Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy godziny byłem surowym kanarem

Jerzy Wójcik
Linia 123. Jeden autobus i od razu trzy kary dla gapowiczów
Linia 123. Jeden autobus i od razu trzy kary dla gapowiczów fot. Piotr Warczak
Wyposażony w legalny identyfikator i w gronie kontrolerów ruszyłem w środę do wrocławskich autobusów i tramwajów. Efekt trzech godziny pracy to 10 wezwań do zapłaty, dwie kłótnie, dwie próby oszustwa. Bezczelni pasażerowie wkurzali się na nas, a sami w ogóle nie czuli się winni, że jadą bez biletu.

Tłumaczenie zawsze się znajdzie. Jedni twierdzą, że biletomat był nieczynny, inni, że w kiosku była przerwa, jeszcze inni zwykle jeżdżą samochodem, dziś właśnie ten pierwszy raz wybrali się komunikacją miejską i nawet nie mają przy sobie dokumentów.

Na kontrolerach podobne wyjaśnienia nie robią żadnego wrażenia. Wiedzą, że pomysłowość ludzka nie ma granic. Bardzo rzadko odstępują od wypisania mandatu i ograniczają się do pouczenia. Byłem surowy jak oni, więc się nasłuchałem.

- Jestem bezrobotny, może mi pan skoczyć - z trudem wydukał nietrzeźwy jegomość. - Nie mam meldunku w dowodzie i co pan na to - drwił inny. Matka z córką jadącą bez biletu wpadły w taką histerię przy Świdnickiej, że chciały wzywać policję. Tylko spokojne i stanowcze słowa doświadczonych kontrolerów spowodowały, że nie doszło do rękoczynów.
Miesięcznie ponad 5 tys. wrocławian dostaje wezwania do zapłaty, bo nie kupili biletu za 1,20 zł czy 2,40 zł. Ponad połowa z nich nie czuje się winna, nie ma zamiaru zapłacić.

- Ty kur..., ty ździro, ty zimna suko - takie słowa poleciały wczoraj pod adresem kontrolerki MPK. Przyjęła to ze spokojem i chwilę później zakomunikowała w kolejnym tramwaju: - Bardzo proszę przygotować bilety do kontroli.

Dzika awantura wybuchła, gdy okazało się, że córka kobiety jedzie bez ważnego biletu. Córka tylko się uśmiechała, a matka używała sobie na grupie kontrolerów. Gdy jeden z nich wyciągnął pojednawczo rękę w jej kierunku, kobieta wpadła w histerię i zaczęła krzyczeć, że wezwie policję. Jednak dzięki doświadczeniu kontrolerów uniknęliśmy ostrej konfrontacji.

W ciągu ostatnich dwóch lat wystawiono już we Wrocławiu ponad 130 tys. wezwań do zapłaty dla gapowiczów na kwotę ponad 15 mln złotych. Za takie pieniądze można kupić kilka nowych, klimatyzowanych tramwajów. Do dziś udało się ściągnąć ok. 7 mln zł, czyli mniej niż połowę.
Przyznajmy, mało kto współczuje kanarom. O tym, że ich praca nie należy do przyjemnych, przekonałem się na własnej skórze. Towarzyszyłem kontrolerom tylko trzy godziny, ale nasłuchałem się wrzasków i obelg rzucanych przez pasażerów.

Przy sprawdzaniu biletów można się spodziewać właściwie wszystkiego. Młody chłopak, który na pierwszy rzut oka wygląda dość groźnie, odbiera wezwanie do zapłaty z uśmiechem, a na odchodnym życzy nam miłego dnia. Wyjaśnia, że nie zapłaci kary, bo w dowodzie nie ma wpisanego miejsca zameldowania. Myli się. Podobnie jak ponad 18 tys. wrocławian, których sprawy o niezapłacone wezwania skierowano do sądu. Mandaty ze 120 złotych urosną nawet do tysiąca złotych.

Następny przypadek. Wezwanie do zapłaty otrzymuje młoda dziewczyna. Jeszcze w tramwaju pokornie prosi kontrolerkę, żeby wysiąść na przystanku, nie robić jej wstydu. Kontrolerka zgadza się, bo nie spodziewa się zagożenia. I oto w drzwiach "życzliwy" młodzieniec, widząc, co się dzieje, przekazuje swój bilet młodej kobiecie.

Na przystanku zachowanie kobiety zmienia się nie do poznania. Już nie prosi. Jest arogancka. Pokazuje ważny bilet. Kontrolerka nie ustępuje. Jej koledzy potwierdzają, że widzieli całą sytuację. - I tak będę się odwoływać - krzyczy dziewczyna na odchodne.
Mirosław Herrmann z działu kontroli biletów we wrocławskim MPK nasłuchał się różnych, najbardziej niezwykłych wyjaśnień.

- Teraz jest spokojnie, ale po wakacjach w biurze ustawia się kolejka osób, które twierdzą, że niesłusznie zostały ukarane - opowiada Herrmann. - Najczęściej mówią, że w dniu kontroli mieli ważny bilet przy sobie i kontroler się pomylił. Myślą, że nie jesteśmy w stanie sprawdzić, że bilet został kupiony 15 minut po kontroli. Mylą się - dodaje.

We wrocławskim MPK pracuje około 100 kontrolerów. Kokosów nie zarabiają, bo ci z umową o pracę mają ok. 1700 zł "na rękę". Ci, którzy nie dorobili się etatu, mają płacone 20 proc. wystawionych przez nich i opłaconych przez pasażerów kar.

Przy bezpośrednim kontakcie z ludźmi trzeba być psychologiem, żeby nie rozzłościć ukaranego i nie doprowadzić do bójki. Poza tym, co sam sprawdziłem, kontroler musi mieć coś z cyrkowca. Wypisywanie wezwania do zapłaty w autobusie omijającym korki i jadącym po wrocławskich dziurach to prawdziwe wyzwanie. Pasażerowie patrzą na nas jak na kretynów, którzy bujają się w prawo i lewo, próbując złapać równowagę. Wszystko po to, by czytelnie wypisać mandat, bo inaczej gapowicz się odwoła i uniknie kary.

- I tak lubię tę pracę, bo wiem, że to my mamy rację, a nie gapowicze, którzy kombinują jak się da, by uniknąć kary - twierdzi Jolanta Namysł, która jako kontrolerka pracuje już ponad trzy lata. - Najważniejsze, żeby nie dać się sprowokować pasażerom i być zawsze grzecznym. Oczywiście, to kosztuje trochę zdrowia - dodaje. I podkreśla, że zostanie w tym zawodzie, bo potrafi we własnym domu pozbyć się stresu.

Pracy nie zamierza też zmieniać jej koleżanka Mariola Pawlak. W MPK poznała męża, również kontrolera biletów, z którym jeździ czasem w jednym zespole. Im jest trudniej milczeć o pracy w domu, ale starają się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska