Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomek Kowalski - kim jest dolnośląski zwycięzca "Must Be The Music"?

Jacek Antczak
fot Janusz Wójtowicz
Tomek "Kowal" Kowalski zachwycił słuchaczy muzycznego show. Wygrał "Must Be The Music", po czym odebrał 100 tysięcy, wrócił do Marcinowa i oprowadził Jacka Antczaka po niezwykłym Muzeum Ludowym z tatą Marianem, opowiadając o zwariowanej rodzinie Kowalskich.

Rok 1962, Marcinowopod Trzebnicą. Kowalski ćwiczy w chlewiku. Dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz jest kuchnia, w której przyrządza nam wielką porcję jajecznicy i wystawia jeszcze większy dzban marcinowskiego smalcu. Świnki nie ma, a tu nie budzi domowników, mamy i babci.Ma własną perkusję, z odzysku. Znalazł ją na złomie, pokleił, połatał, bębny obciągnął psią skórą (- Ale psa nie zabiłem, dostałem skórę od kogoś z okolicy).

Karin całuje Mariana

I pojechał na casting programu: "Szukamy młodych talentów". Nagrodą były występy z Estradą Rozrywkową, w tym z Czerwono-Czarnymi, którzy siedzieli w jury. 25-letni perkusista-samouk, który od 6 lat z własnym zespołem gra na weselach, okazuje się największym talentem. Wygrywa. - Karin Stanek i Halina Majdaniec mnie wycałowały i zapraszały, żebym z nimi grał. Ale nie mogłem jechać, mama zmarła, zostało pół hektara gołej ziemi. Musiałem zostać i zająć się gospodarstwem - opowiada Marian Kowalski, dziś 75-latek. Ale już wiedział, że jego życie będzie się kręciło wokół muzyki i Marcinowa.

Kora ściska Tomka

Rok 2012, 4 listopada, Warszawa, Polsat. "Pozwól mi spróbować jeszcze raz/Niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi/Za pychę i kłamstwa, same nałogi/Za wszystko co związane z tym/Za świństwa duże i małe/Za mą niewiarę - rozgrzesz mnie" - śpiewa Tomek w finale "Must Be The Music". I wygrywa. Jurorka Kora ściska 32-latka z Marcinowa i szepce na korytarzu: "Jesteś fantastyczny", a jedenastoletni Natan Kowalski, syn Tomka, płacze ze szczęścia, jak jego dziadek, Marian, w półfinale. Riedlowa "Modlitwa" i "Niepokonani" Perfektu wzruszają słuchaczy, na tyle, że zasypują esemesami Polsat, uznając, że jego talent zasługuje na 100 tysięcy złotych nagrody. Być może dlatego, że życie Tomka, właściwie od urodzenia, kręci się w bluesowym, a właściwie w folk-rockowym rytmie wokół muzyki i Marcinowa.

- Od piątego roku życia łączę przygodę artystyczną z robotą muzealnika. Zaczynam robić papiery na dyplomowanego kustosza - opowiada Tomek Kowalski, gdy wraz z tatą Marianem oprowadzają nas po prywatnym "Muzeum Ludowym u Kowalskich". - To się przyda, bo obydwa zajęcia lubię i nadal zamierzam jakoś godzić koncerty z oprowadzaniem wycieczek po naszym muzeum i prowadzeniem warsztatów o ginących zawodach - dodaje, gdy przechodzimy przez "kuźnię". Marian po wygranym castingu do Czerwono-Czarnych zrobił eksternistycznie papiery "perkusisty". Tomek po trzebnickim ogólniaku wylądował we wrocławskiej szkole muzycznej. W klasie perkusji.

- Ale rzuciłem to, nie wytrzymałem snobistycznej atmosfery i bufonów, którzy tam przychodzili. Niczego jeszcze nie widzieli i nie przeżyli, a już gwiazdorzyli - opisuje Tomek. - Wiedziałem, że będę musiał też ćwiczyć na wibrafonie, ksylofonie i takich tam, ale byłem niecierpliwy i powiedziałem "Nie, ja chcę grać tylko na bębnach" i to rzuciłem. Przeniósł się do wrocławskiej SKIB-y. Ale w Studium Kulturalnym na kierunku "animacja społeczności lokalnej" też wytrzymał tylko pół roku. - Fajnie było, wykładowcy świetni, na roku same asiory, ale urodził mi się Natan i nie miałem głowy do szkoły - tłumaczy zwycięzca polsatowskiego show.

Wrócił więc do pracy w muzeum, bywał kierowcą, dekarzem, pracował w budowlance, no koncertował z kapelami taty Mariana.
- Potem poszedłem studiować na zaoczną etnologię, też pod kątem naszego muzeum, ale skończyłem na drugim roku, bo pieniążków zabrakło. Może kiedyś wrócę, chociaż wątpię- opowiada Tomek, który w międzyczasie się rozwiódł.- Tak to z rockowcami bywa, ale żyjemy w przyjaźni, a Natan jest na zmianę u mamy i u nas, bo przecież też występuje w naszej kapeli - Tomek mówi o "Marcinach" z Marcinowa.

Marian zakłada kapelę Mariana

Rok 1956. Kapela 19-letniego Mariana daje pierwszy koncert. Na weselu w Marcinowie. - Biednie było w domu, więc poszedłem w muzykę. Grałem po weselach jako wiejski muzykant, trochę na harmonii, trochę na tym, trochę na tamtym. Takie chałtury, ale na począ-tku graliśmy za kawałek kiszki czy za ciasta - opowiada Marian o Zespole Muzycznym Mariana Kowalskiego "Bracia", który w ubiegłym rokudał ostatni koncert. Na weselu w "Riwierze". W Prusicach.

Ostatnie kilkanaście lat "Bracia" występowali w składzie wrocławianin Teodor "Tolo" Frąckowiak (klawisze), Marian Kowalski (trąbka, saksofon, skrzypce, akordeon, wokal), Tomek Kowalski (perkusja, wokal). - No grało się, grało, czego to się nie śpiewało. Od Połomskiego, przez Beatlesów do disco polo. Widział pan wesele bez "Jesteś szalona" - pyta zwycięzca "Must Be The Music" i łapie za kontrabas, bo Marian właśnie zasiadł przy perkusji. W domowej sali koncertowej, która na co dzień w muzeum pełni rolę Izby Pamięci Józefa Piłsudskiego.

- "Marciny" grają dalej, ale skończyłem granie z "Braćmi" po chałturach, bo uznałem, że 56 lat wystarczy. Poza tym ci z mojego pokolenia już wszyscy grają u Pana Boga. Ale ja się na tamte koncerty nie wybieram, bo właśnie kupiłem sobie nowy saksofon - słowa Mariana zagłusza jego solówka na perkusji, jakiej nie powstydziłby się niejeden rockowiec.
Tomek śpiewa Riedla w FBB

Rok 2008. W trzebnickim klubie muzycznym Fama spotykają się młodzi muzycy z okolicy. Gadają o bluesie, trochę grają i podczas jam session kombinują, by założyć własną kapelę. Kto na wokalu? - Mam kumpla ze świetnym głosem - przypomina sobie Maciek Szychowski, basista. Tłumaczy kolegom, że Tomek z Marcinowa wprawdzie słucha głównie metalu i to tego najcięższego, a śpiewa w zespole ludowym "Marciny", ale na chałturach przy weselach śpiewa wszystko, to i z bluesem spokojnie da radę. - Tylko nie wiadomo, czy będzie chciał - zastanawia się kumpel Tomka, który parę lat temu przyjeżdżał do Marcinowa poswingować z kolegą (oczywiście z Marianem na saksofonie). Tomek Kowalski przyjechał na próbę, zobaczył, że nieźle to brzmi, a chłopaki grają zawodowo i tak został wokalistą zespołu FBB (kiedyś Fama Blues Band).

- Zaczęliśmy grać w Trzebnicy i okolicach, a po paru miesiącach wybraliśmy się na "Blues nad Bobrem" do Bolesławca. Jury było zawodowe, z Tomkiem Grabowym i Sławkiem Wierzcholskim. Zagraliśmy "W pochodzie codzienności" i dostaliśmy nagrodę za najlepsze wykonanie utworu Tadeusza Nalepy, a Tomka uznano za najlepszego wokalistę - opowiada Maciek Szychowski.
Na początku grali covery Dżemu, Nalepy, Niemena, Deep Purple, TSA, trochę swoich kawałków. - Gramy koncerty na Dolnym Śląsku, jeździmy na festiwale i szukamy swojej szansy. W Rockowej Bitwie Radia Wrocław odpadliśmy w półfinale, ale tam wiadomo esemesy, kto ma więcej znajomych, wygrywa - puszcza oko Maciek. Ostatnio zakwalifikowali się na festiwal Ryśka Riedla, gdzie wybrano tylko osiem zespołów z całej Polski. Podobali się, publika się z nimi fotografowała, a starsi fani mówili, że w ich muzyce coś jest.

- Od drugiej edycji "Must Be The Music" mieliśmy plan, żeby tam wystąpić. Ale zawsze coś przeszkadzało, nie czuliśmy się chyba na siłach - tłumaczy basista FBB. - Jak przyszła czwarta edycja, to zdecydowaliśmy, że wysyłamy Tomka. Pomyśleliśmy, że tak będzie najlepiej, bo ma ciekawą historię, dobrze wygląda i przede wszystkim świetny głos, no i będą oceniać tylko jego, a nie cały zespół. Takich kapel jak nasza są przecież dziesiątki. Na precasting do Wrocławia pojechał z nim klawiszowiec, na kolejnych etapach Tomek radził sobie sam, a zespół nagrał mu podkłady i siedział na widowni jako grupa wsparcia obok syna Natana, taty Mariana, mamy Oli czy dziewczyny Tomka. Przejazdy busem z Marcinowa do Warszawy opłacił burmistrz Trzebnicy.

Marian z Tomkiem objeżdżają świat

Rok 1996. Polsatowski show "As, dama, walet". W teleturnieju startuje 17 rodzin z całej Polski. W jury siedzą m.in. profesorowie Jan Miodek i Stanisław Bereś, jest aktor Mariusz Kiljan i showman Zdzisław Smektała. Rodziny przygotowują prezentacje, piętnastominutowe skecze z tańcem, śpiewem, scenkami rodzajowymi na zadany temat, np. "Grunt to rodzinka". Do występu można dobrać sobie gwiazdę. Reżyser proponuje Kowalskim: Kryszaka lub Zaorskiego. - Proszę pana, u Kowalskich są same gwiazdy, nie potrzebujemy dodatkowych - Marian się postawił. I tak kilkunastoosobowa familia Kowalskich z liderem Marianem i 16-letnim Tomkiem w składzie, swoim show z adaptacją "Króla Ubu" na finał wygrywa teleturniej w cuglach. A w nagrodę jadą... dookoła świata.

- Wycieczka za pół miliarda złotych była niezwykła. Byliśmy na Malediwach, w Sri Lance, w Oceanie Indyjskim wymoczyliśmy się za wszystkie czasy - wspomina Marian. - Ale dodatkową nagrodą były też meble kuchenne za sto milionów. Tu już było gorzej, bo od razu się rozpierdzieliły, jakiś sponsor dał nam meble, które ktoś oddał do reklamacji. Kiedy występowali w teleturnieju Polsatu, byli już profesjonalistami. Frontman Marian w 1978 założył "Kapelę Ludową Kowalskiego - Marciny". Dziś występuje w 12-osobowym składzie. Dziesięć osób z rodziny (w tym Tomek i Natan) i dwóch pożyczonych, czyli Tolo na akordeonie i drugi skrzypek Grześ, etnolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Pożegnania zimy, powitania lata, dożynki, jubileusze, święta miast i wsi. Bywały lata, że grało się po 100 koncertów, a czasem trzy dziennie. Były też tournee zagraniczne, Francja-elegancja, Litwa, Niemcy, Węgry... Gdzie nas jeszcze nie było - opowiada o swoim udziale w "ludowych Rolling Stonesach" zwycięzca "Must Be The Music". - Z "Marcinami" występuję od piątego roku życia i nie zamierzam zaprzestać. Nie ma się co wstydzić naszej ludowizny.

Tomek gra i śpiewa w "Marcinach" od 26 lat. W tym czasie "wylansowali wiele hitów". - Największe? Nasz najlepszy numer to taka nasza kielecka "Kukułeczka". Jak z moim bratem Miłoszem lecimy tę poleczkę po górolsku i na ostro, to publika szaleje. Ale tato pisze też dużo ładnych, lirycznych kawałków. Lubię na przykład "Gdy zagra muzyka" - "Kowal" Kowalski opowiada o folkowych inspiracjach i siada na 20-letnim motorze marki Suzuki. Na zjazdach motocyklistów też śpiewa, ze swoim następnym zespołem - metalowym.

Marian otwiera muzeum, Tomek śpiewa w kuźni

Marian Kowalski przyjechał do Wrocławia z mamą w 1945 roku. Jego ojciec, dziadek Tomka, warszawiak, zginął w Auschwitz. Mama pochodziła z Kurpiów, znad Narwii, i źle się czuła w mieście. Uciekła z Wrocławia. W Marcinowie dostała działkę z poniemieckimi zabudowaniami: stajnią, oborą, stodołą, świniarnią, drewutnią. - W 1989 roku z jednej salki zrobiłem prywatne Muzeum Ludowe u Kowalskich, a potem wyremontowałem te szwabskie pozostałości. Dziś mam już 4 tysiące eksponatów w trzynastu salach i ponad 200 tysięcy zwiedzających, ze Sri Lanki, z Brazylii, z Sudanu - opowiada Marian i wraz z Tomkiem oprowadzają po niezwykłych salach, gdzie w strażackiej stoi wóz strażacki, a w innej kręci się karuzela. Instrumenty muzyczne, lampki górnicze, kusze i strzelby, i wojskowy łazik, który zagrał w czterech pancernych. A na życzenie solo na perkusji lidera Marcinów i lekcja kowalstwa u "Kowala" Kowalskiego, zwycięzcy "Must Be The Music".

- Dom wariatów, co? - śmieje się Tomek. - Niezwykłe miejsce. Właśnie dla tego Marcinowa i dla swojego zespołu wygrałem ten show - śmieje się muzyk, ale musi kończyć, bo dzwonią producenci. Ma propozycję, żeby nagrać dwie płyty- z coverami Dżemu i Niemena.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska