Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tenis. Tomasz Lorek otwiera nam od kuchni Puchar Davisa

Tomasz Lorek
W piątek Polacy rozpoczynają bój z Australią (13-15 września).

Lleyton Hewitt. Cudowne dziecko z Adelajdy. Fenomenalny tenisista, król kontry, wielkie serce, niezwykłe umiejętności. Mistrz Wimbledonu’2002, mistrz US Open’2001, zdobywca Pucharu Davisa w latach 1999 i 2003, były lider światowego rankingu. Hewitt, na którego w australijskiej kadrze wszyscy wołają „Rusty”, ma również cudowny dystans do własnej osoby. „Zauważyłeś, że czytając moje imię od tyłu, powstaje niezwykły splot językowy? – mówi Lleyton. Not yell, a więc nie krzycz. Jeśli krzyczę to tylko na siebie, kiedy coś mi nie wyjdzie, ewentualnie C’mon, po znakomitej wymianie. Mam nadzieję, że ludzie zapamiętają mnie jako tenisistę, który walczy do końca i nie zraża się przeciwnościami losu, a nie krzykacza, choć nie przeczę, czasem lubię zagrzmieć werbalnie” – śmieje się Hewitt.

Cztery razy grał w finale Pucharu Davisa. W 1999 roku w Nicei cieszył się jak dziecko po zwycięstwie 3–2 nad Francją. Lleyton miał wówczas 18 lat… Rok później Australia uległa w Barcelonie Hiszpanom 1–3, ale nikt nie rozdzierał szat z tego powodu. Prawdziwy szok następcy Roda Lavera, Kena Rosewalla i Johna Newcombe’a przeżyli w 2001 roku. Australijczycy zagrali w finale w Melbourne i przeprowadzili ekstrawagancki eksperyment. Zagrali z Francją na trawie i… przełknęli gorzką pigułkę. Przegrali 2–3.

Hewitt i spółka to drużyna, która zawsze imponuje determinacją. W 2003 roku Australijczycy nie igrali z losem i na finałową batalię z Hiszpanią w Melbourne Park przygotowali kort trawiasty. Dobrze wiedzieli, że jedynie Manolo Santana walczył godnie z nawierzchnią, o której Hiszpanie mawiali, „że jest doskonała dla krów, ale nie dla tenisistów”. Dziś, w epoce morderczych topspinów Rafy Nadala, taka strategia nie miałaby większego sensu, ale w 2003 roku Hiszpanie nie mieli jeszcze w swoich szeregach króla z Manacor, więc Australia wygrała 3–1 w finale Pucharu Davisa.

Minęło 10 lat, wielka tenisowa nacja wciąż słynie z gigantycznej miłości do białego sportu, ale sukcesy są rzadkością. John Fitzgerald, były kapitan reprezentacji, twierdzi, że powtórzenie osiągnięć przodków nie wchodzi w rachubę. „W Australii króluje futbol, nazywany na antypodach aussie rules. Poza tym krykiet i rugby przykuwają uwagę opinii publicznej. Uważam, że wielu obywateli Australii gra w tenisa rekreacyjnie, dla zdrowia i czystej przyjemności, ale mało kto chce bawić się w tenis profesjonalnie. To katorżnicza praca. Owszem, zdjęcia triumfującego w Wimbledonie Lleytona Hewitta prezentują się wspaniale i wywołują nutkę nostalgii, ale tylko Lleyton i jego najbliżsi wiedzą ile zdrowia stracił. Trzy operacje, aż sam dziwię się, że ma jeszcze ochotę, aby grać na pełnych obrotach. To wybitny zawodnik i wspaniały duch zespołu” – podkreśla Fitzgerald, który pamięta chwile chwały, wszak poprowadził Australię do zwycięstwa w Pucharze Davisa w 2003 roku.

28 razy Australia zdobyła Puchar Davisa. Piękna karta w historii. Kiedy przychodzi się na legendarne korty Kooyong w Melbourne, na których przed laty rozgrywano Australian Open, serce raduje się widząc młodych ludzi uganiających się za piłeczką. Niemniej jednak, próżno szukać kolejnych Emersonów, Rafterów, Hewittów, że o Philippoussisie nie wspomnę. Na antypodach ludzie kochają wyobraźnię i luz. Tylko ci, którzy mają w sobie gigantyczne pokłady determinacji, decydują się na utratę beztroskiego dzieciństwa. „Kiedy widzę, że Marinko Matosević nie przykłada się do forhendu wzdłuż linii czy slajsa z bekhendu, a wspaniale wypada prezentując koncert beknięć i wygłupia się z Berniem Tomicem, przywołuję go do porządku. Chłopcy muszą mieć w sobie mnóstwo luzu, ale podczas treningów wymagam od nich rzetelności i sumienności. Szczególnie teraz, kiedy walczymy o powrót do Grupy Światowej. Jest niepowtarzalna okazja, aby znaleźć się w gronie 16 najlepszych drużyn na świecie” – mówi 68 – letni Tony Roche, były trener Rogera Federera, przyjaciel Lleytona Hewitta. Roche jest w Warszawie z reprezentacją Australii.

Hewitt i „Rochey” (tak zwracają się do niego tenisiści), to duet papużek nierozłączek. Lleyton darzy Roche’a ogromnym szacunkiem. To wyjątkowa przyjemność oglądać tą dwójkę przyjaciół. Konwersują siedząc na podłodze, bez dbałości o eleganckie gesty. Jakby chcieli przeniknąć przez dolne warstwy Torwaru… Roche to wybitny fachowiec. Widać, że ma pomysł na trening. Niby chłopcy żartują, niby rechot jest głównym nurtem muzycznym, ale tak naprawdę Tony jest niezwykle konsekwentny. Roche to mistrz singla Roland Garros z 1966 roku. Grał wspaniale lewą ręką, ale trafił na złoty okres w australijskim tenisie, więc w grze pojedynczej został zdominowany przez Lavera, Emersona, Rosewalla i Newcombe’a.
Roche zdobył aż 13 tytułów Wielkiego Szlema w deblu, 2 tytuły w mikście. Cztery razy zdobył z reprezentacją Australii Puchar Davisa (1965 – 67, 1977). Przed laty Ivan Lendl zatrudnił go jako trenera, bo chciał poprawić grę wolejem, a w erze Lendla, wolej był szczególnie cenionym uderzeniem na trawie. Ivan, dziś znakomity trener Andy’ego Murraya, nigdy nie wygrał Wimbledonu, ale wypowiada się w samych superlatywach o warsztacie trenerskim Roche’a. Podobnie jak Rafter i Federer, którzy w przeszłości pracowali z Tonym.

Kiedy niepokorny i szalony Bernie Tomic gubi swój identyfikator i znika w podziemiach Torwaru, a pozostali reprezentanci Australii idą jeść, Roche siada po turecku na podłodze i czyta książkę. Nie spuszcza jednak z oczu trenujących pracusiów: Łukasza Kubota i Michała Przysiężnego. Łukasz, człowiek dusza, zaczyna od rozgrzewki piłkarskiej. Lekki trucht, a potem odbijanie piłki od ściany. Miłość przekazana przez tatę Janusza, byłego piłkarza BKS – u Bolesławiec, Zagłębia Lubin i TUB Brukmulen zrobiła swoje. Mama Dorota, wspaniała, jowialna kobieta, która funkcjonuje wedle zasady: co na wątrobie, to na języku, całym sercem jest za swoim synem, który przez wiele lat dźwigał na swoich barkach męski tenis. Wspaniały sukces w postaci awansu do ćwierćfinału singla Wimbledonu to efekt wieloletniej pracy. Osiem tytułów ATP w deblu, występy w Masters z Olim Marachem (2009 – 2010) to osiągnięcia, które budzą szacunek.

Skromny chłopak, który wciąż pamięta jak podróżował PKS – em z Lubina do Wrocławia. Wciąż sumiennie pracuje. We wtorek Łukasz czyścił nawet szczotką linie kortu. To nie w jego tonie, aby wywyższać się czy pokazywać gwiazdorskie maniery. Prędzej klimaty z czeskiej szkoły: dobra książka i praca ze świetnym trenerem od przygotowania fizycznego, Ivanem Machytką. W uszach wciąż dudnią mi słowa Radka Stepanka, wybitnego deblisty, zdobywcy Pucharu Davisa w 2012 roku. „Łukasz Kubot to człowiek przepełniony najczystszą pasją do tenisa. On nawet jak śpi, to myśli o tenisie” – powiedział Stepanek po finale Pucharu Davisa: Czechy – Hiszpania w listopadzie ubiegłego roku. Trudno o lepszą rekomendację.
Łukasz trenował z nieskrępowaną radością z „Ołówkiem”. Michał Przysiężny, prostoduszny jegomość, który nie boi się wysiłku i liczy się z tym, że zagra przeciwko Australijczykom jako singlista. To zawodnik, który jest trochę niedoceniany, ale potrafi walczyć o każdą piłkę, a w Pucharze Davisa najważniejszy jest duch zespołu. Czesi potrafili wygrać w lutym tego roku na wyjeździe ze Szwajcarią, choć grali bez swojej lokomotywy – Radka Stepanka. Lukas Rosol, pogromca Nadala (II runda Wimbledonu’2012), zagrał znakomicie w deblu (mecz trwał ponad 7 godzin) i Czesi pokonali Szwajcarów. Hiszpanie zdobyli Puchar Davisa w Mar del Plata w 2008 roku grając bez Rafy Nadala, ale mieli dwóch świetnych leworęcznych graczy: Fernando Verdasco i Feliciano Lopeza.

Zespół, a nie gwiazdy – to klucz do sukcesu w Pucharze Davisa. Wie o tym Pat Rafter, człowiek z górniczej osady Mount Isa, którego kocha cała Australia. „Było nas dziewięcioro w domu. Jeden pomagał drugiemu. W dzieciństwie nauczyłem się zespołowości. Marzę o tym, aby Nick Kyrgios, 18 – latek z Canberry, który wygrał juniorskiego singla i debla w Australian Open’2013, przesiąkał atmosferą zespołu. Dlatego pozwalam Kyrgiosowi, aby rozgrzewał Bernie Tomicia, uśmiecham się kiedy w przerwie treningu Kyrgios wygłupia się z deblistą Chrisem Guccione i gra tenisową rakietą w… krykieta” – mówi Pat Rafter, kapitan australijskiej kadry.

Pat jest żywą legendą, ale nie nosi głowy w chmurach. „Czeka nas bardzo trudny mecz z Polską. Co prawda nie wierzę, że gra na korcie ziemnym idealnie pasuje Polakom, ale cóż, takiego wyboru dokonali gospodarze. Będziemy walczyć o awans” – mówi Rafter.

Pat przegrał już dwa baraże o Grupę Światową. Ze Szwajcarią w 2011 roku na trawie w Sydney i z Niemcami na ziemi w Hamburgu w 2012 roku. „Third time lucky (do trzech razy sztuka)?” – rzuca nieśmiało Tony Roche do Pata Raftera.
O wszystkim zadecydują szachy. Jerzy Janowicz, łódzka strzelba, półfinalista singla w Wimbledonie’2013, wyszedł na kort we wtorek w doskonałym humorze. Kamil Majchrzak, mistrz juniorskiego US Open’2013 w deblu, odbijał z „Jerzykiem”. Na wesołe zaczepki Marinko Matosevicia (solidny gracz, ćwierćfinalista z Montrealu, gdzie przegrał z Nadalem), Jerzy odpowiada ze swadą. Kiedy Matosević, Australijczyk (choć urodzony w Bośni i Hercegowinie), próbuje na głos wymówić znane mu polskie wyrazy: polka, galopka, śniadanie, bekać, Jerzy odpowiada: „spróbuj powiedzieć: pierogi z mięsem”. Hewitt, który przycupnął obok Roche’a uśmiecha się. Za chwilę Lleyton podejdzie do Marinko, obejmie go ramieniem i powie: „Marinko, tyś jest naszym najlepszym tłumaczem. Przynajmniej nie będziemy chodzić głodni” – żartuje Lleyton. W Warszawie z ekipą Australii jest Peter Luczak. Urodził się w stolicy Polski, od 4 roku życia mieszka w Australii, nie zapomniał ojczystej mowy. Lleyton uwielbia Luczaka. Hewitt nie przepada za towarzystwem niespokojnego ducha, Bernie Tomicia. Na konferencji prasowej rozdziela ich Pat Rafter. To efekt buńczucznej wypowiedzi Tomicia sprzed lat. Na jednej z konferencji przed Australian Open, Bernie szorstko i arogancko wyznał: „a kto to jest Hewitt?” Bałkańskie korzenie dały o sobie znać…

Widok z 40. piętra hotelu Marriott zapiera dech w piersiach. Warszawa to nie Melbourne, ale kiedy wieczorna szata rozpościera się nad Wisłą, stolica pięknieje. Roche wie jak ważny jest ten mecz dla obu reprezentacji. Na razie roszady, gambity i szachy trwają w najlepsze. Zagra Janowicz? A może Przysiężny? Czy Hewitt zagra tylko w debla z Guccione czy jednak obok Tomicia będzie drugim singlistą Australii? W czwartek w samo południe, kiedy po nocy nie będzie śladu, zapanuje jasność w tej materii…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska