla naszego rządu bardzo istotny jest komfort tych dzieciaków. Każdy z naszych chłopców pochodzi z innej placówki, mieszkają w różnych miastach. Samemu podczas dla wielu z nich pierwszej zagranicznej podróży mogliby czuć się źle, mając nas zawsze mają do kogo się odezwać, kogo poprosić o pomoc – mówiła z pasją, choć na jej twarzy pojawiało się zmęczenie. – W Irlandii pracujemy po 25 godzin bez przerwy, tutaj też nie przyjechaliśmy na wakacje. Kilku z nas zrezygnowało z wolnych dni w pracy. Zawsze staramy się być gotowi do pomocy dzieciom. Nawet nocą musimy być do dyspozycji, śpimy na zmianę. Dla nas, opiekunów, ta praca to pewnego rodzaju misja. Czasami jest ciężko, bo stykami się z młodymi osobami, które przeszły w swoim życiu bardzo dużo, ale ja nie wyobrażam sobie robić czegoś innego. Radość tych dzieci daje dużo satysfakcji, a na mistrzostwach w Polsce jest tej radości bardzo dużo. Cieszę się, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł zorganizowania takich zawodów.

Tym kimś byli założyciele stowarzyszenia „Nadzieja na mundial”. W weekend 13-14 lipca odbyła się już siódma edycja Mistrzostw Świata Dzieci z Domów Dziecka „Hope for mundial”. - To największy na świecie turniej piłkarski dla podopiecznych placówek opiekuńczo-wychowawczych. Przyjechało do nas aż 28 zespołów z całego świata. Drużyny dla nas bardzo egzotyczne, jak np. Japonia, Tajlandia, Wietnam, ale też takie znane z europejskich boisk – tłumaczy rzecznik prasowy organizacji Marcin Lisiak.

Tak jak w poprzednich latach pierwszego dnia rozegrano fazę grupową, w której tym razem wzięło prawie 300 zawodników z różnych części globu. Najmłodsi nie mieli nawet dziesięciu lat, najstarsi w tym roku skończą 18. W ekipach, które ostatecznie zakwalifikowały się do fazy pucharowej przeważali starsi, były jednak drużyny, gdzie postawiono na różnorodność. - Dla wszystkich naszych dzieci jest to pierwszy wyjazd z kraju – opowiadał trener nowicjuszy tego turnieju, reprezentacji Hiszpanii. Choć jego podopieczni nie wyszli z grupy, drugiego dnia pojawili się na stadionie, by obejrzeć wszystko, co tego dnia działo się na murawie głównej: poczynając od ćwierćfinałów, które rozpoczęły się o 11.30, aż po zaplanowaną na godzinę 19 dekorację. - Tak dobieraliśmy tę drużynę, żeby dać trochę radości tym osobom, które normalnie na odwiedzenie Polski nie miałyby szans. W przeciwieństwie do innych zespołów mamy mieszaną drużynę: cztery dziewczynki, pięciu chłopców, z których najmłodszy urodził się w 2010 roku. To nasz pierwszy raz na tych mistrzostwach, wszystko jest tutaj dla nas nowe i zaskakujące.

Dla niego zaskakujący był również poziom piłkarski drużyn. Bo choć najważniejsza była dobra zabawa, to niektóre ekipy prezentowały bardzo dojrzały futbol. Hiszpania tym razem się na to nie przygotowała, ale już zapowiada powrót w przyszłym roku. - Z każdą kolejną edycją będzie nam coraz łatwiej. Tym razem nie wyszliśmy z grupy, ale dobrze się bawiliśmy. Nie wynik był dla nas najważniejszy, dlatego nie braliśmy dzieci, które na co dzień mają poważniejszy kontakt z piłką. Na co dzień mieszkają w czterech różnych placówkach, zaliczyliśmy zaledwie kilka wspólnych treningów – wspomina trener. – Jestem zadowolony, że mogliśmy na kilka dni zabrać tak dużą grupę dzieci. To jest najważniejsze, nie żadna rywalizacja. Gdy usłyszeliśmy, że Palestyna ma zaledwie pięciu zdrowych graczy, chcieliśmy nawet „pożyczyć im swoich”. Tak nakazywał duch fair play.

Dla Lisiaka największym dowodem uznania jest to, że uczestnicy rokrocznie wracają na turniej. Na te mistrzostwa kwalifikować się nie trzeba. Każdy jest mile widziany. - Jest wielka duma, bo ten turniej jest zwieńczeniem całorocznych przygotowań. Cieszy na pewno to, że zgłasza się coraz więcej drużyn. W przyszłym roku ich liczba jeszcze ma wzrosnąć, musimy się zastanowić jak to wszystko zorganizować. Fajnie, że ta idea, która wyrosła ze skromnej inicjatywy, rozchodzi się po całym świecie – opowiada. Z roku na rok widać rozwój tej inicjatywy. Drużyn jest coraz więcej, na trybunach pojawia się coraz więcej kibiców. Tych ostatnich przyciągnąć mają m.in. darmowe wejściówki, konkursy czy mecz gwiazd: internet vs telewizja, w którym grają dawne gwiazdy futbolu. Tym razem wystąpił m.in. Jacek Krzynówek. Dla samych uczestników turnieju, nie to jest najważniejsze. Dla nich najczęściej najważniejsza jest piłka. - Moim marzeniem jest zostać bardzo dobrym piłkarzem. Nie zwykłym ligowcem, a takim grającym w najlepszych klubach na świecie – przyznaje Adam, który grał w ataku reprezentacji Irlandii. - To powołanie do reprezentacji to dla mnie dowód, że jednak coś potrafię. Byłem zaskoczony, że wybrano właśnie mnie, bo już podczas tych testów byłem najmłodszy. W tym roku skończę 13 lat.

Najmniejszy podczas bardzo profesjonalnie opakowanej drużyny (Irlandczycy wspierani przez Football Association of Ireland mogli pochwalić się dwoma strojami meczowymi oraz specjalnymi dresami) nie ustępował w walce i zaangażowaniu starszym kolegom. - Na początku treningi z cztery lata starszymi chłopakami były dla mnie ciężkie, ale jakoś dałem radę. Odbywały się w soboty, a ja przez cały tydzień odliczałem tylko godziny do wyjazdu do Dublina, gdzie się spotykaliśmy. To była zdecydowanie moja ulubiona część tygodniowego rozkładu. Mam nadzieję, że zostanę w tej drużynie na kolejny rok, bo znowu będę miał na co czekać – dodaje niski rudy chłopiec, którego ambicje sięgają dużo wyżej poza amatorską grę. Choć ma świadomość, że to tylko zabawa, do pracy z piłką podchodzi bardzo profesjonalnie. Z takim samym nastawieniem stawi się na testy do przyszłorocznej reprezentacji. Jej selekcjoner nie powołuje bowiem za zasługi. Kolejnej okazji nie będzie miał kapitan Irlandczyków, który w tym roku skończył 17 lat. W ósmej edycji już nie wystąpi, za moment będzie też musiał wyprowadzić się ze swojej placówki. Irlandczycy bardzo przestrzegają zasady, która zabrania dorosłym mieszkać w domach dziecka czy z zastępczymi opiekunami. – Nie wiem, czym się zajmę jak skończę szkołę. Wiem, że nie chcę być w przyszłości piłkarzem – przyznaje. - Pewnie będę sobie czasem amatorsko kopał piłkę. Te mistrzostwa pozwalają mi po prostu na dobrą zabawę, a cotygodniowe treningi ratowały przed nudą – dodał. – Dla nas, osób mówiących po angielsku, ten turniej daje możliwość zawarcia przyjaźni z ludźmi z innych krajów. Myślę, że znajomość z chłopakami z Belgii utrzyma się na dłużej.

Na co dzień, podobnie jak większość drużyny Irlandii, jej kapitan kibicuje Liverpoolowi. Podczas mistrzostw w Warszawie, po tym jak pożegnał się z turniejem, kibicował właśnie Belgom. Ci ostatecznie wracają z brązowymi medalami. W półfinale ulegli Holandii, natomiast w meczu o trzecie miejsce nawet nie dali dojść Rosji do głosu. - Przyjechaliśmy tutaj na sześć dni. Zabraliśmy ósemkę graczy: bramkarza oraz siedmiu zawodników z pola. Do tego czterech opiekunów. Wszyscy pochodzimy z tego samego miasta, Antwerpii. Jeździłem po różnych domach dziecka oraz rodzinach zastępczych, opowiadałem o tej inicjatywie, a później przyglądałem się chłopcom jak grają w piłkę. Wybrałem najlepszą ósemkę no i jesteśmy – opowiadał o swoim zespole selekcjoner Belgów. - Dzięki temu, że jesteśmy wszyscy z jednego miasta, była okazja potrenować razem. Po zakończeniu testów wybrałem wstępnie skład, ale później po tym, jak lepiej poznałem chłopaków oraz ich umiejętności, musiałem zrobić pewne zmiany. Jestem zadowolony z końcowego efektu. Wiem, że mam ze sobą ambitną grupę.

Wraz z kolegami, którzy pracują w szkołach i domach dziecka, starał się, aby ta reprezentacja swoją organizacją jak najbardziej przypominała tę profesjonalną. W skład sztabu szkoleniowego wszedł więc trener mentalny. – Rywale porównują nas do kadry Roberto Martineza, nazywają „Belgian Red Devils” – śmiał się Thomas, którego zawodnicy tytułowali kierownikiem. - Chyba trochę na wyrost, ale nie narzekamy. Dla chłopaków to zawsze jakiś dodatkowy prestiż. Na co dzień tylko niektórzy z nich grają w klubach, inni kopią piłkę tylko na ulicach. Chcieliśmy stworzyć zespół, który łączy chłopaków z różnych środowisk, z różnymi umiejętnościami. Być może któregoś z nich zobaczymy kiedyś w profesjonalnej lidze, bo nieskromnie powiem, że potrafią grać w piłkę. Nie wygraliśmy turnieju, ale trzecie miejsce też cieszy – przyznał. Powód do radości mógł być jeszcze jeden. Odpowiedzialny za ofensywę Taoufik el Ouahdi został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju.

Tych pozytywnych emocji wśród Belgów nie brakowało. Z ich obozu co chwilę wybuchał gromki śmiech, na trybunach zagadywali do swoich rówieśników z Irlandii czy Holandii. Na boisku emocji było jeszcze więcej. Nerwy przy linii bocznej, cieszynki po każdym golu, po końcowym gwizdku cały zespół rzucił się, aby podziękować trenerom. – Treningi treningami, ale dla tego brązowego medalu kluczowa była jednak atmosfera. Moi chłopcy świetnie się znają, połowa z nich grała w Warszawie już przed rokiem. Jeśli chodzi o pozostałych, to starałem się wybrać chłopaków w podobnym wieku, to zawsze ułatwia dogadanie się.

W przyszłym roku będzie musiał nieco odmłodzić swój zespół, ale już zapowiada, że zawalczy o złoto. Złoto, które drugi rok z rzędu zgarnęła Ukraina. Podobnie jak w 2018, w finale pokonała Holandię. – Wszystkim uczestnikom należą się brawa, ale Ukraińcy byli po prostu rewelacyjni – przyznaje Lisiak, który z poziomu murawy oglądał wszystkie spotkania. Zdaje sobie sprawę, że być może z bliska obserwował przyszłe gwiazdy ukraińskiego futbolu. - W ubiegłym roku, po zwycięstwie na tym turnieju, do niektórych z naszych dzieciaków odezwały się profesjonalne kluby. Dały im możliwość gry, sprzęt, często także jedzenie i miejsce do spania. To jeszcze dzieci, ale dla nich treningi z profesjonalnymi juniorskimi zespołami to jak wygranie losu na loterii – cieszyła się Katerina, opiekunka naszych wschodnich sąsiadów. - Ich życie się odmieniło, mam nadzieję że podobnie będzie w przypadku chłopaków, którzy przyjechali w tym roku. Oni znali historię swoich poprzedników i na pewno dodatkowo ich ona motywowała.

- Motywowanie kolegów to moje główne zadanie, jako kapitana reprezentacji – mówił Maksym Tsar, najlepszy strzelec i złoty medalista turnieju. – Musiałem sprawić, żeby drużyna chciała wygrywać i skoncentrowała swoje myśli wyłącznie na piłce. To jednak nie było trudne. Każdy z nas chciałby zajmować się piłką profesjonalnie, oby ten puchar dał nam taką możliwość. Emocje po tym zwycięstwie są nie do opisania.

Z futbolem związani byli jego ojciec, wuj i dziadek. Podobnie jak innych Ukraińców, Tsara doświadczyła trwająca na Ukrainie wojna. - My wszyscy jesteśmy z Lwowa, wojna zebrała krwawe żniwo również tam. Chłopcy, którzy przyjechali do Warszawy w większości właśnie na niej stracili swoich rodziców – kontynuuje Katerina. Mimo że jej podopieczni wygrali cały turniej, przed sobą mieli jeszcze dwa pełne atrakcji dni w słonecznej stolicy Polski, nie potrafiła zdobyć się na uśmiech. - U nas domów dziecka już nie ma. Nowa reforma zlikwidowała wszystkie takie placówki. Dzieci muszą de facto radzić sobie same. Albo mieszkają ze swoimi rodzinami, albo z rodzinami zastępczymi. Tych ostatnich nie ma jednak wiele, a osób, które powinny do nich trafić jest coraz więcej – opowiada smutno otoczona przez cieszących się chłopców. - Dzieci, które nie mają rodzin, babć dziadków, wujków czy kogokolwiek kto może i chce się nimi zająć, po tej reformie nie mają gdzie mieszkać. Ja, jako osoba która pracuję z nimi na co dzień, bardzo się martwię. Myślę, że ich sytuacja będzie coraz gorsza.

Zdaje sobie sprawę, że wyjazd do Warszawy to dla jej podopiecznych sześciodniowe wakacje od wojny. Ta w domu czeka również na Palestyńczyków. - Ci zawodnicy stykają się z wojną na co dzień. Żyją zaraz obok muru, do tych mistrzostw przygotowywaliśmy się zaledwie metr od niego. Największym problemem był jednak brak wody. Ta jest kontrolowana przez Izrael, po treningach w słońcu jej niedobór jest dotkliwy – mówi Tamara, która jest wolontariuszem hiszpańskiej fundacji pomagającej palestyńskim dzieciom. Gdy poznała ich historię, zostawiła Stary Kontynent i przeprowadziła na owładniętą wojną ziemię. W Palestynie mieszka już przeszło rok, doskonale zna jej realia. - Dziewięć kilometrów od domów tych dzieci wojna się kończy. Jest mur, a za nim funkcjonuje normalne miasto: są tramwaje, międzynarodowe sklepy. Dziesięć minut drogi, a zupełnie inny, niedostępny dla nich świat. Większość z nich nigdy tam nie była. Szybciej zobaczyła Polskę niż to co ma właściwie po sąsiedzku.

- Na co dzień odcięci od świata, są jego bardzo ciekawi. Otwarci na ludzi oraz nowe doświadczenia, ale przez barierę językową nie mogą w pełni wykorzystać możliwości tych mistrzostw. Gdy mieliśmy wolniejszą chwilę, zabraliśmy ich na wycieczkę po starym mieście. Nie rozumieli żadnych napisów, rozmawiających obok ludzi. Nie potrafili tego nawet wygooglować, bo przecież na co dzień posługują się zupełnie innym alfabetem. Dlatego tylko fotografowali. Fotografowali wszystko i wszystkich, a przyniosło im to ogromną radość. Myślę że to będą wspomnienia i pamiątki na całe życie – gdy opowiada, jej twarz się rozjaśnia. Widać, że szczęście dzieci przynosi radość również jej.

W tej chwili nie wyobraża sobie robić nic innego. Jej swoistą misją jest integracja dzieci wyznających różne religie. Wyjazd na ten turniej również ma w tym pomóc. - Dla mnie najpiękniejsze jest to, że mam wśród swoich podopiecznych troje dzieci pochodzących z chrześcijańskiego środowiska i trochę, których religią jest islam. Wśród dorosłych o porozumienie w takim składzie pewnie byłoby ciężko, a dla nich nie ma różnicy, kto w jakiego wierzy boga. Świetnie się dogadują, są razem. Mam nadzieję że to krok dla lepszej, wspólnej przyszłości. Cała magia tych mistrzostw polega na tym, że wszyscy są równi. Nieważne ile mają lat, nieważne ile mają wzrostu i skąd pochodzą – wszyscy przyjechali tutaj, bo kochają futbol. Ich codzienne życie nie jest proste, tutaj mogą na chwilę się od niego odciąć. Bardzo chciałabym, żebyśmy za rok mogli przyjechać do Polski ponownie. Jeśli nie w powiększonym składzie, to chociaż w tym samym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wakacje od wojny. Warszawski turniej innym światem i szansą na lepszą przyszłość - Sportowy24

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska