Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Polsce mamy kult wojska. I od zawsze tak było (ROZMOWA)

Hanna Wieczorek
Promocja oficerów - na zdjęciu rok temu, na wrocławskim Rynku - zawsze gromadzi tłumy widzów. Nie tylko najbliższe rodziny i przyjaciół absolwentów szkół oficerskich. Mundur niezmiennie przyciąga
Promocja oficerów - na zdjęciu rok temu, na wrocławskim Rynku - zawsze gromadzi tłumy widzów. Nie tylko najbliższe rodziny i przyjaciół absolwentów szkół oficerskich. Mundur niezmiennie przyciąga fot. Jarosław Jakubczak
Profesor Jerzy Maroń, wrocławski historyk zajmujący się dziejami wojskowości, odpowiada nam na pytanie, dlaczego Polacy nadal mają zaufanie do wojska, mimo stanu wojennego i zdecydowanej niechęci do generała Wojciecha Jaruzelskiego. Tłumaczy też, że choć wojen sami nie wywoływaliśmy, wojaczkę mamy we krwi.

Dawno temu czytałam opowiadanie s-f. W opowiadaniu tym Ziemią rządzili Polacy - bo to taki pokojowy naród, który od XVII wieku żadnej wojny nie wywołał. Jak to jest: nie lubimy wojska?
Nie. Od 1945 roku, dzięki Bogu, nie mieliśmy wojny. Wewnętrzne interwencje wojska nie były szczególnie krwawe, jeśli weźmiemy pod uwagę, jakie ofiary mogły za sobą pociągnąć. Myślę tu oczywiście o roku 1956, 1970 i stanie wojennym. Choć w stanie wojennym ci, którzy zginęli, nie zostali zabici przez wojsko.

Ale to jeszcze nie powód, żeby wojsko kochać.
Trzeba pamiętać, że w Polsce niepodległej był bardzo silny, nieprawdopodobnie silny kult wojska. Zaczęło się to po 1918 roku, a dokładniej rzecz biorąc, po 1920 roku, po zakończeniu wojny z Rosją Radziecką. Ten kult, szacunek wobec munduru był celowo tworzony. Zarówno przed, jak i po zamachu majowym. Służba wojskowa, prestiż żołnierzy, a zwłaszcza oficerów w II RP był wysoki.

Mówi Pan, że kult wojska celowo budowano. W jaki sposób?
Posługiwano się całą gamą środków. Proszę pamiętać, że w tym czasie karą dla oficera był areszt domowy, czyli zakaz wychodzenia na ulicę w mundurze. A karą dla właściciela restauracji był zakaz odwiedzania jej przez oficerów.

To właściciele knajp musieli być nieszczęśliwi. Kto decydował o takim bojkocie?
Rozkaz wydawali komendanci czy też dowódcy garnizonów. To była tylko jedna z form, w jakiej przejawiało się znaczenia wojska w życiu publicznym. Po zamachu majowym, zwłaszcza w latach 30. dwudziestego wieku, oficerowie i podoficerowie, którzy odeszli ze służby czynnej, odgrywali istotną rolę w administracji państwowej. W niektórych województwach, na przykład na Pomorzu, obsadzali stanowiska wicewojewodów, wicestarostów i tak dalej. W ten sposób następowała swoista militaryzacja administracji. No i wreszcie wychowanie młodzieży.

Do tego też się wojskowi mieszali? Chcieli wychować kolejne pokolenia żołnierzy?
Od początku dyskutowano, jaką formę ma przyjąć wychowanie młodzieży w Polsce niepodległej. Działo się tak, ponieważ spodziewano się kolejnej wojny. Co prawda raczej ze wschodnim sąsiadem, ale uważano, że konflikt zbrojny jest nieunikniony. W szkołach średnich wprowadzono przysposobienie wojskowe; proszę zwrócić uwagę - nie obronne, a wojskowe. Organizowano szkolenia, odpowiednie obozy. A do tego działała olbrzymia gama organizacji paramilitarnych, jak to się ładnie z kolei po 1945 roku przyjęło nazywać. A więc organizacji obejmujących przeszkolenie wojskowe, takich jak Związek Strzelecki, do którego należeli nie tylko dawni strzelcy, ale też świeży narybek.

Faktycznie, pracowano na - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli - pozytywny wizerunek wojska.
Kult armii czy wojska był więc niesłychanie rozbudowany. I trzeba to sobie od razu powiedzieć: ten kult przesunięto czy też przeniesiono w naturalny sposób na okres po II wojnie światowej. Zwłaszcza po roku 1956. Sentymenty zostały.

I nawet stan wojenny wojsku nie zaszkodził?
Wojsku raczej nie, gorzej było z poszczególnymi jego reprezentantami. Pamiętam gazetki dźwiękowe Stefana Bratkowskiego z lat 80. Było ich chyba siedem, nagrywanych na kasetach. W jednej z nich Bratkowski zwrócił uwagę, że najbardziej złośliwe, najbardziej bolesne dowcipy, które krążyły w stanie wojennym czy stanie zawieszonym, były o generale Jaruzelskim.

W grudniu 1981 roku wojsko straciło dla Polaków swój urok?
Diagnoza Bratkowskiego, chyba zresztą słuszna, mówiła coś innego. Otóż bez względu na przeszłość, niezależnie od tego, co się działo w PRL-u do czasu wprowadzenia stanu wojennego, Jaruzelski cieszył się dużą popularnością i zaufaniem.

Dlaczego?
Ponieważ był generałem w służbie czynnej i był żołnierzem. I właśnie ze względu na to, że jako zawodowy żołnierz zawiódł zaufanie, najbardziej rozczarował Polaków. Proszę zobaczyć, niezależnie od tych szczególnych miesięcy polskiego kalendarza - marca, czerwca, października, grudnia - wojsko cieszyło się wielką estymą wśród społeczeństwa polskiego.

A interwencja w Czechosłowacji?
Wręcz tę estymę potwierdza. Dowodem na to był powrót polskich wojsk z Czechosłowacji w 1968 roku. Na Dolnym Śląsku ciepło witano wracających żołnierzy, nikt tych ludzi nie zaganiał, by machali kwiatami i chorągiewkami. Podobnie jak ciepło odnoszono się do żołnierzy patrolujących ulice w stanie wojennym.

Nie przesadza Pan?
Wiem coś o tym, ponieważ z powodu mojego PESEL-u sam stan wojenny w Polsce wprowadzałem. Akurat do rocznej służby wojskowej, jaką odbywano po studiach, brano wtedy mój rocznik, tak więc ja i moi koledzy byliśmy 13 grudnia 1981 roku w wojsku. Służyłem w Zgorzelcu i widziałem reakcje ludzi - wyrazy sympatii dla szeregowych żołnierzy, których częstowano gorącą herbatą itp.

DALSZY CIĄG NA KOLEJNEJ STRONIE - CZYTAJ

To już chyba coś innego niż kult wojska?
To efekt powszechnej służby wojskowej, która obowiązywała zarówno przed wojną, jak i po wojnie. W Polsce niepodległej i w PRL te dwa lub trzy lata spędzone w wojsku traktowane były jako przejście do pełnej dorosłości. Ukończenie szkoły, dwa lata wojska, praca i wtedy dopiero stawało się dorosłym mężczyzną. To była wręcz inicjacja. Sławomir Lindner, powojenny aktor, scenograf i reżyser, był przed wojną zawodowym oficerem, służył w Lesznie. Na swoje wesele zaprosił go jeden z jego byłych podkomendnych, już cywil. I w domu pana młodego na honorowym miejscu wisiały trzy portrety dowódców kompanii: dziadka w pikielhaubie, ojca w powstańczej, wysokiej wielkopolskiej rogatywce i trzeci samego porucznika Lindnera.

Myśli Pan, że kult wojska nadal w Polsce istnieje?
Tak, choć sytuacja się zmieniła. Nie ma armii z poboru, bo jest armia zawodowa i na ulicach nie widać już żołnierzy. Oni dzisiaj ubrani po cywilnemu chodzą. W mundury przebierają się dopiero po przyjeździe do koszar. Przypuszczam, że to obniża ich rangę w społeczeństwie. Negatywny wpływ ma też zazdrość o prawa emerytalne, zracjonalizowane w stosunku do okresu PRL-u.

Brak żołnierzy w mundurach na polskich ulicach powoduje, że mnie cenimy wojsko?
W dłuższym okresie będzie miało przełożenie na nasz stosunek do wojska: nastąpi pewne obniżenie zaufania i szacunku, jakim go jako społeczeństwo obdarzamy. Proszę zwrócić uwagę, że w Wielkiej Brytanii jest kult marynarki wojennej, ale żołnierzy służących w wojskach lądowych już się nie ceni. Wprost przeciwnie: uważa się ich prawie za nieudaczników.

Wojsko uwielbiamy, a jak to jest z wojną? Jesteśmy narodem miłującym pokój?
Nie jesteśmy nastawieni specjalnie pacyfistycznie. Trudno zresztą mówić o wrodzonym pacyfizmie w czasach, kiedy nie było państwa polskiego. Ale proszę zwrócić uwagę, że regularna armia polska zniknęła dopiero w 1831 roku po upadku powstania listopadowego.

I na tym koniec. Zajęliśmy się pokojowymi działaniami?
Nie do końca. Emigranci z powstania listopadowego byli traktowani w całej Europie jako wyjątkowi fachowcy od wojaczki. Byli zresztą rozchwytywani w okresie Wiosny Ludów. Obejmowali wysokie stanowiska w armiach rewolucyjnych, choćby generał Wojciech Chrzanowski był dowódcą amii sardyńskiej, Ludwik Mierosławski armii Sycylii i Badenii, Franciszek Sznajder Palatynatu; zresztą miernie się tam raczej sprawił. A do tego cała masa oficerów służyła na niższych szczeblach i było też w tych wojskach dużo polskich ochotników. Trzeba też pamiętać, że w tym czasie tworzyły się polskie legiony. Największy był oczywiście na Węgrzech, a w 1849 roku dwóch Polaków - Henryk Dębiński i Józef Bem - było naczelnymi wodzami armii węgierskiej.

Kiedy skończyła się Wiosna Ludów, Polacy mogli odłożyć mundury i szable do szafy...
Niekoniecznie. Trzeba pamiętać o pewnym stylu życia, zwłaszcza wśród arystokracji, czyli dążeniu do uzyskania stopnia oficera rezerwy. To się przekładało na fakt, że procentowo - w stosunku do liczby ludności w całym imperium rosyjskim - Polacy dostarczali największy kontyngent do armii carskiej. Równie mocno byli reprezentowani w armii monarchii austro-węgierskiej. Nieco gorzej było w Prusach - tam niewielu Polaków było oficerami zawodowymi.

Rosjanie mieli do nas takie zaufanie, że pozwalali Polakom zajmować oficerskie stanowiska w swojej armii?
W armii rosyjskiej, mimo obostrzeń dotyczących przyjmowania katolików do Akademii Mikołajewskiej Sztabu Generalnego, było ich całkiem dużo. W roku 1913, jak to odnotowano, 55 generałów w armii carskiej było Polakami, w armii austriackiej było równie dużo. Wojskowa służba zawodowa nie była potępiania, a wręcz akceptowana przez społeczeństwo galicyjskie. W imperium rosyjskim, na terenie Królestwa, raczej niechętnie patrzono na taką karierę. Jednak już na ziemiach zabranych, w głębi Rosji, było to zdecydowanie akceptowane. Polacy służący w armii carskiej nie byli szykanowani przez innych Polaków.

Polacy nie bronili się przed służbą w armiach zaborców?
Trzeba sobie powiedzieć, że w żadnym z zaborów nie było problemów z mobilizacją w 1914 roku. Rosjanie bali się, że będą mieli kłopot z mobilizowaniem polskich poborowych do wojska, ale okazało się, że stawili się praktycznie wszyscy, którzy dostali wezwanie. Potem przyszedł rok 1918, wybuch niepodległości; pomijam już nawet formacje polskie tworzone podczas I wojny światowej. To wszystko jasno pokazuje, że nie mamy pacyfizmu we krwi, a wprost przeciwnie.

Rozmawiała Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska