Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W piątek obchodziliśmy Dzień Dziecka Utraconego

Hanna Wieczorek
Monika Dubniewicz z ukochanym Jasiem.
Monika Dubniewicz z ukochanym Jasiem. Archiwum prywatne
W piątek, punktualnie o 19, Monika Dubniewicz postawiła w oknie zapaloną świeczkę. Ania poszła na cmentarz. Postawiła znicz na grobie Majki, córki swojej koleżanki.

- Świeczkę zapaliłam dla wszystkich dzieci utraconych i ich matek - mówi Monika. - Bo 15 października to właśnie ich dzień.

Szacuje się, że w Polsce jest 40 tysięcy kobiet, które poroniły lub których dzieci zmarły niedługo po porodzie. One same mówią o sobie "aniołkowe mamy" i podkreślają, że bardzo trudno poradzić sobie z taką stratą.

Monika ciągle podkreśla, że jest matką trójki dzieci: Jasia, Leona i Toli. Leon ma dwa lata, Tola urodziła się niedawno. Jaś, choć zmarł prawie cztery lata temu, ciągle jest obecny w jej życiu.

Monika, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży z Jasiem, najpierw się przestraszyła. Bo przecież dziecko to wielka odpowiedzialność - na całe życie. Potem dowiedziała się, że jej dziecko może urodzić się chore. Były badania prenatalne, miesiące strachu, w końcu nadzieja, bo cysty w mózgu Jasia samoistnie się wycofały.

- Kiedy Jaś się urodził, położna mówiła, że ma cofnięte uszy, dziwne paluszki, ale nie chciała postawić diagnozy - wspomina Monika. - Szybko dowiedzieliśmy się, że jest chory na zespół Edwardsa i nie ma szans na życie.

- Mam w rodzinie lekarzy, mój mąż jest związany z medycyną - opowiada. - Próbowali sprowadzić mnie na ziemię, bo dziecko z nadciśnieniem płucnym nie ma wielkich szans.

Monika chciała jednak wierzyć, że Jasiowi się uda. Bo rozmawiała z rodzicami innych dzieci z zespołem Edwardsa, które żyły nawet po sześć lat. I kiedy już z mężem przygotowywali się, żeby zabrać synka do domu, Jaś zmarł. Po zabiegu, który miał przedłużyć mu życie.

Ania chce mieć dziecko, ale jej organizm traktuje ciążę jak zagrożenie i usuwa ją. Po pierwszym poronieniu przeszła wszelkie możliwe badania. Później była druga ciąża i drugie poronienie. Przy trzeciej wierzyła, że się uda. Bo przecież miała lekarza, który się nią stale opiekował, brała leki, przeszła terapię. Czuła, że urodzi córeczkę, miała już dla nie imię, zaczynała myśleć o ubraniach ciążowych. I znowu poronienie.

- Nikt, kto tego nie przeszedł, nie rozumie, jak czuje się kobieta w takiej sytuacji - mówi. - Tej okropnej pustki. Znajomi, rodzina milczą, nie potrafią rozmawiać na temat poronienia. Tak, jakby się nic nie stało, jakbym nie była w żałobie.

A najgorsze są pocieszenia: "Następnym razem się uda". Bo może nie będzie następnego razu, bo ona nie wie, czy zdecyduje się po raz kolejny na ciążę, na ryzyko cierpienia.

- Nie wiem, jak dałabym sobie radę, gdyby nie program prowadzony przez wrocławskie Towarzystwo Pomocy Rodzinie - mówi Ania. - Bez terapii, psychologa, psychiatry... Dodaje, że każda kobieta, która przechodzi żałobę po dziecku, powinna mieć szansę na skorzystanie z takiej bezpłatnej pomocy. I zachęca, by dzwoniły pod numer Towarzystwa: 71-349-39-11 lub 602-645-443.

- Rzeczą absolutnie indywidualną jest, jak długo matka będzie przeżywać żałobę po stracie dziecka - mówi Beata Jarosz, psycholog i szefowa TPR. - Pewne jest natomiast, że każda do końca życia będzie nosiła w sercu poczucie straty. Jedne potrafią poradzić sobie z tym same, inne potrzebują pomocy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska