Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzecia fala pandemii zaczęła się wolniej niż druga, ale może skończyć się znacznie gorzej

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Szpital covidowy w województwie lubelskim
Szpital covidowy w województwie lubelskim Fot. Lukasz Kaczanowski/Polska Press
Wśród zakażeń polskiej trzeciej fali epidemii dominują te wywołane wariantem brytyjskim koronawirusa - znacznie bardziej zaraźliwym i zdecydowanie częściej powodującym te najcięższe i śmiertelne przebiegi COVID-19. Polska służba zdrowia może tego nie wytrzymać.

Trzecia fala pandemii przybiera na sile. System regionalnych lockdownów zdał się na nic - w całym kraju ogłoszono już w tym tygodniu powrót do obostrzeń z początku stycznia - od soboty wszędzie tam, gdzie nie doszło do tego wcześniej mają zostać zamknięte sklepy w galeriach handlowych, hotele, siłownie i baseny oraz kina i teatry. W czwartek odnotowano ponad 27 tysięcy nowych zakażeń, więc rozważany jest kolejny krok, w postaci „twardego” lockdownu - miałby on objąć m.in. salony fryzjerskie i kosmetyczne czy sklepy meblarskie i budowlane. Według nieoficjalnych ustaleń podanych przez RMF FM, taki „twardy” lockdown miałby zostać wprowadzony po przekroczeniu 30 tysięcy zakażeń dziennie. Gdyby obecna dynamika wzrostów miała się to utrzymać, stałoby się to dosłownie za kilka dni.

Mierząc się z nową rzeczywistością najlepiej zrobimy szukając porównań w doświadczeniach, które już znamy. Jak więc dokładnie wygląda dynamika trzeciej fali epidemii? Pod jakimi względami przypomina tę drugą falę i czym się od niej różni? Spróbujmy się temu przyjrzeć.

Wtorek to w epidemicznych statystykach pierwszy dzień tygodnia. Poniedziałek nie nadaje się do tej roli - publikowane tego dnia rano przez Ministerstwo Zdrowia pandemiczne dane odnoszą się tak naprawdę do niedzieli, w weekendy zaś laboratoria i cała służba zdrowia działają w dyżurnych obsadach, na zauważalnie mniejszych „obrotach” niż w pozostałe dni tygodnia. Dlatego właśnie w oficjalnych danych niemal zawsze widać „spadki” liczby zachorowań w niedziele i poniedziałki. Publikowane w niedzielę rano dane odnoszą się do wyników testów głównie z soboty, a te poniedziałkowe do wyników z niedzieli. Z kolei sobota bywa (choć nie zawsze jest to regułą) ostatnim dniem, w którym mogą być widoczne wzrosty - rzecz jasna dlatego, że publikowane w soboty dane pochodzą głównie z piątku. Nie jest to zresztą wcale jakaś polska specyfika - „weekendowe spadki” widoczne są w danych z wielu innych krajów Zachodu, nie zachęcamy przy tym do narzekania na dyżurowy tryb pracy służby zdrowia i laboratoriów w weekendy - bo przecież medycy muszą mieć szansę, by odrobinę odpocząć.

W ostatni wtorek odnotowano więc w Polsce 14,4 tysiąca nowych zakażeń. Tydzień wcześniej ¬ we wtorek 9 marca - 9,9 tysięcy. Jeszcze tydzień wcześniej - we wtorek 2 marca - 7,9 tysiąca. Przez dwa tygodnie, które upłynęły od 2 do 16 marca dzienne przyrosty zakażeń uległy prawie podwojeniu. To oczywiście wysoka dynamika.

Ale początek drugiej fali zachorowań wyglądał pod tym względem jeszcze gorzej. We wtorek 29 września odnotowano 1,3 tysiąca zachorowań. W kolejny wtorek - 6 października - 2,2 tysiąca. Tydzień później - we wtorek 13 października - zachorowań było już 5,7 tysiąca. A 20 września - w kolejny wtorek - 9,2 tysiąca. Na to, na coś dziś trzeba dwóch tygodni, wtedy trzeba było tygodnia albo niewiele ponad.

W tym kontekście aktualna prognoza epidemiologiczna covidowej sekcji Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego, która pochodzi z 12 marca, zdaje się być umiarkowanie optymistyczna. Według niej w ostatnim tygodniu marca dynamika przyrostów nowych zachorowań miałaby zacząć słabnąć a szczyt (bardzo płaski szczyt w tym modelu) trzeciej fali przypadałby na około 20 kwietnia (przy 7 dniowej średniej dziennych przyrostów zachorowań około 23, 8 tysięcy przypadków). Z drugiej jednak strony, w oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia już dwukrotnie w ubiegłym tygodniu odnotowano powyżej 21 tysięcy przypadków - o kilka tysięcy więcej niż przewidywał model ICM. Wskazania z ostatnich dni również są dużo wyższe niż te założone w prognozie ICM.

W ostatnich dniach świat obiegły nagrania filmowe z Izraela, gdzie akcja szczepień objęła już mocno ponad 60 procent społeczeństwa. Na filmikach widzimy tłumy ludzi bawiących się w kawiarnianych i restauracyjnych ogródkach - to fiesta, która z naszej polskiej perspektywy wciąż wydaje się czymś niemal nieosiągalnym.

Rzeczywiście, nasz krajowy Narodowy Program Szczepień idzie dużo wolniej niż ten izraelski. W czwartek mieliśmy zaszczepionych pierwszą dawką szczepionki ponad 4,7 miliona osób, na początku przyszłego tygodnia liczba ta przekroczy 5 milionów. To jednak wciąż o wiele za mało, byśmy mogli myśleć o uzyskanej dzięki szczepieniom odporności populacyjnej. Potrzeba do tego zaszczepienia obiema dawkami szczepionki około 60 procent dorosłych Polaków - a zatem około 18 milionów osób. Nawet przy założeniu, że tempo szczepień będzie rosnąć, potrzeba na to jeszcze co najmniej 3 miesięcy. Wyścig o to, by zdażyć ze szczepieniami przed trzecią falą został zatem całkowicie przegrany.

Wbrew przewidywaniom wciąż nie rośnie bardziej znacząco chęć Polaków do poddania się szczepieniom. Na podstawie obserwacji z grudnia i stycznia ze Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, gdzie chwilę po rozpoczęciu sprawnie prowadzonej akcji szczepień liczba osób niechętnych do przyjmowania szczepionki zaczęła zauważalnie maleć można było mieć nadzieję, ze podobne zjawisko da się też zaobserwować w Polsce.

Problem bowiem w tym, że do zaszczepienia 60 procent dorosłych Polaków może… nie wystarczyć chętnych.

Według marcowego badania CBOS (badanie przeprowadzono w dniach 1-11 marca) odsetek Polaków deklarujących zamiar szczepienia przeciwko COVID-19 wyniósł 55 procent - tyle samo, ile miesiąc wcześniej. Pewien ukryty wzrost (na poziomie 4 punktów procentowych) jednak nastąpił - bo jednocześnie w badaniu z marca 7 procent respondentów zadeklarowało, że ma już szczepienie za sobą, podczas gdy w lutym było ich 3 procent. 32 procent badanych nadal nie ma zamiaru się szczepić, za to odsetek osób o niesprecyzowanym stosunku do szczepień zmalał z 9 do 6 procent.

Brak większego entuzjazmu do idei szczepień można dość łatwo wiązać z problemami związanymi ze preparatem Astry Zeneki - pierwszą szczepionką wektorową dopuszczoną do użytku w Unii Europejskiej

Ta szczepionka miała sporego pecha już na etapie badań klinicznych, podczas których doszło do błędu - w wyniku którego część ochotników z grupy kontrolnej dostała o połowę niższą dawkę szczepionki niż reszta. W dodatku okazało się, że to w ich wypadku szczepionka jest bardziej skuteczna - co skończyło się powtarzaniem części badań i wypadnięciem Astry Zeneki z samej czołówki wyścigu o palmę pierwszeństwa w dziedzinie skutecznej szczepionki na COVID-19.

Ostatecznie skuteczność szczepionki wektorowej Astry Zeneki potwierdzona badaniami klinicznymi jest zauważalnie niższa niż w wypadku opartych na mRNA preparatów Pfizera i Moderny. Na nic tu tłumaczenia, że jako środek walki z epidemią w skali kraju, kontynentu czy świata sprawdziłaby się każda szczepionka o skuteczności wyższej niż 50 procent - ludziom po prostu brakuje prostego uzasadnienia, dlaczego mieliby szczepić się mniej skuteczną, czyli „gorszą” szczepionką. I takie właśnie przeświadczenie na temat preparatu Astry Zeneki utarło się wśród Polaków.

Na tym nie koniec, bo szczepionka Astry Zeneki daje dość częste, niegroźne jednak zdecydowanie nieprzyjemne efekty poszczepienne, które zaszczepieni wielokrotnie barwnie opisywali w mediach społecznościowych - generalnie są to objawy bólu mięśni i stawów, bólów głowy i osłabienia zbliżone do tych obserwowanych we wczesnej fazie COVID-19. Liczne opisy tych dolegliwości, które w końcu „na trzeci dzień ustępują” z pewnością nie przyczyniły się do popularności tej szczepionki ani w Polsce, ani w innych krajach Europy. Wyjątkowo niechętni do szczepienia się tym preparatem byli na przykład Niemcy - co sprawiło, że ten kraj miał problemy ze zużywaniem szczepionek Astry Zeneki z bieżących dostaw.

Nowe, poważniejsze problemy związane ze szczepionką Astry Zeneki wiążą się natomiast z wątpliwościami co do odnotowanych wśród zaszczepionych przypadków zakrzepicy i zatorowości płucnej. Nie, zdecydowanie nie mają one masowej skali - w Niemczech odnotowano 7 przypadków zakrzepów na 1,6 miliona osób zaszczepionych preparatem Astry Zeneki. Dopóki jednak brakuje stuprocentowego potwierdzenia, że nie mają one związku ze szczepieniami część krajów Europy postanowiła dmuchać na zimne. Pierwsza była Dania. W ślad za nią poszły Norwegia, Islandia, Bułgaria, Rumunia, Irlandia, Holandia, Austria, Estonia, Łotwa, Litwa i Luksemburg. Następnie do grona krajów, które wstrzymały szczepienia Astra Zeneką dołączyły też Francja, Włochy i Niemcy.

Jest jasne, że za trzecią falę zakażeń odpowiada w Polsce wariant B.1.1.7 koronawirusa, zwany brytyjskim, od miejsca, w którym go wyizolowano.

- Z przeprowadzonych badań wynika, że 80 proc. zakażeń na Pomorzu jest spowodowanych wariantem brytyjskim - ogłosił dyrektor wydziału zdrowia w Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim dr Jerzy Karpiński. O 52 procentach zakażeń wariantem brytyjskim w skali kraju mówił z kolei na konferencji prasowej minister zdrowia. Poznańskie Laboratorium DIagnostyki COVID 19 IGC PAN stwierdziło aż około 90 procent zakażeń wariantem brytyjskim w badanych przez siebie próbkach pochodzących z Wielkopolski.

W grudniu do kraju bez żadnych większych przeszkód (LOT podstawiał dreamlinery na loty z Londynu) przyjechało na święta Bożego Narodzenia do 100 tysięcy Polaków z Wielkiej Brytanii. Było to już po wykryciu na Wyspach nowej fali zakażeń wywołanej przez wariant B.1.1.7 koronawirusa - zaczęło się od hrabstwa Kent, następnie nowa fala epidemii objęła południową Anglię a następnie cały kraj.

Bez totalnego lockdownu i najbardziej drakońskich obostrzeń uchronienie się Polski przed brytyjskim wariantem koronawirusa i tak nie byłoby możliwe - prędzej czy później z pewnością doszłoby do jego rozprzestrzeniania się w naszym kraju. Jednak masowe przedświąteczne przyjazdy Polaków z Wysp Brytyjskich do kraju zdecydowanie przyspieszyły ten moment.

Aktualne dane naukowe dotyczące wariantu B.1.1.7 koronawirusa wskazują, że rozprzestrzenia się on od 40 do 70 proxent łatwiej (i tym samym szybciej) niż pierwotnie dominująca wersja koronawirusa. Co gorsza - zdecydowanie zwiększa śmiertelność zachorowań. Średnio - to na podstawie danych opublikowanych w „British Medicine Journal” - aż o 62 procent, jednak sama średnia nie jest tu w pełni właściwą miarą. Ryzyko zgonu w wypadku zachorowania na COVID-19 wywołany przez brytyjski wariant koronawirusa rośnie bowiem znacząco wraz z wiekiem pacjenta (podobnie zresztą jak w przypadku wersji pierwotnej), co sprawia, że w najstarszych grupach wiekowych prawdopodobieństwo śmiertelnego przebiegu choroby rośnie mniej więcej dwukrotnie.

Dobra wiadomość związana z wariantem brytyjskim jest taka, że skutecznie przed nim chronią wszystkie dotąd stosowane szczepionki.

Wariant brytyjski, który dotarł do nas najszybciej i największa skalę, nie jest niestety tą najgroźniejszą wśród nowszych mutacji koronawirusa. Niebezpieczne cechy wykazuje wariant południowoafrykański - którego kilkanaście przypadków wykryto już w Polsce i który jest już obecny w prawdopodobnie większości krajów świata. Mutację z RPA cechuje zdolność do wymykania się niektórym mechanizmom odpornościowym naszych organizmów, które okazywały się skuteczne wobec wcześniejszych wariantów koronawirusa. W efekcie możliwe stają się powtórne zakażenia, spada też skuteczność znanych dziś szczepionek przeciwko SARS-CoV-2.

Trzecia fala pandemii pod jednym względem jest natomiast niemal pełną powtórką z drugiej fali. Granice odporności systemu opieki medycznej znów bardzo szybko zostały osiągnięte i przekroczone. Chorych z Warszawy wozi się w tej chwili na przykład do Ostrołeki czy Białej Podlaskiej, znów możliwe są braki miejsc pod respiratorami. Zważywszy zaś na to, że w wypadku zakażeń wariantem brytyjskim znacznie większy odsetek chorych może wymagać najbardziej specjalistycznych form opieki, śmiertelne żniwo trzeciej fali może okazać się wręcz zatrważające.

Nie słuchaj bzdur! Teorie spiskowe na temat koronawirusa łatwo obalić

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Trzecia fala pandemii zaczęła się wolniej niż druga, ale może skończyć się znacznie gorzej - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska