Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr: Roztańczone pożegnanie jesieni

Krzysztof Kucharski
Dariusz Maj, Krzysztof Boczkowski i Marta Szymkiewicz
Dariusz Maj, Krzysztof Boczkowski i Marta Szymkiewicz Paweł Relikowski
Premiera adaptacji powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza we Wrocławskim Teatrze Współczesnym

W tym roku - a mamy dopiero kwiecień - trafiły mi się już dwie duże teatralne przyjemności. Pierwszą był spektakl Jana Klaty "Utwór o Matce i Ojczyźnie" w Teatrze Polskim, a drugą obejrzane w sobotę "Pożegnanie jesieni" według Witkacego na strychu Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Dla nałogowego oglądacza wszystkiego, co się dzieje w teatrze, to nie byle jaka gratka. Mój entuzjazm zaraz pewnie zacznie się mieszać z tetryczeniem.

Świat na chwilę przed "jakąś rewolucją" komentuje "chór" starców, który też pełni rolę narratorów oraz prezenterów-rezonerów, zapowiadając pojawianie się każdej postaci. Znam zasadę wybitnego matematyka i wrocławianina Hugona Steinhausa - nie cudzysłów! Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi nie chodziło, oczywiście, o "jakąś rewolucję", ale o tę październikową według naszego kalendarza, której symptomy pojawiały się w Polsce. Swoją drugą powieść "Pożegnanie jesieni" Witkacy wydał w roku 1927. Chór też nie jest jakimś greckim chórem, bliżej im dziś do dwóch zgrzybiałych malkontentów - Statlera i Waldorfa z balkonu w "Muppet Show".

Chór starców w tym naprawdę oryginalnym przedstawieniu czasem jeszcze gubi się w rytmach, ale to świetny pomysł i mogę dać słowo honoru, że za parę przedstawień akuratnej nabierze dynamiki. Ów zespół stanowią emeryci tego teatru z dorobkiem, daj Boże zdrowie, Bolesław Abart, Zdzisław Kuźniar i na doczepkę najmłodszy (ale już nie taki młody) Maciek Tomaszewski, który barwą głosu upodabnia się do grona rezonerów. Trio wypada świetnie, gdy nabierze rytmu, będzie doskonałe. Panowie, już setka ode mnie! Ta setka jest też dla autorów scenariusza.

Owi autorzy scenariusza uczulają nas na "nowe rewolucje". Taki test przed wyborami. Reżyser Piotr Sieklucki prowadzi to wszystko na cieniutkiej jak włos linie groteski, która momentami zanika i nie jest już wesoło. Robi to bardzo precyzyjnie, inteligentnie i z poczuciem humoru. Gdy już jesteśmy przy precyzji, to nie mogę napisać, że choreograf Mikołaj Mikołajczyk kocha aktorów dramatycznych. Uważa ich raczej za "słupy". Dał im wycisk i sceny pląsowe są też wielkim atutem tego przedsięwzięcia. Oczywiście, trudno jeszcze nazwać je zespołowym tańcem. Właściwa energia jednak już jest i może nie upierajmy się przy słowie taniec. Rzecz się w końcu dzieje na weselu. Każdy uczestnik owego wesela to indywiduum. Osobnego opisu wymagałyby damsko-męskie ewolucje na podłodze Heli (Marta Malikowska-Szymkiewicz) i Atanazego (Michał Szwed).

To bardzo dobre przedstawienie, które rozgłos zdobędzie. Nie uchodzi go nie obejrzeć

Tak żeby być politycznie poprawnym, muszę setką poczęstować scenografa Łukasza Błażejewskiego, który wymalował sobie na piersi kredką do powiek różaniec cały z krzyżykiem i go wszystkim demonstrował. Scenografia niczym nie epatuje, ale świetnie służy przedstawieniu. Podobnie jak oprawa muzyczna Marzeny Ciuły.

Najwięcej krzepiących słów nam dla aktorów. Wspominane już wyżej sto punktów, czyli max w loterii fantowej, dostaje ode mnie Marta Malikowska-Szymkiewicz za rolę Heli. A najwięcej za scenę ze znakomitym po raz kolejny Dariuszem Majem w roli Księdza Wyprztyka. Była w tym niesamowita brawura, ale wybornie trzymana w ryzach. Natomiast Maj miał następną wspaniałą scenę i też na granicy kiczu z przyszłym przywódcą rewolucji z "Szewców" Sajetanem Tempe, którego zagrał świetnie Piotr Łukaszczyk. Nie zdziwię się, gdy jakiś kretyn wniesie sprawę o obrazę uczuć religijnych. To była szarża niemal kabaretowa. Żałuję, że Tempe-Łukaszczyk nie dał przykładu teatralnym prostakom i chamom, jak na scenie można pięknie przeklinać, jeśli ma się trochę wyobraźni: "Poczytałbyś lepiej «Słówka» Boya (mówi Tempe w "Szewcach" - przyp. KK), aby choć trochę kultury narodowej nabrać, ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum...".

Niesłusznie zacząłem pisać o chłopakach, do Krzysztofa Boczkowskiego jeszcze wrócę. Panie zawsze mają pierwszeństwo. I tak w roli Zosi Osłabędzkiej wystąpiła gościnnie, nawet wyślizgując się z odzieży wszelkiej, jak każdy człowiek stojący przed wanną, Aleksandra Dytko. Nie tylko za wyślizgi-wanie, ale za całą konstrukcję roli ma 90 punktów. Jej matkę gra Irena Rybicka, rewelacyjna w scenie z trupem swojej córki przed finałem, za 85 pkt. Tyle samo dostała pamiętna Paulina z niedawnej premiery "Białego małżeństwa" w tym samym teatrze - Katarzyna Z. Michalska jako Józia.

Przyznam, że kompletnie goły Krzysztof Boczkowski jako hrabia Łohoyski skaczący na skakance upewnił mnie, w których mediach ten spektakl zbierze najbardziej entuzjastyczne recenzje, bo to był dodatkowy prezent dla chłopaków od chłopaków.

No, ale dość starczego marudzenia. To naprawdę bardzo dobre przedstawienie, które rozgłos pewnie zdobędzie, i nie uchodzi go nie obejrzeć. Tako rzecze Wam Kucharski.

Wrocławski Teatr Współczesny - Witkacy "Pożegnanie jesieni", adaptacja Tomasz Kireńczuk i Piotr Sieklucki (także reżyser), scenografia Łukasz Błażejewski, choreografia Mikołaj Mikołajczyk, opracowanie muzyczne Marzena Ciuła, premiera 2 kwietnia 2011, następne spektakle: pt.-sob. g. 19, bilety: 24-32 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska