Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tato, ratuj, chyba zabiłem

Agata Grzelińska
Tomasz Sz. w czasie wypadku mógł mieć trudności m.in. z koncentracją, bo wcześniej zażył narkotyki
Tomasz Sz. w czasie wypadku mógł mieć trudności m.in. z koncentracją, bo wcześniej zażył narkotyki Piotr Krzyżanowski
Małgorzata Łesiuk i jej teściowie czują się pokrzywdzeni przez lubiński Sąd Rejonowy. Uważają, że stara się przeciągać proces sprawcy wypadku, w którym rok temu zginął ich ukochany mąż i syn. Skąd te pretensje? - pisze Agata Grzelińska

Małgorzata Łesiuk mówi z trudem. Po chorobie ma częściowo sparaliżowaną twarz; gdy się denerwuje, wypowiadanie każdego słowa wymaga więcej wysiłku.

- Ciągle mam nadzieję, że on wróci. Chociaż wiem, że tak się nie stanie - kobieta zawiesza głos i zamyśla się na chwilę.

Spotykamy się na sądowym korytarzu, przed salą rozpraw, gdzie ona i jej teściowie po raz kolejny słuchają rozdzierających serce opowieści o tym, jak zginął mąż i syn.

Był 23 września 2009 roku. 32-letni Marcin Łesiuk jechał z kolegą do pracy. Prowadził własną firmę. Zajmował się ocieplaniem domów. Dostał nowe zlecenie. Nieźle zarabiał.

- Żyło nam się naprawdę dobrze. W jednej chwili runął cały nasz świat - mówi wdowa po Marcinie, który osierocił rocznego syna i 5-letnią córkę. - Syn nie zdaje sobie sprawy z tego, co się stało. Obawiam się, że nie będzie pamiętał taty. Z córką jest gorzej. Ciągle płacze. Pyta, kiedy tata wróci. Ogląda zdjęcia. Bardzo tęskni. Jest pod opieką psychologa.

Rodzina ma też problemy finansowe. Małgorzata nie może pracować. Marcin miał za krótki staż pracy, więc jest kłopot z załatwieniem renty dla dzieci.

- To strasznie upokarzające, że musimy walczyć o te parę groszy dla dzieci - mówi wdowa.

Czas Marcina zatrzymał się nagle. Na krajowej trójce, pomiędzy Lubinem i Legnicą, dokładniej pomiędzy Chróstni-kiem i Karczowiskami, o godzinie 5.20, jeszcze przed świtem. To wtedy w jego skodę z wielką siłą uderzyła masywna toyota land cruiser. Marcin nie miał żadnych szans, zginął na miejscu.

Nauczyciel z Legnicy, który jechał tą drogą kilka minut później, zeznał w sądzie, że gdy podszedł do skody, zobaczył, że kierowca nie daje znaku życia.

- Nie jestem lekarzem, ale wiedziałem, że nie żył. Był zakleszczony. Głowa zwisała mu na klatkę piersiową, gdy z innym mężczyzną podnieśliśmy ją, z ust wypłynęła krew - relacjonował świadek, który zapewne długo nie zapomni tego widoku. - Z samochodu wydobywał się dym. Baliśmy się, że wybuchnie, więc szybko wyciągnęliśmy pasażera, który przeżył. Kierowcę musieliśmy zostawić.

Po drugiej stronie jezdni, przy przewróconej terenówce, siedział Tomasz Sz., 24-letni syn byłego prezesa KGHM. To dość istotna, jak się później okazało, informacja. Według świadka, Sz. dzwonił do kogoś. Mówił szybko. - Powtarzał: "Chyba zabiłem człowieka" - dodał legniczanin.

Inny ze świadków wypadku zapamiętał, że kierowca toyoty dzwonił do ojca. Miał powiedzieć: "Tato, ratuj".
Tomasz Sz. wyszedł z wypadku cało. Rodzina Marcina Łesiuka obawia się, że cało wyjdzie też z kłopotów sądowych.

- Żeby przez rok nie był skazany? To niepojęte - nie kryje oburzenia i żalu Janina Łesiuk, matka Marcina.

- Jestem ofiarą, a czuję się karana jak przestępca, obrażana i atakowana przez sąd - dodaje Małgorzata Łesiuk. - On tymczasem siedzi zadowolony. Kompletnie bez skruchy. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że zabił człowieka. Nawet jeżeli się boi, powinien przeprosić.

Postępowanie organów ścigania niepokoiło rodzinę niemal od początku. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się zaraz po zatrzymaniu Tomasza Sz. Nawet nie rozważano aresztu. Mimo że Sz. miał na koncie liczne wykroczenia drogowe. Mimo że zdaniem biegłego, który był na miejscu wypadku, ewidentnie był sprawcą tragedii. Mimo że wcześniej był karany za posiadanie narkotyków i feralnego dnia również zażył środki odurzające. Wystarczyło poręczenie majątkowe w wysokości 20 tysięcy złotych.

Pierwszy szok Łesiukowie przeżyli, gdy prokuratura postanowiła zbadać, czy w krwi i moczu nieżyjącego Marcina znajdowały się alkohol, środki odurzające lub psychotropowe. Napisali wniosek, w którym pytali o powody tej decyzji, wnosili o wykonanie takich badań wobec Tomasza Sz. oraz o dopuszczenie i przeprowadzenie dowodu z dotychczas popełnionych przez niego wykroczeń i szkód drogowych.

Prawo jazdy Sz. ma od 2004 r. Do dnia wypadku popełnił 14 wykroczeń drogowych: przekraczał prędkość, jeździł bez pasów, nie stosował się do znaków drogowych, powodował zagrożenie i prowadził bez dokumentów. Prawo jazdy odebrał z urzędu dopiero w grudniu 2008 r. Jak to możliwe, że jeździł kilka lat bez prawa jazdy? Prokuratura zapewniła, że zweryfikuje przeszłość Sz. i przeprowadzi badania na obecność alkoholu i narkotyków w jego organizmie. Zatrzymała mu też prawo jazdy.

Już na drugi dzień po tragedii Sz. usłyszał zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku. W listopadzie prokuratura zawiesiła śledztwo. Czekała na opinię toksykologów.

- To była dziwna decyzja, bo Tomasz Sz. przyznał się do zarzucanego mu czynu - mówi Elżbieta Czerwińska-Lichacz ze Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa Obywateli, która pomaga Łesiukom. - Powiedział też, że brał leki na trądzik. Nie przyznał się do narkotyków.
Wina Sz. jest ewidentna zdaniem Antoniego Kubowicza, biegłego z zakresu techniki samochodowej i rekonstrukcji wypadków drogowych. Nieostrożnie wyprzedzał, wjechał na pas, którym prawidłowo jechała skoda Łesiuka, i doprowadził do czołowego zderzenia. Na ostatniej rozprawie potwierdził to, co napisał we wstępnej opinii.

- Kierujący toyotą miał prawo wyprzedzać w tym miejscu, ale był zobowiązany do odpowiedniego zachowania - podkreślił Kubowicz. - Wyprzedzanie w tamtej sytuacji było nielogiczne. Wystarczyło zaczekać 2-3 sekundy i droga byłaby wolna.

Sz. jechał ok. 105-110 km/h.

- Ale to nie prędkość zawiniła, a nieprawidłowy manewr wyprzedzania - podkreślał biegły. - Zastanawiałem się, jak można było nie widzieć świateł samochodu jadącego z naprzeciwka.

Tomasz Sz. zeznał, że nie wie, dlaczego nie widział świateł. To dziwiło nie tylko biegłego, ale także kierowcę, który jechał za toyotą i widział światła. Zdziwił się, gdy zobaczył, że land cruiser przed nim wyprzedza, po chwili usłyszał huk.

Ograniczoną zdolność postrzegania Tomasza Sz. tamtego dnia wyjaśnia opinia toksykologiczna. Mógł mieć trudności z szacowaniem odległości, koncentracją, koordynacją ruchów i sprawnością psychofizyczną, bo wcześniej zażył narkotyki (marihuanę lub haszysz). Tak wynika z opinii biegłego toksykologa z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna. W przebadanej krwi Sz. wykryto obecność substancji THC i THCCOH, które działają podobnie jak alkohol i upośledzają sprawność psychofizyczną na wiele sposobów.

Sz. został oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku po zażyciu narkotyków. W akcie oskarżenia pojawiło się jednak dziwne stwierdzenie.

- Prokuratura Rejonowa w Lubinie napisała, że Sz. był pod wpływem środka odurzającego w stężeniu odpowiadającym powyżej 0,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu - mówi Elżbieta Czerwińska-Lichacz.

Opinia krakowskich biegłych z jakiegoś powodu prokuraturze i sądowi nie wystarczyła. Poprosił więc Waldemara Engela, lekarza medycyny sądowej i chirurga z Legnicy, o przeliczenie, jakie stężenie alkoholu odpowiada ilości spożytych przez Sz. narkotyków. Lekarz wyliczył, że "działanie tych środków było analogiczne jak dla stanu powyżej 0,2 promila alkoholu etylowego, a z dużym prawdopodobieństwem można uznać, że przekraczało analogiczny próg powyżej 0,5 promila alkoholu". Przed sądem doprecyzował opinię, ostatecznie opowiedział się za stężeniem: 0,2 promila. Autor opinii dodał, że trudno jednoznacznie rozstrzygnąć stopień koncentracji Tomasza Sz. w czasie tamtego wypadku.
- To ma znaczenie dla wysokości kary. Jeżeli był pod wpływem narkotyków, grozi mu do 12 lat więzienia, jeżeli nie - do 8 lat - mówi dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Z punktu widzenia oskarżonego rzecz nie do pogardzenia.

- Dlaczego sądowi nie wystarcza opinia najbardziej kompetentnego Instytutu Ekspertyz Sądowych w Polsce, tylko zasięga opinii chirurga, który w dodatku od ponad dwóch lat nie jest już biegłym sądowym? - pyta Elżbieta Czerwińska-Lichacz. - Po co to absurdalne przeliczenie?

Małgorzata Łesiuk zapytała o sens przeliczania narkotyku na alkohol Helsińską Fundację Praw Człowieka. Ta odpowiedziała, że nie istnieje możliwość ilościowego przeliczania środków odurzających na promile.

Podczas ostatniej rozprawy sąd postanowił o to samo zapytać Instytut Ekspertyz Sądowych. Rodzina i przedstawiciele stowarzyszenia mają wątpliwości, czy sprawa jest należycie prowadzona.

- Sąd manipuluje dowodami i przeciąga sprawę, ale my to widzimy - dodaje Czerwińska-Lichacz. - Bo Tomasz Sz. jest synem byłego prezesa KGHM?

Wdowa i rodzice tragicznie zmarłego Marcina Łesiuka zarzucili manipulację, łamanie standardów i procedur sędzi Magdalenie Bieleckiej z lubińskiego Sądu Rejonowego. We wrześniu i listopadzie rodzina wnioskowała o zmianę sędziego. Bezskutecznie.

- Sąd uznał, że zarzuty wnioskodawczyni są bezzasadne, bo nie ma okoliczności i działań, które by dawały podstawy do stwierdzenia stronniczości sędziego - mówi Jarosław Halikowski, rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy.

Termin następnej rozprawy wyznaczono za... dwa miesiące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska