Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Motyka: Po igrzyskach w Rio zamierzam zostać prezesem

Wojciech Koerber
Tomasz Motyka (z lewej) z marszałkiem Dolnego Śląska Rafałem Jurkowlańcem.
Tomasz Motyka (z lewej) z marszałkiem Dolnego Śląska Rafałem Jurkowlańcem. Paweł Relikowski
Ze szpadzistą Tomaszem Motyką (AZS AWF Wrocław), drużynowym wicemistrzem olimpijskim z Pekinu, byłym mistrzem Europy, rozmawia Wojciech Koerber.  

Jak idzie Panu trenerska praca w AZS-ie AWF-ie Wrocław? Pytam, bo media donoszą, że do powrotu sposobi się rzekomo rodzina Medyńskich.

Sytuacja w klubie wygląda dobrze. Trzeba pamiętać, że po odejściu państwa Medyńskich sala była zdewastowana i brakowało sprzętu do prowadzenia zajęć z dziećmi. Państwo Medyńscy zabrali wówczas sprzęt i do pół roku trwało jego odzyskiwanie, zresztą pod groźbą wezwania policji. Brakowało szkolenia podstawowego, więc zrobiła się dziura, bo zostały w zasadzie dwie grupy: seniorzy i pięć-sześć dziewczyn, które nie chciały trenować z panią Medyńską. Pod koniec 2011 roku – z Maćkiem Szumskim i Michałem Staszakiem - zaczęliśmy rozwijać grupy naborowe. Różnie to z początku szło, ponieważ najlepiej zaczynać takie rzeczy we wrześniu. Udało nam się jednak stworzyć ramy szkolenia, a ja osobiście mam sukcesy, bo jeden turniej w Galerii Dominikańskiej wygrała Daria Rusiecka, a Maria Jaworska była druga wśród dzieci w Coneco Cup. Wpadliśmy, uważam, na genialny pomysł, tworząc szermiercze przedszkole – zajęcia dla dzieci od trzech do ośmiu lat. Ja mam około dziesięciu osób, Michał – dwanaście. To zajęcia wspomagające prawidłowy rozwój z elementami gier i zabaw, współpracy w grupie oraz oczywiście szermierki. Chodzi o to, by te dzieci nie poszły w inne dyscypliny. By zostały przy szermierce. Mam też grupę starszych dziewcząt, w wieku 9-15 lat, które za chwilę zaczną robić wyniki.

A co z Pańską karierą zawodniczą?

Miała dobiec końca, ale za namową kolegów z reprezentacji, władz związku i trenera zdecydowałem się wrócić. Uznali oni, że jestem potrzebną osobą, która w kluczowych momentach potrafiłaby poprowadzić zespół do zwycięstw. I w marcu wznowiłem treningi. Udało się wygenerować wiele dobrego przez ten krótki czas, bo zdobyłem mistrzostwo Polski indywidualnie i drużynowo. Miałem dzień konia, ponieważ po przerwie nie jest łatwo utrzymać wysoką formę przez dłuższy okres. Gdy chodzi o MŚ, dobrze się biłem w grupach, potrafiłem wygrać pięć walk, przegrałem jednak później ze Szwedem, któremu nie powinienem ulec. Wierzę, że następny sezon będzie bardziej udany. Trudno jest o tyle, że klub nie widzi, ile dla niego robiłem. Nie było gratulacji ani za mistrzostwo Polski, ani za czwarte miejsce na mistrzostwach świata, gdzie w drużynie walczyłem ja i Michał Adamek. A był to najlepszy wynik całej polskiej szermierki na tych zawodach. Można nas krytykować, ale fakty są takie, że choć drużynowej szpady mężczyzn zabrakło na igrzyskach w Londynie, to ja pracowałem, trenowałem, a przy okazji założyłem rodzinę. Potrafiłem przenosić góry, by w szermierce zostać. A nie mam opłacanych przejazdów, startowych itd. Wszystko opłacam sobie sam. Klub nie próbuje tego dostrzec, a jedna osoba wciąż mnie obraża.

Co to za osoba?

Pan Kazimierz Witkowski. Ostatnio, wbrew uchwale zarządu, na mój grafik wpisała się ze swoją grupą trener Ania Medyńska (córka Weroniki i Adama – WoK). Na prośbę prezesa klubu skontaktowałem się z panem Witkowskim, by wyjaśnić sytuację. Powiedział, że nie będzie ze mną rozmawiał, a to on zarządza całym obiektem. Powiedział też, że dla niego jestem nikim, zwykłym gwizdkiem. Wspominam o tym, bo jeśli tego nie zrobię, będę obrażany regularnie. A myślę, że jestem dla klubu osobą zasłużoną. Chodzi mi tylko o określone ramy postępowań, o spójność środowiska. Wiem, że uczelnia podpisała z klubem umowę i obiekty mamy za darmo, ale to nie jest tak, że ja za każde dziecko dostaję 200 zł miesięcznie. Bo od tego trzeba odjąć 20 procent prowizji klubu i podatek. Mamy już ponad 20 zawodników, więc do klubu wpływa co miesiąc około 4 tysięcy złotych i 20 procent tej kwoty w klubie zostaje. Poza tym wszystko załatwiamy własnym sumptem, bez pomocy klubu. Sami się promujemy, sami produkujemy ulotki itd. Dodatkowo pożyczam zawodnikom swój sprzęt. A ciągle jestem zażarcie atakowany.

Myśli Pan, że Weronika i Adam Medyńscy faktycznie chcą wrócić do klubu?

Myślę, że nie wrócą i zrobię wszystko, by do tego nie doszło. Zresztą zostało to oficjalnie powiedziane na poniedziałkowym prezydium klubu, że nie wrócą. Ale wiem, że będę intrygi, podejścia, próby podzielenia naszej grupy. Ludzie, którzy nie potrafią sobie poradzić na wolnym rynku, mogą chcieć żerować.

Przed rokiem kandydował Pan do zarządu Dolnośląskiego Związku Szermierczego, ale zabrakło stołków. Ponowi Pan próbę, by stać się działaczem związku?

Uważam, że od bardzo wielu lat układ w DZSzerm. jest zabetonowany. Nie dopuszcza się ludzi młodych do stanowisk decyzyjnych. Dlaczego? Familia Medyńskich w życiu by mnie nie dopuściła do miejsca w zarządzie. Bo bym patrzył, co się dzieje i potrafił to skomentować. Na pewno bym się nie zgodził, by pani Weronika była wiceprezesem ds. sportowych. A ludzie w regionalnym związku powinni się cieszyć społecznym zaufaniem. Związek winien być transparentny. Tymczasem inne dyscypliny się organizują. A my nie. Stoimy w miejscu, a to oznacza, że się cofamy. 

To co z tym kandydowaniem?

Rok temu postawiłem sobie taki cel – wejść do zarządu, zwiększyć liczbę trenujących szermierkę. I ja to robię w swoim klubie, wprowadziłem przedmiot "szermierka na szpady" do programu szkoły prywatnej Sigma. We wtorek miałem pierwsze zajęcia (szkoła podstawowa i gimnazjum), zaczynam też prowadzić nabory w prywatnej szkole Atut oraz w dwóch podstawówkach w Siechnicach i Czernicy. Mam doktorat do zrobienia, a po igrzyskach w Rio zakończę zapewne karierę. Ale nie będę wówczas kandydował na członka zarządu DZSzerm., lecz na najwyższe stanowisko, czyli na prezesa. Młodzi ludzie powinni się zebrać i zmienić szermierkę w regionie. By nie mówiło się o niej wyłącznie w kontekście afer z rodziną Medyńskich, tego mamy powyżej dziurek w nosie. W jednym środowisku zawsze są różnice zdań i sprzeczne interesy, ale niech obowiązują pewne
standardy postępowania. Ten obecny układ jest stary i zbyt słaby, żeby sam się oczyścił. I to nie jest tak, że ja wszystko zawdzięczam trenerowi Medyńskiemu. Zawdzięczam to mojej rodzinie, przyjaciołom, temu jak zostałem wychowany i swojemu talentowi. A może gdybym spotkał jeszcze lepszego trenera niż Adam Medyński, to dziś byłbym mistrzem olimpijskim? Ja zacząłem uprawiać sport w wieku 2-3 lat, w wieku lat pięciu świetnie jeździłem już na nartach, byłem wysportowany, po dwóch latach treningu wygrałem Challenge Vitti, jako 13-latek walczyłem w finale krajowych zawodów do lat 20. I to powtarzam swoim zawodniczkom – że trenują dla siebie. Że zawodnik jest ważniejszy od działacza i trenera. Bo trener jest od tego, by zawodnikowi pomóc. Za to mu płacą. Medal zdobywa zawodnik, a trener jest z boku. Adam Medyński robił wszystko, by trenerowi kadry Markowi Julczewskiemu przeszkodzić w przygotowaniach do igrzysk w Pekinie, przez pół roku trenera nie miałem, później pierwszy pierś po ordery wypinał, a chory z zazdrości o ten medal jest do dziś. Od trzech lat trenuję z panem Pawłem Krawczykiem i wiem, że mogę na niego liczyć i że nie opuści mnie w żadnym momencie.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska