Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tato pracuje u aniołków w niebie

Sylwia Królikowska
Beata Pyłka z Wałbrzycha wciąż walczy, żeby jej starsza córka zaczęła się uśmiechać, a najmłodszy synek pamiętał tatę. Chłopiec stracił go, kiedy miał niespełna dwa lata
Beata Pyłka z Wałbrzycha wciąż walczy, żeby jej starsza córka zaczęła się uśmiechać, a najmłodszy synek pamiętał tatę. Chłopiec stracił go, kiedy miał niespełna dwa lata Fot. Dariusz Gdesz
Jak pomóc zrozumieć, że rodzic już nie wróci? Jak wytłumaczyć, że tata wcale nie poszedł do pracy? - Nieraz mam ochotę wyrzucić wszystkie zdjęcia. Jestem zła, że mnie zostawił i po prostu... umarł, że muszę walczyć o uśmiech mojego dziecka - mówi Halina Wrońska z Wałbrzycha.

Chyba najtrudniej jest uśmiechać się, kiedy człowiek sam ma ochotę usiąść w kącie i wyć jak małe dziecko - przyznają zgodnie Beata Pyłka i Halina Wrońska. Ale przy dzieciach trzeba się trzymać. Więc zaciskają zęby i starają się nie pokazywać po sobie smutku. Pani Beata ma 37 lat i pięć miesięcy temu pochowała męża. Adam miał wypadek na budowie. Pani Halina pożegnała męża rok temu - chorował na raka.

Pani Beata wie, że jej niespełna dwuletni synek, nie będzie pamiętał taty. Ale jest przekonana, że Adam byłby dla Arka najlepszym ojcem na świecie. Chłopiec prawie nie rozstaje się z albumem wypełnionym zdjęciami ojca. Tymi sprzed wypadku, kiedy cała rodzina chodziła na wycieczki, a Adam grał na gitarze i po, kiedy leżał przykuty do łóżka. A Arek przynosił mu zabawki, czekając na jakikolwiek gest. Siedział koło niego, przytulał się, próbował sam, przytrzymując nieporadnie jego dłoń, pogłaskać się po głowie. I choć tata nie odpowiadał na pytania, on mówił do niego ciągle. Po swojemu. Buzia mu się nie zamykała.

Kiedy doszło do wypadku, Arek nawet nie mógł zdawać sobie z tego sprawy. Miał wtedy trzy miesiące. Wyczekiwany, ukochany synek, był oczkiem w głowie tatusia. - Nie wiem, skąd Adam brał tyle siły, ale zawsze jak wracał z pracy, znajdował czas na to, by do wieczora bawić się z dziećmi - mówi pani Beata. Ma jeszcze troje dzieci z pierwszego małżeństwa, które Adam od razu pokochał jak swoje. A one znalazły w nim przyjaciela. Zwłaszcza starsza córka - Daria.

Pani Beata wie, że jej niespełna dwuletni synek, nie będzie pamiętał taty. Ale jest przekonana, że Adam byłby dla Arka najlepszym ojcem na świecie.

- Bałam się na początku tego związku. Adam był ode mnie o sześć lat młodszy - wspomina.
Adama poznała na Pomorzu, właśnie stamtąd pochodzi. Była wolontariuszką w świetlicy środowiskowej, opiekowała się dziećmi. Jej przyszły mąż pracował niedaleko i przypadkiem na siebie wpadli. Potem zaczął niemal codziennie do niej przychodzić - niby przypadkiem, w drodze do domu... Za każdym razem szukał różnych pretekstów. A kiedy dyrektorka placówki powiedziała, że potrzebują złotej rączki do budowy kominka, od razu się zgłosił. Wiedział, że dzięki temu będzie mógł być bliżej Beaty. - Wtedy widywaliśmy się prawie codziennie i coraz bardziej zbliżaliśmy - mówi.

Po kilku tygodniach postanowili zamieszkać razem. Zaczęło się od spotkań Adama z nimi. Błyskawicznie złapał kontakt. Najmłodsza Kamila wskakiwała mu na kolana. Wymyślał zabawy, wyciągał dzieci na spacery, zaprzyjaźnił się z nimi. Żyli bardzo spokojnie. On pracował, pani Beata zajmowała się domem. Wiedziała też, że chce mieć dziecko. Ale bała się powrotu do pieluch.
- Długo nad tym myślałam. Kiedy któregoś dnia powiedziałam, że się zdecydowałam, że chcę mieć z nim dziecko, to... myślałam, że oszaleje z radości - mówi.

Niedługo potem pani Beata dowiedziała się, że jest w ciąży. Wysłała esemesa do Adama: "Co robisz tatusiu?". On, nic nie podejrzewając, odpisał: "Jem śniadanie". To jak go nazwała w wiadomości, nie wzbudziło podejrzenia, bo jej młodsza córka mówiła do niego tato. Po pracy spotkali się w świetlicy. Pani Beata zajmowała się swoimi zajęciami. Wreszcie nie wytrzymała i spytała, dlaczego tak chłodno jej odpisał. Nie rozumiał zarzutu. Dopiero po kilku minutach wyjaśnień dotarło do niego, że zostanie ojcem, prawdziwym.
W jednej chwili zerwał się, i wybiegł. Pani Beata stała przerażona i tylko widziała, jak pędzi ulicą. Nie wracał prawie godzinę. Wreszcie wpadł z bukietem kwiatów. - A ich zdobycie wcale nie było łatwe. Najbliższa kwiaciarnia była w miasteczku, oddalonym o trzy kilometry. Pędził w obie strony - śmieje się pani Beata.

Wtedy podjęli decyzję, by przenieść się do Wałbrzycha. Adam stąd pochodził. W czerwcu 2007 roku wzięli ślub, miesiąc później na świat przyszedł Arek.

Wszystko układało się tak, jak to sobie wymarzyli. Teściowie zaakceptowali synową. Pomagali przy dzieciach. Adam pracował na budowie i cieszył się synkiem. Po trzech miesiącach jak grom spadła wiadomość o wypadku. Pani Beata dokładnie pamięta ten dzień. Robiła obiad i zaprawiała grzyby, które Adam dzień wcześniej przyniósł do domu. Prosił, żeby były w occie, takie lubił najbardziej. Ucieszyła się kiedy odwiedzili ją teściowie. Zaprosiła na obiad. Oni tylko poprosili, żeby usiadła.

- Adam jest w szpitalu, ma operację - wyjaśnili. Od lekarzy dowiedziała się, że stan jest krytyczny. Uszkodzenia rdzenia były bardzo rozległe. Po operacji zapadł w śpiączkę. Zaczęła się walka o każdy gest. Najpierw w hospicjum w Wałbrzychu. Po ponad trzech miesiącach w domu. Panią Beatę wspierały wszystkie dzieci. Najstarsza córka szybko nauczyła się podstawowych czynności - potrafiła myć i przebierać. Ciągle z nim rozmawiali.

Adam pracował na budowie i cieszył się synkiem. Po trzech miesiącach jak grom spadła wiadomość o wypadku.

Adam nie widział, kiedy jego syn zaczął stawiać pierwsze kroki. Kiedy pierwszy raz powiedział tata. Kiedy przypełzał do jego łóżka, stawał obok i kładł przy nim główkę. Mały Arek jeszcze do niedawna chwytał za oparcie łóżka, na którym ostatnie miesiące życia spędził jego ojciec. Potrząsał mocno, trzymając za oparcie i jak mantrę powtarzał: "tata chodź...". Bo choć od wielu miesięcy ojciec leżał niemal nieruchomo, dziecko nie widziało poza nim świata. Potrafił położyć się koło taty, kiedy ten był w śpiączce. Pani Beata, wierząc, że mąż ją słyszy, prosiła: Przypilnuj go choć przez chwilę, muszę iść do kuchni... Kiedy wracała po kilku minutach, Arek wciąż leżał wtulony.

- Czasem robiłam tak, że kładłam Arka i obejmowałam go ręką Adama. On wtedy jakby mocniej go przytulał, tak żeby nic się Arkowi nie stało, żeby nie spadł z łóżka. Wiem, że mnie słyszał - pani Beata opuszcza głowę i stara się robić wszystko, żeby nie płakać.

Przez półtora roku życie całej rodziny kręciło się wokół Adama, jego pobytów w domu, powrotów do szpitala. Pani Beata widziała, jak Daria, najstarsza córka, to przeżywa. Starała się z nią jak najwięcej rozmawiać, żeby się nie zamknęła w sobie. Przekonywała, że Adam z tego wyjdzie... sama w to wierzyła. Do samego końca.

Jej mąż zmarł w marcu tego roku. Był wtedy w specjalnym ośrodku dla osób w śpiączce. Miał tam zapewnioną rehabilitację, a to było najważniejsze. Kilka dni przed tym, jak miał wrócić do domu, pani Beata odebrała telefon... Pani mąż nie żyje... - Nie mogłam w to uwierzyć. A właściwie nie chciałam. Naprawdę wierzyłam, że on z tego wyjdzie...
Wciąż ubiera się na czarno, ale gdyby nawet założyła różową sukienkę, pozostałby ogromny smutek w oczach. Jego nie da się zatuszować nawet najbardziej barwnym strojem. Również Daria do dziś nie może się otrząsnąć. Jest pod opieką psychologa. Po śmierci Adama miała problemy z sercem. Przerosło ją chyba to, że w kilka miesięcy musiała stać się dorosła.

Pani Beacie pomaga Towarzystwo Opieki Paliatywnej w Wałbrzychu, które od niedawna prowadzi projekt dla dzieci, które straciły kogoś najbliższego, bądź któryś z rodziców jest śmiertelnie chory. Towarzystwo organizuje wycieczki, paczki na święta.

- Dzięki takim wyjazdom, dzieci integrują się i uświadamiają sobie, że są rówieśnicy, którzy doświadczyli tego samego, co oni. Dzięki temu zaczynają się otwierać - tłumaczy Joanna Zawisza-Smejl, psycholog współpracujący z wałbrzyskim hospicjum.
Pani Beata przyznaje, że te wspólne wyjazdy bardzo dużo dzieciom dały. Przez ostatnie półtora roku żyły z chorobą, patrzyły na ukochaną osobę, która niknęła w oczach.
- Widziałam, jak nieraz Daria wychodziła i po kryjomu płakała. Cały czas ją wspierałam i starałam się jak mogłam, żeby przez te wszystkie miesiące dzieci czuły, że mają dom i oboje rodziców... - mówi.

Wciąż ubiera się na czarno, ale gdyby nawet założyła różową sukienkę, pozostałby ogromny smutek w oczach.

Arek nie odstępuje jej teraz prawie na krok. Kiedy słyszy odgłos karetki, woła tatę. Właśnie ten dźwięk kojarzy się mu z ojcem. Przecież nie pamięta, kiedy się z nim bawił. Miał wtedy kilka miesięcy. Przypominają o tym fotografie i pani Beata. Opowiada, że Adam ładnie śpiewał, grał na gitarze, że kochał go bardzo, a teraz patrzy na niego z nieba. Arek nieraz sam sobie tłumaczy, że tata jest u aniołków i wciąż pyta, kiedy stamtąd wróci.

- Bo dzieci nie zdają sobie sprawy z nieodwracalności śmierci i cierpią, czekają na powrót taty lub mamy - mówi pani psycholog, która pomaga najmłodszym przywrócić dzieciństwo.
O uśmiech córki wciąż walczy pani Halina Wrońska, choć nie ukrywa, że długo nie mogła dotrzeć do córki. Dziś 12-letnia dziewczynka była bardzo zżyta z ojcem.- I czasem miałam wrażenie, że ma do mnie żal. Że może nie zrobiłam wszystkiego, że to moja wina - mówi pani Halina.

Majka nie lubi wspominać tych najtrudniejszych dni. Jej mama nie naciska.
- Było nam bardzo ciężko. Długo walczyłam, żebyśmy znów stały się rodziną. Andrzej zmarł niecały rok po tym, jak dowiedział się, że jest chory. Postanowił zrobić dokładne badania, bo od kilku tygodni źle się czuł, wymiotował. Diagnoza - rak przełyku. Lekarze nie ukrywali, że stan jest poważny. Operacja wiązała się z potężnym ryzykiem. Andrzej nie chciał się na nią zgodzić. - Bał się, że jej nie przeżyje. Cały czas powtarzał, że wygra. To był chłop jak dąb - prawie dwa metry wzrostu, ważył nawet 120 kg - mówi pani Halina.
Waga spadała błyskawicznie, kiedy chorował. Naświetlania wycieńczały organizm. Do żołądka miał podłączoną rurkę gastrostomijną, przez którą pani Halina podawała mu jedzenie. Przełyk był już tak podrażniony, że każdy kęs powodował ogromny ból. - Widziałam jak nieraz ukradkiem próbował coś sam jeść. Zaciskał zęby... Wiedziałam, ile go to kosztuje - mówi.

Niemal do ostatniej chwili był sprawny. Nie pozwalał na przynoszenie kaczki. Chciał sobie radzić sam. I niemal każdą chwilę spędzał z Majką. Najczęściej siadała na kanapie koło niego i rozmawiali. Ojciec był dla niej wzorem: mądry, wykształcony, znał odpowiedź na każde jej pytanie. - Czasem byłam zazdrosna. Mieli swój świat, do którego ja właściwie nie miałam wstępu - mówi pani Halina.

Kiedy Andrzej dostawał już morfinę na uśmierzenie bólu, musiał częściej odpoczywać. Był bardzo słaby. Majka wtedy tylko siadała koło niego i milczała. Albo brała książkę o Harrym Poterze i czytała na głos, udając, że tata ją słyszy.

Tydzień przed śmiercią stan pana Andrzeja bardzo się pogorszył, musiał jechać do szpitala. Majka nie chciała go tam odwiedzać. Zapisała za to pół zeszytu - planując na przyszły miesiąc, dzień po dniu, co będą razem robić. Nigdy nie zrealizowała tych planów...

Pewnego dnia rano pani Halina, jak zwykle, szykowała się do odwiedzin męża w szpitalu: pakowała do pojemników zmiksowane jedzenie, wzięła też nową piżamę. Nie zdążyła wyjść z domu, kiedy zadzwonił telefon. Upuściła słuchawkę. Nie płakała. Złapała Majkę i mocno przytuliła. Dziewczynka wyrwała się i podniosła telefon, krzycząc do słuchawki: "halo tato, halo to ja odezwij się".

Była na tyle duża, że rozumiała, co to znaczy, że ktoś umarł. Ale kiedy jej mama mówiła, że tata nie żyje, zatykała uszy.

Była na tyle duża, że rozumiała, co to znaczy, że ktoś umarł. Ale kiedy jej mama mówiła, że tata nie żyje, zatykała uszy. Tak, jakby to, że nie usłyszy oznaczało, że dla niej będzie wciąż żył.
Kolejne tygodnie, aż do końca wakacji prawie nie rozmawiała z mamą. Nie chciała też chodzić na cmentarz, wymyślając kolejne wymówki. Schowała wszystkie zdjęcia.
Któregoś dnia sama przyszła do mamy, usiadła obok niej, oddała fotografie i poprosiła, żeby zabrać ją na grób taty. Tam zaczęła bardzo płakać.

- Chyba tak naprawdę dopiero wtedy do niej dotarło, że Andrzej nie żyje. Ja wciąż walczę o jej dzieciństwo i coraz częściej się uśmiecha...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska