18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W sobotę premiera Antygony w Jelczu-Laskowicach

Krzysztof Kucharski
Stanisław Wolski i Robert Gonera
Stanisław Wolski i Robert Gonera Janusz Wójtowicz
Przed sobotnią premierą sztuki rozmowa z jej reżyserem Robertem Gonerą i Stanisławem Wolskim, asystentem reżysera.

Skąd się wzięła Antygona w Jelczu-Laskowicach?

Stanisław Wolski: Zaraz po pogrzebie rozmawiałem z tymi młodymi ludźmi, którym "Szymek" obiecał następną premierę. Do roli Anity zrobił specjalny casting, który wygrała bezapelacyjnie Ania Zaborska. Wielkim entuzjastą tego pomysłu i jego promotorem był Łukasz Dudkowski, dyrektor Miejsko-Gminnego Centrum Kultury w Jelczu-Laskowicach, który wręcz Tadeusza dopingował. Szymków niedaleko mieszkał, bo w Chwałowicach. Uważali, że największym hołdem dla "Szymka" będzie, tak jak planował, plenerowa premiera "Antygony w Nowym Jorku". Nie była to propozycja dla mnie, mieli nadzieję, że ktoś to pomoże im zrobić.

A jak Robert trafił do tego przedsięwzięcia?

Robert Gonera: Zostałem zaproszony przez Andrzeja Stacheckiego, który jest producentem tego przedsięwzięcia inspirowanego przez dyrektora Dudkiewicza. Nie znałem wtedy historii tego planowanego przedstawienia. Początkowo nie byłem tą propozycją w ogóle zainteresowany, ale tydzień później wylądowałem w Nowym Jorku, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłem się w Tomkins Square Park i siadłem na ławce, na której sypiał jeden z bohaterów dramatu Głowackiego, rosyjski malarz żydowskiego pochodzenia - Sasza. Nietrudno zgadnąć, że moje myśli powędrowały do "Antygony w Nowym Jorku", którą czytałem dosłownie parę dni przed wylotem do Stanów. Kiedy wstałem z ławki, wiedziałem, że nie mogę odmówić. Po powrocie do Polski podjąłem rozmowy z pomysłodawcami tego spektaklu w starym amfiteatrze.
O obsadę nie musiałeś się martwić, bo wybrał ją Szymków. Nie bałeś się pracy z amatorami?

RG: Nie chciałem nic zmieniać. Od razu zauważyłem ich zapał. Tyle że w ogóle nie znałem tych ludzi wybranych w części przez "Szymka". Na początku trochę czasu zajęło nam wzajemne oswajanie się. Nie ukrywam, że od razu pomyślałem o Staszku, który, zanim został zawodowym aktorem, wyszedł z ruchu amatorskiego i był jednym z filarów Studenckiego Teatru Kalambur. Liczyłem, że będzie między nami pomostem. Nie mogłem naśladować Tadeusza, bo nie znałem jego metod pracy i nie wiedziałem, jak zamierzał zrealizować to przedstawienie. Musiałem postawić swoje warunki. Musiało minąć trochę czasu, zanim zdobyłem zaufanie młodych ludzi. Oni doskonale pamiętali pracę z Tadziem Szymkowem, który był dla nich postacią niezwykle bliską. Wcale tutaj nie przesadzam. Starałem się wniknąć w nich świadomość, pomóc w przekraczaniu aktorskich barier. Oczywiście, w trakcie jednej realizacji trudno nauczyć kogoś warsztatu.

SW: To, co sprawiają im największą trudność, to tak zwane "fiksowanie". Aktor zawodowy wychodzi na scenę, szkicuje jakąś sytuację, zapamiętuje skojarzenia, które do niego doprowadziły i może ją dokładnie powtórzyć. Na kolejnych próbach stara się ten zapamiętany schemat ruchów, gestów i psychologicznych podtekstów rozbudować, uwiarygodnić, nadać mu naturalny charakter. Amatorzy takich umiejętności nie posiadają, za każdym razem grają inaczej, spontanicznie, nie pamiętają swoich relacji z partnerem, więc go zaskakują i robi się straszny bałagan.
"Antygona w Nowym Jorku" Głowackiego, choć momentami zabawnie napisana, jest sztuką wielowarstwową.

RG: Każda z postaci ma swój świat i mocno odczuwa samotność i nieufność wobec otoczenia, nawet tego najbliższego. To jest sztuka niebywale głęboka i szalenie precyzyjnie skonstruowana przez autora. Przyznam się, iż czytając ją po raz kolejny i kolejny ciągle coś niezwykłego w niej odkrywałem, nie tylko w relacjach między bohaterami. Zdałem sobie też z tego sprawę, że to jest sztuka historyczna. Opowiada o czasach, które bezpowrotnie minęły. Głowacki pokazuje w sposób symboliczny świat po opadnięciu żelaznej kurtyny. Bohaterami są ludzie z różnych stron świata, których spotkała bieda, wybrany los outsidera, wyrzutka społeczeństwa, lumpa. Czwórka bohaterów to Portorykanka, Amerykanin, Polak i rosyjski Żyd. Zagrają: Anna Zaborska (Anita), Artur Zaborski (Policjant), Ryszard Herba (Sasza), Piotr Zubowski (Pchełka) i Juliusz Rodziewicz (John, a właściwie jego zwłoki).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska