Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Karakorum nadzieja zawsze zamarza ostatnia

Rafał Święcki
Rafał Fronia ze swym wspinaczkowym partnerem Jarkiem Gawrysiakiem
Rafał Fronia ze swym wspinaczkowym partnerem Jarkiem Gawrysiakiem Fot. Rafał Fronia
Ośmiotysięcznik Broad Peak w Karakorum nie był łaskawy dla uczestników polskiej wyprawy, którzy planowali jako pierwsi w historii zdobyć go zimą. Dwie próby wejścia zakończyły się fiaskiem. W tym ambitnym przedsięwzięciu uczestniczył jeleniogórzanin Rafał Fronia. Swymi doświadczeniami z ostatniej wyprawy podzielił się z Rafałem Święckim

Rafał podczas ostatniej wyprawy skończył 40 lat. Z wykształcenia jest kartografem, w stolicy Karkonoszy prowadzi dobrze prosperującą firmę wydającą mapy i przewodniki. To ona pozwala mu wyjeżdżać na kilkumiesięczne kosztowne wyprawy.

Wspinać się zaczął późno, już jako dojrzały mężczyzna. Żartuje, że górska pasja zaczęła się od wejścia na wagę, której wskazówka zatrzymała się na ponad 100 kilogramach. Dla byłego siedmiokrotnego mistrza Polski w biegach na orientację to było stanowczo zbyt dużo. Postanowił zrzucić zbędne kilogramy, których nabrał po zakończeniu kariery sportowca. Już pierwszy swój szczyt alpejski - Mont Blanc - zdobył w sportowym stylu.

Wbiegł na niego razem z kolegą. Później przyszła kolej na góry Afryki, Tatry, Kaukaz, Andy i w końcu na ośmiotysięczniki w Himalajach i Karakorum. Dotąd zdobył najwyższy szczyt Andów - Aconcagua (6962 m), Elbrus (4741 m) na Kaukazie i znacznie już wyższy Pik Lenina (7134 m) w górach Pamiru. Wspinał się też na wznoszące się na ponad 6000 m wygasłe wulkany w Ameryce Południowej, między innymi na Parinacotę na granicy chilijsko-boliwijskiej i na Nevado Sajama - najwyższy szczyt Boliwii. Nieomal nie stracił życia, zdobywając ekwadorski wulkan Tungurahua, który wybuchł, gdy był 150 metrów od krawędzi krateru. Pierwszym ważnym sukcesem w najwyższych górach był ośmiotysięcznik Gasherbrum II w Karakorum.

Był partnerem wspinaczkowym Krzysztofa Wielickiego, piątego zdobywcy Korony Himalajów i Karakorum (wszystkich 14 ośmiotysięczników Ziemi). Te-raz wrócił z wyprawy na Broad Peak (8051 m) - 12 szczyt Ziemi. Do udziału w tym przedsięwzięciu zaprosił go Artur Hajzer, zdobywca sześciu szczytów ośmiotysięcznych, autor pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę i wspinaczkowy partner Jerzego Kukuczki.

Zebrana przez Hajzera grupa wspinaczy postawiła sobie za cel zimowy podbój niezdobytych jeszcze w tych warunkach ośmiotysięcznych szczytów w Karakorum i Himalajach zachodnich.
Niestety, pierwsza wyprawa zaplanowanego na kilka lat cyklu zakończyła się fiaskiem. Według Rafała Froni ekspedycji po prostu zabrakło szczęścia.

- Popełniliśmy też kilka błędów taktycznych. Nie dopisała pogoda - tłumaczy jeleniogórzanin.
Wybrana przez Polaków góra była bardzo ambitnym celem. Zimą pokrywa ją lód, kruchy jak szkło, co utrudnia wspinaczkę. Różne wyprawy próbowały ją zdobyć zimą już sześciokrotnie. W sumie prób zimowych wejść na znajdujące się w górach Karakorum ośmiotysięczniki było aż 17. I dotąd tylko jedna zakończyła się powodzeniem. W lutym tego roku (w czasie trwania polskiej wyprawy na Broad Peak), został zdobyty Gasherbrum II (8036 m). Dokonała tego trójka wspinaczy: Włoch Simone Moro, Kazach Denis Urubko i Amerykanin Cory Richards.

9-osobowa ekspedycja Artura Hajzera wyruszyła w Karako-rum pod koniec grudnia. Zaczęli od rozstawiania obozów pośrednich i poręczowania linami podejścia, które miało ułatwić późniejszy atak szczytowy. Równocześnie aklimatyzowali się, przyzwyczajając organizmy do zmniejszonej zawartości tlenu w powietrzu.
Od początku przygotowania do ataku szczytowego były prowadzone w niezmiernie trudnych warunkach. Temperatury w bazie spadały do minus 30 stopni Celsjusza, a wyżej było jeszcze zimniej. W niektóre dni jakąkolwiek aktywność górską uniemożliwiały huraganowe wiatry, wiejące powyżej 160 km/h. W takich warunkach ekspedycja przez 18 dni lutego była uwięziona w bazie. Pojawiły się też inne problemy związane z długim pobytem na dużej wysokości. Poważnie rozchorował się Arkadiusz Grządziel. Na szczęście lekarz wyprawy w porę rozpoznał objawy śmiertelnie niebezpiecznej na tej wysokości zatorowości płucnej i wezwał dla niego śmigłowiec. By pomóc w transporcie kolegi, bazę opuścił wtedy Robert Kaźmierski. Wysokość dawała się we znaki także innym uczestnikom , którzy zaczęli gwałtownie tracić na wadze.

- W ciągu 4 dni schudłem 4 kg, znaczna część to były mięśnie - wspomina Fronia.
W tym przypadku także potrzebna była interwencja lekarza - Roberta Szymczaka. By wspinacze całkowicie nie opad-li z sił, zalecił on forsowne ćwiczenia. W jednym z namiotów urządzono siłownię i codziennie, mimo wichury, himalaiści po kilka godzin spacerowali po lodowcu wokół namiotów.
Poprawa pogody, dająca cień szansy na atak szczytowy, przyszła dopiero na początku marca. Austriacki meteorolog Karl Gabl, który od wielu lat obserwuje zmiany pogodowe w rejonie Himalajów i Karakorum, przewidywał czterodniowe ok-no pogodowe. Ono w zupełności wystarczyłoby, żeby wejść i bezpiecznie zejść ze szczytu. Kierownik wyprawy zadecydował, że na szczyt pójdą dwa zespoły szturmowe. Rafał znalazł się w drugiej grupie, która miała wystartować dzień po wyjściu zespołu pierwszego.

- Niestety, z czterodniowego okna szybko zrobiło się trzy-dniowe. Później okres wypogodzenia skrócił się do dwudniowego. To już właściwie nie było okno, tylko lufcik - żartuje jeleniogórzanin.
Innym niespodziewanym problemem okazały się zupełnie zniszczone przez wiatr namioty w obozach pośrednich. Wspinacze musieli nocować, przykrywając się ich resztkami, przy temperaturze 45 stopni poniżej zera.

- Mimo że spałem w puchowym kombinezonie i śpiworze, a w butach i rękawicach miałem ogrzewacze chemiczne, czułem przenikliwe zimno - relacjonuje Fronia.

W takich warunkach nie było mowy o jakimkolwiek wypoczynku i zebraniu sił na atak. Wspinacze z objawami hipotermii zawrócili do bazy. Tydzień później spróbowali ponownie. Tym razem dotarli wyżej, bo na wysokość 7830 metrów. Niestety, tam zatrzymała ich wielka lodowa szczelina, której nie sposób było obejść.

Choć uczestnicy pierwszej wyprawy polskiego programu himalaizmu zimowego nie odnieśli w tym roku sukcesu, nie zamierzają się poddawać. Już teraz planowana jest następna wyprawa przygotowująca do kolejnego sezonu zimowego. Jesienią Polacy pojadą na Makalu, a zimą Artur Hajzer zamierza zaatakować, nigdy niezdobyty o tej porze roku, szczyt Nanga Parbat (8126 m) w Himalajach zachodnich. Poza nim i Broad Peak, do zdobycia pozostały wciąż : K2 (8611 m) i Gasherbrum I (8080 m).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska