Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Testy to tresura, która maturzysty nie nauczy samodzielnego myślenia

Hanna Wieczorek
Prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych DSW
Prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych DSW Archiwum prywatne
Rozmowa z profesor Mirosławą Nowak-Dziemianowicz, dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych DSW.

Czym jest dzisiaj matura?

Nadal jest egzaminem dojrzałości. W sferze symbolicznej nic się nie zmieniło. Dla młodych ludzi maj, matura oznacza wejście w dorosłość - próg inicjacyjny. Dzisiaj jest bardzo mało takich wyraźnych rytuałów przejścia między dzieciństwem a wczesną młodością. Wszystko jakby się zatarło, wiemy z badań naszych kolegów, że młodzież coraz wcześniej zaczyna życie seksualne, coraz wcześniej sięga po alkohol. Są to inicjacje rytuałów dorosłości. Progiem inicjacyjnym przestał być pierwszy bal, studniówka, kiedy po raz pierwszy sięgało się po alkohol. Nie ma już więc takich wyraźnych rytuałów. Została matura, która ciągle jest symbolem i myślę, że tego symbolicznego znaczenia nikt nie zabierze. Nawet najgorszymi praktykami urzędniczymi.

Ale matura to nie tylko rytuał, symboliczne wejście w dorosłość. To także egzamin, który ma sprawdzić wiedzę, umiejętności...

Jeśli chodzi o jej znaczenie edukacyjne, jako egzaminu, sprawdzianu kompetencji intelektualnych to wydaje mi się, że jest przejawem kompromitacji polskiego systemu edukacji. takim języczkiem u wagi, pokazuje czym stał się ten system.

Ale przecież kiedy reformowano system oświaty, zapewniano, że nowa formuła egzaminów pozwoli zdiagnozować poziom wiedzy młodych Polaków. Pokaże, gdzie jest on najniższy, a to pozwoli na wyrównanie szans wszystkich młodych ludzi.

Takie stanowisko wskazuje na jedną z funkcji edukacji - szkoła rozumiana jako instytucja ma wyrównywać szanse młodych ludzi. Szanse na sukces, na dobrą przyszłość, zdobycie dobrego zawodu. I fajnie, powinna to robić na każdym etapie. Można to robić na wiele sposobów, do tego są narzędzia, przygotowani nauczyciele, specjaliści, którzy w każdej chwili i na każdym etapie nauczania mogą diagnozować poziom rozumienia, umiejętność rozwiązywania zadań matematycznych, poziom rozumienia definicji z zakresu fizyki. To wszystko można robić.

Nie potrzeba do tego egzaminów zewnętrznych?

System egzaminów zewnętrznych, system testowania służy innym celom. Używa się go jako narzędzia selekcji, dzięki któremu człowiek przechodzi dalej i może się edukować na wyższym poziomie. A więc jest to taki system zamkniętych lub otwartych drzwi. Dziś młody człowiek dowiaduje się w podstawówce, że egzamin po szkole podstawowej to rzecz najważniejsza. Mówi się mu: "Od tego zależy całe twoje życie". W gimnazjum, przed testami mówi mu się:"Od tego zależy całe twoje życie, bo one zadecydują do jakiego liceum się dostaniesz". W liceum mówi się
mu: "Teraz czeka cię matura, od tego jak ją zdasz zależy całe twoje życie". Ja zapytałam wczoraj syna co znaczy dla niego matura. Na to on mi powiedział: "Wszystko!". Ja na to: "Jak to wszystko?". I usłyszałam: "Od pierwszego września nauczyciele mówią mi, że od matury zależy wszystko, całe moje życie".
Widzę, że zdenerwowała Panią ta odpowiedź.

Pracowałam, jako profesor pedagogiki, przez całe gimnazjum, by wyciągnąć syna z przekonania, że całe jego życie zależy od testu gimnazjalnego. Mówiłam: "Tomek, nie. Niczyje życie nie zależy od jednego egzaminu. Życie byłoby proste, gdyby tak się działo. Wystarczyłoby się dobrze nauczyć i mielibyśmy zapewniony sukces i szczęście. Nie, twoje życie nie zależy od egzaminu na koniec gimnazjum". Dziś wiem, że muszę mu znowu tłumaczyć, uparcie i stale, że jego życie nie zależy od wyniku jednego egzaminu, nawet jeśli jest to matura. Z jednej strony jest szkoła i nauczyciele, którzy wmawiają tym dzieciakom, że jest to bardzo ważne...

Dlaczego wmawiają?

Bo muszą sobie dodać ważności. Wiedzą, że instytucja szkoły, której ja jest radykalnym krytykiem, nie przystaje do rzeczywistości, jest archaiczna, wymyślona nie w tych czasach. Źle się w niej czują i uczniowie, i nauczyciele. Jedni i drudzy wiedzą, że prawdziwa wiedza jest gdzie indziej. Dziś się uczymy z innych miejsc, nie od nauczycieli w klasie szkolnej. Nauczyciele to wiedzą, a więc tymi egzaminami, które mają funkcję selekcyjną, dodają sobie i szkole powagi oraz ważności. I to rozumiem. Natomiast to, że młodzież w to wierzy jest już niebezpieczne.

Niebezpieczne? Z jakiego powodu?

Źle, że nasza młodzież wierzy, że od jednego egzaminu może zależeć całe jej dalsze życie. Ale ważniejsze jest, że system testów to po prostu tresura, trening w rozwiązywaniu zadań jednego typu. Nie edukacja, nie rozwój intelektualny i społeczny, tylko trening wypełniania arkusza, rozwiązywaniu pewnego typu zadań. A już najbardziej oburzające jest to, że w takie ramy wtłoczono język polski - przedmiot, na którym zdobywamy kompetencje do niezależnego formułowania własnych myśli. Przecież po to jest język, służy do komunikacji Do tego, żebym teraz powiedziała pani, jak oceniam system oświaty. Jakie mam poglądy, nawet jeśli obrazie się na nie kurator lub jakiś nauczyciel poczuje się dotknięty. Ale to są moje poglądy i ja mam do nich prawo, muszę tylko umieć je dobrze uzasadnić. To jest moje zdanie, którego nie mam zamiaru narzucić całemu światu. Do tego właśnie służy język. Uczniowie i studenci mogliby się tego w szkole dowiedzieć. Ktoś mógłby im powiedzieć, że czytają książki po to, żeby dowiedzieć się jak ktoś opisał cierpienie, zdradę, różnego rodzaju dylematy, żeby nauczyli się też wyrażać swoje poglądy, swoje niezależne myśli.
Pani zdaniem lekcje języka polskiego w naszych szkołach nie służą temu celowi?

Lekcje języka polskiego służą do tego, żeby dowiedzieć się, że o romantyzmie należy pisać z użyciem słowa "uniesienie". Ponieważ, jeżeli rozwiązując test nie użyjemy słowa uniesienie to będzie zero punktów. Bowiem w kluczu egzaminacyjnym za słowo "uniesienie" jest tych punków pięć. Wobec tego można wypowiedź językową potraktować jako zadanie typu algorytmicznego czyli takie, które ma tylko jedno dobre rozwiązanie. Zdaniem komisji egzaminacyjnej nie można napisać stu książek o miłości, tylko jedną dobrą książkę i to pod warunkiem, że używa się tylko słów, które są w kluczu. Tylko wtedy, jeśli użyję pojęć wymyślonych przez Centralną Komisję Egzaminacyjną, zdam egzamin. Natomiast jeśli zamiast słowa "uniesienie" napiszę "egzaltacja", albo opiszę ten stan za pomocą wielu słów lub metafor, mogę nie dostać ani jednego punktu i oblać ten egzamin. To jest nieporozumienie, bo nie o takie kompetencje w edukacji chodzi.

A o jakie?

Nie chodzi o kompetencje do powtarzania, wyuczania się na pamięć jedynie słusznych odpowiedzi, tylko chodzi o rozwój. Celem edukacji jest rozwój. A warunkiem rozwoju jest niezależne, kreatywne myślenie, nawet na przekór, nawet w poprzek. Nawet takie, które pozwoli uczniowi powiedzieć, że książka "Pan Tadeusz" jest nudna, archaiczna i nie opisuje dzisiejszego świata. My dzisiaj nie mamy takich problemów, jakie miał Tadeusz. Nie zastanawiamy się czy kochać dojrzałą kobietę, czy czystą, świeżą dziewczynkę. Nie zastanawiamy się, który pociąg jest lepszy: ten duchowy do czystej i młodej panienki czy ten cielesny do starszej, ale doświadczonej, która wprowadzi nas w świat seksu.

Myśli Pani, że taka analiza nie zainteresuje uczniów?

Nie sądzę, żeby w polskiej szkole tak analizowano "Pana Tadeusza", ciągle mówimy o szlacheckim dworku. A co mojego syna dzisiaj obchodzi szlachecki dworek? Niewiele, jak się domyślam. Taki sposób nauczania języka polskiego to jest nieporozumienie. I kolejne, znacznie poważniejsze to takie: polska szkoła przygotowując uczniów do kolejnych egzaminów, oducza ich myśleć. Przekonuje, że sukces - od którego zależy całe ich życie - osiągnie się dzięki znajomości jakiś przepisów, twardych reguł szukania dobrych odpowiedzi. Szkoła uczy, że każde zadanie, nawet wypracowanie z polskiego, ma tylko jedną dobrą odpowiedź, którą zna nauczyciel. Jeżeli tak uczymy młodych ludzi, to oni przychodząc na studia nie mają odwagi odezwać się. Nie chcą wypowiadać się na żaden temat. Zadajemy im proste pytania, a oni szukają w notatkach, w których mają podkreślone flamastrem jakieś zdania. I odpowiadając, próbują te zdania czytać. Oni nie wierzą, że ja naprawdę pytam o to, co oni na ten jakiś temat myślą. Nie wierzą, że kiedy zadaję im do przeczytania mój tekst, nie chcę, żeby później odpowiadali mi moimi dziwnymi, długimi zdaniami. Oczekuję, że powiedzą: "Nic z Pani tekstu nie zrozumiałem", albo: "Nie zgadzam się z tym, jak opisuje Pani polską szkołę, to nie jest zła instytucja.
Czemu się Pani nie podoba?

Mnie się podoba". Chcę poznać ich poglądy, chcę, żeby mieli własne zdanie. Chcę, żeby zrozumieli, że od tego co oni myślą o rzeczywistości, jaki są ich poglądy, zależy ich życie. A nie od tego czy trafią w moje odpowiedzi.

Klęska polskiego szkolnictwa polega na tym, że produkujemy ludzi, którzy boją się mieć własne zdanie?

Tak. Oni wiedzą, że można je mieć. Nawet nie tyle boją się mieć własne zdanie, co są odzwyczajeni od myślenia. Kiedy mówię synowi: "Napisz co myślisz, jakie masz zdanie na temat tej książki", słyszę: "Oszalałaś? Ty chyba chcesz, żebym ja wyleciał ze szkoły i nie zdał matury". I dalej:
"Mamo ja jestem inteligentny, wiem co zrobić. Trzeba obczaić czego od nas chcą i trzeba się w to wstrzelić". Jeśli edukacja ma polegać na tym, że trzeba się wstrzelić w oczekiwania nauczyciela to potem ten człowiek dorośnie i będzie się wstrzelał w oczekiwania Jarosława Kaczyńskiego czy
Donalda Tuska, zależy kogo sobie tam ukocha. Ale nie będzie rozumiał, że gdzieś tu jest jego życie, a on jest panem i sprawcą tego życia. Nie dziwmy się więc, że do biura poselskiego przychodzi stoczniowiec i żąda od posła Platformy Obywatelskiej gwarancji zatrudnienia. Na tej zasadzie ja mogę żądać od posła gwarancji, że nie wpadnę pod samochód. Nie poniosę chcę ponosić odpowiedzialności za własne życie, tylko poproszę polityków, żeby to zrobili za mnie. W takim społeczeństwie dziś żyjemy.
To jest zrozumiałe dla badacza, ponieważ wiemy od naszych mistrzów, z książek, że oświecenie, rozum wyzwala. I żadnym rządzącym nie zależy na tym, żeby wszystkich wyzwolić. Wręcz przeciwnie, ludzie bezradni, powtarzający cudze poglądy, grzeczno-posłuszni, nie myślący własnymi
słowami są podatni na manipulację. Łatwiej się nimi rządzi. Trudno się rządzi ludźmi myślącymi, kreatywnymi, twórczymi, którzy mają własne zdanie. Myślę, że jest tu samo sedno. Szkoła jest instytucją opresyjną, polska szkoła nie stwarza warunków do rozwoju.

Błąd w sztuce?

Nie. Takie ma zadania, ma ciągle produkować posłusznych, biernych, bezradnych wykonawców cudzych poleceń. Tacy nie zadają trudnych pytań...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska