Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uciekają przed śmiercią

Piotr Kanikowski
Zaje...my tę czarną kur... - rozgłaszają po Lubinie bandyci, których Kinga Hawrysz pomogła policji wsadzić za kratki. Powychodzili z aresztów, a ona musiała uciekać z miasta. Z rodziną żyją jak szczury w piwnicy - pisze Piotr Kanikowski

O haraczach się milczy. Kinga Hawrysz wie, że wszyscy - cały Lubin - opłacają się bandytom. Nim we wrześniu 2008 roku otworzyła niewielki bar Hulio na osiedlu Polne, jako barmanka pracowała w kilku lokalach; napatrzyła się na facetów, którzy przychodzili, rozsiadali się na krzesłach jak królowie, pili najdroższe alkohole, rozrabiali i wychodzili nie płacąc rachunków. Czasem jeszcze szef kazał dać im na do widzenia wyjęte z kasy dwieście złotych. Za ochronę.

19 października 2008 roku, kilka dni po otwarciu Hulio, całą grupą przyszli także do niej. Z widzenia znała ich z innych knajp. Zdemolowali lokal. Wrócili tydzień później. Tłukli szkło, łamali meble, bili klientów. Chcieli pieniędzy za ochronę. Kinga powiedziała do Łomiarza albo Kowala, że już ma ochronę, bo jak każdy obywatel płaci podatki na policję. I pamięta, jak zadzwoniła na lubińską komendę, by przysłali radiowóz. Oficer dyżurny rozwiał jej złudzenia: mają jeden samochód na całe miasto, akurat pojechał na interwencję i nic się nie da zrobić.

Wcześniej, gdy próbowała blefować, że lokal jest pod obserwacją, Kowal śmiał się: - Teraz, kurwa, nikt tu nie przyjedzie.

No i okazało się, niestety, że to on miał rację.

- Nie było mnie stać na żadne haracze. Włożyłam w mój bar wszystkie oszczędności, zadłużyłam się po uszy - wyjaśnia lubinianka.

Dlatego po drugim najściu zdecydowała się opowiedzieć wszystko policji. Sądziła, że tak właśnie powinien postąpić każdy obywatel. Żadnych wątpliwości, ani przez moment. Podała nazwiska, ksywki, rysopisy. Opowiedziała o pistolecie, który Igor Ż. demonstracyjnie obracał w dłoniach pod stolikiem. Naiwnie wierzyła, że teraz będzie święty spokój: tak jak w filmach wpadną gliny, rzucą bandziorów na podłogę, skują i po wszystkim. Będzie można żyć normalnie.

Asp. Paweł Petrykowski, rzecznik prasowy dolnośląskiej policji, twierdzi, że już wówczas zaproponowano Kindze objęcie jej procedurą szczególnej ochrony, ale odmówiła. Według jej wersji, chciała ochrony i była święcie przekonana, że Hulio jest pod stałą obserwacją funkcjonariuszy, więc nie ma strachu. Na pewno już wówczas dostała bezpośrednie telefony do policjantów z Lubina i komendy wojewódzkiej we Wrocławiu, na wypadek, gdyby działo się coś niepokojącego lub gdyby zmieniła zdanie. Mogła dzwonić po pomoc o każdej porze dnia i nocy, to prawda. - Dodatkowo patrole pełniące służbę w terenie co jakiś czas pojawiały się w miejscach przebywania danej osoby - dopowiada Paweł Petrykowski. Ale zaznacza, że nikt nie pilnował baru 24 godziny na dobę.

W Lubinie trwała akurat wojna gangów - od kilku miesięcy grupa Samuela G. ("Sterydy", "Karki", "Bramka") walczyła o miasto z tzw. "Kibolami": strzelano się w biały dzień na ulicy, w ruch szły noże i toporki, płonęły samochody, a latem 2008 r. w jednym z nich żywcem podpalono też człowieka. Dzięki zeznaniom Kingi lubińska policja, krytykowana za bezradność wobec bandziorów, mogła podratować nadszarpniętą reputację. Zatrzymano 8 mężczyzn i poufnymi telefonami ściągnięto dziennikarzy pod sąd, który decydował o tymczasowych aresztach, żeby pochwalić się sukcesem.
Kingi nie było wtedy w mieście - na dwa tygodnie policjanci wywieźli całą rodzinę z Lubina po to, by spokojnie wyłapać bandę Samuela G. Wrócili, kiedy zrobiło się spokojniej. Znów otworzyli bar.

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia jakiś zakapturzony typ wszedł do Hulio i wrzucił do środka trzy koktajle Mołotowa. Kinga akurat ścierała podłogę. Gdyby odruchowo nie schyliła głowy, pierwsza butelka z benzyną roztrzaskałaby jej czaszkę. Za plecami buchnęły płomienie - można już było tylko uciekać.

Wtedy straciła dziecko, które nosiła pod sercem od trzech miesięcy. Wylądowała w szpitalu. I ona - najodważniejsza kobieta w Lubinie - zaczęła się bać bandytów. Panicznie. Cały czas słyszała, że chcą ją dorwać. Poprzysięgli jej zemstę. "Zajebiemy tę czarną kurwę" - rozgłaszali po mieście.

W takich sytuacjach trudno zapomnieć o Darku K., zatłuczonym na środku ulicy w kwietniu 2008 roku. Przez jakiś czas był jednym z nich. Poznał dziewczynę, ona zaszła w ciążę - odmieniła go ta miłość.

Ale nie pozwolili mu zerwać z gangiem. Gdy K. uciekł, zamieszkał z dziewczyną w Polkowicach i próbował na nowo ułożyć sobie życie, dawni kumple przyjechali z Lubina kilkoma samochodami, zbrojni w pałki, noże, kije. Najpierw wyważyli drzwi do mieszkania, potem jak wataha wilków ruszyli w miasto i znaleźli Darka pod jednym z barów. Dostał cios siekierą w brzuch.

Dariusz K. był kumplem tych ludzi, a ona wsadziła ich za kratki.

- Wiem, że mnie też przyjdą zabić - mówi Kinga Hawrysz, a jej głos, dotąd mocny, łamie się jak opłatek. - Już modlę się tylko, by nie było przy tym dzieci.

Krótko po pożarze baru policjanci znów przyszli zaproponować Hawryszom ochronę.

- Powiedziałam, że nie. Nie. Że raz już żeście mnie ochronili - pamięta dobrze Kinga. Więc dostała do podpisania jakiś papier, że odmawia i jest świadoma zagrożenia. Podpisała. Była roztrzęsiona, w depresji po utracie dziecka, zrezygnowana. W takim stanie złożyłaby podpis nawet na własnym wyroku śmierci.

Paweł Petrykowski podkreśla, że zrobiła to świadomie. - Każdorazowo policjanci przeprowadzają z taką osobą dokładną spokojną rozmowę. Rozmawiają m.in. o istniejących okolicznościach, które mogą powodować niebezpieczeństwo, o tym co daje taka procedura i jak ona będzie realizowana - twierdzi.

Kinga pamięta, że było inaczej. Rozmowa toczyła się w obecności kilku osób, m.in. barmanki z Hulio. Nikt jej nie wziął na stronę i nie wyjaśnił, na czym ta ochrona ma polegać. Gdy zapytała, ktoś powiedział, że nawet do toalety będzie musiała chodzić z policjantem. Do dzisiaj nie wie, czy to prawda, czy żart.
Groza sytuacji zaczęła docierać do niej później, wraz z przynoszonymi przez znajomych sygnałami, że Bramka o niej nie zapomniała. Z mężem i dwunastoletnią wówczas Dominiką uciekli z miasta. Drugi rok ukrywają się przed bandytami daleko od Lubina. Ktoś się zlitował, pozwolił im zamieszkać na zapleczu sklepu z używaną odzieżą. Potem poznali panią Gienię, swojego anioła.

- To cud, że pozwoliła nam tu żyć - mówi Kinga Hawrysz.

Ten cud ma 12, może 14 metrów kwadratowych. Kiedyś była tu piwnica, więc schodzi się po kilku stopniach w dół. Od murów ciągnie chłód. Wilgoć zakwita na ścianach czarnymi bukietami grzybów. Ale jest łazienka z wanną, w której można umyć jedenastomiesięcznego Kajtka. Wsunięty w kąt materac wyciągają wieczorem na środek - to łóżko Dominiki. Od roku z tej piwniczki próbują zrobić normalny dom, czym tylko się da zasłaniając grzyb przed wzrokiem dzieci.

Przy nadzwyczajnych środkach ostrożności przed Sądem Okręgowym w Legnicy od prawie półtora roku toczy się proces 14 mężczyzn związanych z lubińską grupą przestępczą zwaną Karkami, Sterydami lub Bramką. Prokuratura zarzuca im m.in. handel narkotykami, strzelanie do ludzi, wymuszanie pieniędzy, pobicia i nielegalne posiadanie broni. Samuel G., który zorganizował ich w gang, nie żyje - krótko przed spaleniem Hulio zginął w swej sypialni, zastrzelony przez nieznanych sprawców. To była egzekucja, najprawdopodobniej zlecona przez konkurencyjną grupę. Mężczyźni, przeciwko którym wystąpiła Kinga Hawrysz, powychodzili z aresztów. Na rozprawy do Legnicy przyjeżdżają jako wolni ludzie. W sądzie chichoczą i poklepują się po ramionach. A ona z rodziną ukrywa się jak szczur w piwnicy.

- Boję się. Strasznie się boję - opowiada ta, która dwa lata temu zaimponowała Lubinowi odwagą. - Prawie nie wychodzę z domu. Jak już muszę zrobić zakupy, naciągam na głowę kaptur i zaraz wracam.

Była radosną dziewczyną. To minęło. Są dni, kiedy cały czas płacze. Noce, kiedy nie może spać z przerażenia.

Do Lubina nie wjeżdżają. Omijają to miasto szerokim łukiem, bojąc się, że ktoś ich rozpozna na ulicy. Nie dowierzają prezydentowi Robertowi Raczyńskiemu, który na billboardach zapewnia, że Lubin jest dobrym, bezpiecznym miejscem do życia.

Jeszcze dwa lata temu myślała z Julkiem, że da się tu nie tylko żyć, ale też prowadzić interes. Zapożyczyli się w bankach na swój wymarzony bar. To marzenie funkcjonowało trzy miesiące z przerwami na naprawę zniszczeń zrobionych przez bandziorów przymusowe ucieczki z miasta a potem w drugi dzień Bożego Narodzenia, furrr, poszło z dymem. Bar, do którego ludzie bali się przychodzić, by nie zostać pobitym przez lubińskich bandziorów.

Wciąż spłacają to nieroztropne marzenie - banki nie podarowały im kredytów, choć umowy przewidywały ubezpieczenie na wszelki wypadek. Z perspektywy banków nie zaszło nic co uniemożliwiałoby Hawryszom regulowanie zobowiązań. Prawie cała pensja Juliusza idzie więc na pokrycie długów. Kredytu Kingi nie płacą, bo pieniędzy już nie starcza. Na życie zostaje im co miesiąc 300 złotych. W Biedronce kupują najtańszy chleb i najtańszą margarynę w kilogramowych opakowaniach, by dłużej starczyła. Mały Kajtek pije zwyczajne mleko z folii, nie modyfikowane, jak inne niemowlaki. I nie mają pojęcia, co by zrobili, gdyby nie pani Gienia, ich dobry duch. Podrzuca im coś do zjedzenia albo robi zakupy, żeby Kinga mogła ugotować później obiad dla wszystkich. Odwdzięczają się staruszce opieką. Ze strachem myślą, że kiedyś mogłoby jej zabraknąć - wtedy znów znajdą się na ulicy.

- Przez cały czas, do chwili obecnej nikt ze wskazanych osób, nie kontaktował się w tej sprawie z policjantami z Lubina i z Wrocławia. Okoliczności podane przez Pana w artykule, a dotyczące obecnej sytuacji danej osoby, zostaną one przez nas dokładnie zbadane - poinformował nas Paweł Petrykowski po tekście w "Gazecie Wrocławskiej". Napisaliśmy, że choć Hawryszowie raz się na polskim państwie zawiedli, znów są zdani na jego pomoc. To sprawa życia i śmierci.

Kinga nie sądzi, by coś się w Lubinie zmieniło. Spokój ostatnich miesięcy jest pozorny. Zło przyczaiło się, ale miasto wciąż nosi je w swoich trzewiach i żywi jak pasożyta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska