Lewicy dałem, kredyt dostałem

Fot. archiwum
Październik 2001, w fabryce wyłączono światło, załoga siedziała przy świeczkach i grzała herbatę na spirytusowych palnikach. Ludzie protestowali, bo właściciele firmy zalegali im z wypłatami.
Październik 2001, w fabryce wyłączono światło, załoga siedziała przy świeczkach i grzała herbatę na spirytusowych palnikach. Ludzie protestowali, bo właściciele firmy zalegali im z wypłatami. Fot. archiwum
Prokuratura Okręgowa w Opolu bada działalność udziałowców Fabryki Dywanów "Kietrz", którzy wyłudzili wielomilionowe kredyty. To dzięki przychylności SLD - twierdzi były prezes.

Fabryka Dywanów "Kietrz" SA (w upadłości) powstała w 2000 roku, z połączenia dwóch toruńskich firm Akant i Jamar. Te z kolei przejęły od syndyka masy upadłościowej majątek oraz pracowników dawnych Zakładów Tkanin Dekoracyjnych Welur. Udziałowcy FDK snuli przed pracownikami wielkie plany rozwoju firmy, a tak naprawdę myśleli tylko o jednym - jak wyłudzić z banków pieniądze pod zastaw majątku firmy. "NTO" pisała wielokrotnie o problemach zakładu oraz jego pracowników, którzy przez pół roku nie dostawali wypłaty. Firma nie płaciła także ZUS ani lokalnych podatków. Utrzymała się na rynku przez półtora roku, organizując teatralne pokazy dla przedstawicieli banków.

- Chodziło o to, by pokazać, że produkcja idzie pełną parą. Stawaliśmy przy krosnach i z uśmiechem pracowaliśmy, udając, że wszystko jest OK - powiedziała "NTO" w 2001 roku jedna z pracownic. - Niektóre krosna uruchamialiśmy tylko po to, żeby tkacz mógł kilka razy czółnem rzucić. Wszystko po to, żeby banki wiedziały, że firma dobrze stoi.
"Tutaj się nie pracuje, tylko trzeba zarabiać pieniądze" - mówił robotnikom pierwszy prezes FDK Tadeusz M. On i jego wspólnicy rzeczywiście zarabiali. Do firmy popłynęły szerokim strumieniem kredyty, które zostały przeznaczone głównie na luksusowe auta dla udziałowców (audi A6, terenowa toyota, luksusowe mercedesy), a nie na zakup maszyn i rozwój przestarzałej firmy.
- Właściciele spółek od początku prowadzili działania pozorne - mówi Włodzimierz Ostrowski, zastępca prokuratora okręgowego w Opolu ds. przestępczości zorganizowanej. - Majątek fabryczny miał stanowić jedynie zabezpieczenie dla banków, od których wyłudzono wielomilionowe kredyty. Spółki były ze sobą powiązane w różnoraki sposób, dla zaciemnienia obrazu.

Jak dotąd prokurator postawił zarzuty kilku osobom związanym ze sprawą Kietrza. Jako jedyny do aresztu trafił Tadeusz M., były prezes. Jego następca Janusz O. (również współwłaściciel firmy) twierdzi, że mózgiem całego interesu był Czeczen Anzor G. (były szef rady nadzorczej). To biznesmen, mieszkający obecnie na Pomorzu.
- W głowie mi się nie mieści, że od kilku lat człowiek, który kierował nami wszystkimi, nie poniósł żadnej odpowiedzialności - twierdzi Janusz O. - Za pieniądze z kredytów kupowano samochody. Wszystkie, oprócz jednego, trafiły za wschodnią granicę. Pieniądze z ich sprzedaży zostały przelane na Cypr.
Janusz O. znajomość z Czeczenem przypłacił złamanym nosem, dwoma wybitymi zębami i problemami z wymiarem sprawiedliwości. O pobiciu powiadomił policję, od tamtej pory współpracuje z ABW. Z jego doniesienia przeciwko Czeczenowi w toruńskim sądzie toczy się postępowanie karne o groźby, uszkodzenie ciała i próbę wymuszenia pieniędzy. Janusz O. jest szczery w rozmowie z dziennikarzami, gdyż - jak twierdzi - nie ma już nic do stracenia. Chętnie rozmawia o kulisach przyznawania kredytów.

Październik 2001, w fabryce wyłączono światło, załoga siedziała przy świeczkach i grzała herbatę na spirytusowych palnikach. Ludzie protestowali, bo właściciele firmy zalegali im z wypłatami.
(fot. Fot. archiwum)

- Pomogli nam politycy - mówi wprost Janusz O. - W sierpniu lub wrześniu 2000 roku zadzwonił do nas pan Jerzy Szteliga, szef SLD na Opolszczyźnie. Podczas spotkania oświadczył, że jesteśmy dużą firmą, a Kietrz "zawsze był czerwony", w związku z tym musimy wykupić cegiełki na fundusz wyborczy jego partii. Wpłaciłem wówczas 10 tys. zł., podpisując odpowiedni kwit. Ten dokument razem z innymi przejęła ABW z Opola.

Prokurator Ostrowski przyznaje, że prokuraturze znany jest wątek cegiełek wyborczych, aczkolwiek nie jest on jeszcze rozpatrzony.
- Wiadomo, że spółki powiązane z Kietrzem, aby wzmocnić swoją pozycję, kupowały cegiełki na fundusze wyborcze miejscowych notabli - mówi zastępca prokuratora okręgowego.
Janusz O. twierdzi, że kupno cegiełek przyniosło efekt, gdyż za pośrednictwem Szteligi udziałowcy dotarli do Janiny H., a ta pomogła im w załatwieniu kredytów.
- Od tej pory wszystko poszło gładko. Dostaliśmy konkretne wskazówki, do których banków się udać. Na liście był m.in. Bank Zachodni w Głubczycach, PBK w Kędzierzynie-Koźlu oraz Bank Ochrony Środowiska we Włocławku. Gdyby nie te wejścia, nie dostalibyśmy 20 milionów kredytu na firmę, której majątek formalnie wynosił około 6 milionów. W rzeczywistości wart był znacznie mniej, ponieważ biegły K, któremu zleciliśmy wycenę, powiększył wartość wielokrotnie. Dostał za to 20 tysięcy złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska