Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymon Mikołajczak: Na mecz Śląska uciekłem nawet z komunii siostry [ROZMOWA]

Jakub Guder
fot. Krystyna Pączkowska - WKS Śląsk Wrocław SA
Szymon Mikołajczak na pierwszy mecz Śląska poszedł gdy miał 11 lat. Potem prowadził doping na Oporowskiej, a teraz jest kierownikiem drużyny rezerw WKS-u. Jak mówi - niewiele jest osób, które w ten sposób spełniają swoje marzenia. On je spełnił.

Byłeś kiedyś kibicem, prowadziłeś doping na Oporowskiej, a teraz jesteś pracownikiem klubu. Jak z innej perspektywy patrzysz w tej chwili na piłkarzy Śląska? Jesteś bardziej wyrozumiały?
Zdecydowanie. Kiedy jesteś z boku, to wydaje ci się, że wiesz, co byś zrobił, gdybyś był w środku. Kiedy jesteś już w środku, to nie wszystko okazuje się takie proste. Są pewne bariery, których nie przeskoczysz bez względu na twoje umiejętności i pomysły. Nagle widzisz plan treningów, okazuje się, że dany zawodnik musi się zregenerować i nie możesz z nim pojechać na jakaś akcję promocyjną.

Kto Cię zaraził Śląskiem?
Na pierwszy mecz zabrał mnie tata, chociaż nie była jakimś zagorzałym kibicem. To był 1996 rok i spotkanie z GKS-em Katowice zakończone remisem 2:2. Siedzieliśmy za bramką na wirażu, bo wtedy nie było jeszcze na Oporowskiej tych obecnych trybun z krzesełkami, tylko ławki. Chociaż to było bardzo dawno temu, to dokładnie pamiętam obrazki z tamtego spotkania: odkryta trybuna wypełniona po brzegi, rzut karny wykorzystany przez Jarosława Górę i… interwencję policji na trybunach. Dla młodego chłopaka to była sensacja. Miałem wtedy 11 lat. Od tamtej pory chodzę na Śląsk bez przerwy. Tylko w jednym sezonie miałem tak, że nie poszedłem na dwa-trzy mecze z rzędu.

Rodzice nie mieli nic przeciwko?
W domu byłem pilnowany, ale na mecze mogłem chodzić. Wiedzieli, że to moja pasja. Bo to była miłość od pierwszego wejrzenia. Mama nie puściła mnie na mecz tylko raz. Graliśmy wtedy ten słynny mecz z Arką, kiedy doszło do awantur na Grabiszyńskiej. Ja miałem 40 stopni gorączki, a ona zamknęła mnie w pokoju, a że mieszkaliśmy na 10 piętrze, to nie miałem się jak wydostać. Tylko moja siostra poszła na ten mecz. Natomiast długo nie mogłem jeździć na wyjazdy.

Z biegiem czasu zacząłeś prowadzić doping na Oporowskiej.
Gdy zacząłem pojawiać się na meczach wyjazdowych, Śląsk grał w III lidze. Nie było wówczas tylu kibiców. Może 200-300 osób jeździło wtedy zawsze z WKS-em. Łatwiej było zatem się wyróżnić. Doping prowadziłem w sumie 1,5 roku. Tuż przed mistrzowskim sezonem. To za każdym razem było niesamowite uczucie. Zawsze będę to dobrze wspominał.

To było takie czasy, że między kibicami różnych drużyn działo się sporo.
Starałem się takich sytuacji unikać. Nie chciałbym o tym jednak opowiadać, bo ja nigdy nie byłem w to zaangażowany. Koncentrowałem się na tym, co – jak uważałem – potrafiłem robić: na prowadzeniu dopingu.

Praca w klubie to dla Ciebie spełnienie marzeń? Niektórzy mówią, że gdy jesteś blisko ukochanej , to już nie ma takich emocji.
Tak – to jest spełnienie marzeń. Robię to, co kocham. Jestem szczęściarzem. Bardzo to szanuję, bo nie każdy ma taką możliwość. Może dla niektórych poznanie Sebastiana Mili czy Piotr Celebana to nie jest duża atrakcja, ale ja się tu właściwie wychowałem. To niesamowita sprawa. Na przykład dzięki Sebastianowi przeżyłem najpiękniejszą chwilę na meczu reprezentacji, bo gdy strzelał gola Niemcom, był właściwie moim kolega z pracy. To coś pięknego. Jako kierownik drugiej drużyny, współpracowałem z Darkiem Sztylką. Można powiedzieć, że to człowiek-legenda. 20 lat chodzę na Śląsk, a on tu grał może 12 lat, a teraz ubieramy dres z tym samym herbem. Poznałem też inne osoby – między innymi Tadeusza Pawłowskiego, panią Gosię Korny czy legendarną już fotoreporterkę panią Krysię Pączkowską. Nic fajniejszego w życiu nie mogło mnie spotkać.

A byli tacy piłkarzy, którymi się rozczarowałeś, gdy poznałeś ich bliżej?
Raczej nie. Gdy pracowałem jeszcze w marketingu, kilka razy ktoś nie miał ochoty czegoś robić, ale ja to odbieram tak, że każdy może mieć gorszy dzień. Szanuję to. Gdy jesteś w klubie swoje wymagania musisz podporządkować zawodnikom, bo to oni są najważniejsi w klubie. Podstawą jest wzajemny szacunek.

Pomagasz też zawodnikom prywatnie – zwłaszcza obcokrajowcom.
Gdy pracowałem w marketingu już mi się wydawało, że jestem w klubie, ale tak naprawdę wszystko zaczyna się, gdy jesteś w sztabie szkoleniowym. Kierownikiem drużyny rezerw zostałem dzięki Andrzejowi Traczykowi (kierownik Śląska w ekstraklasie – przyp. JG), za co jestem mu bardzo wdzięczny. Gdyby nie on, nie byłbym w tym miejscu, a to właśnie dopiero tu widać, jak to wszystko funkcjonuje. Bliżej już być nie możesz. Pojechałem na zgrupowanie z pierwszym zespołem, a nawet raz byłem na meczu ekstraklasy także w roli kierownika. Zastępowałem wspomnianego Andrzeja Traczyka, który miał ważną rodzinną uroczystość i powierzył mi to zadanie. To najważniejszy moment w moim zawodowym życiu. Ile osób może usiąść na ławce trenerskiej swojego ukochanego klubu? Ja usiadłem.

To dla których piłkarzy byłeś aniołem stróżem?
Z uwagi na barierę językową sporo pomocy potrzebował Ryota Morioka. Filipe Goncalves może nie potrzebował na co dzień wiele uwagi, ale przydarzył mu się we Wrocławiu wypadek samochodowy, więc siłą rzeczy wizyta w komisariacie była sytuacją, w której go wspieraliśmy. Potem zachorowała mu córka. To były życiowe sytuacje, więc teraz zawsze o mnie pamięta. Zresztą od Ryoty też niedawno dostałem koszulkę z napisem „dziękuję za wsparcie”. To są zawsze piękne chwile. Moim zdaniem w klubie powinniśmy robić wszystko, by piłkarz mógł się skoncentrować tylko na grze. Dlatego piłkarze mogą do mnie dzwonić w różnych sprawach – od wynajmu mieszkania, aż do załatwienia polskiego numeru telefonu.

Na co dzień prowadzisz też ligę Śląsk Wrocław PRO, w której pod egidą WKS-u rywalizują amatorskie drużyny. To właściwie Twoje dziecko.
Zaczynałem w 2009 roku, kiedy w lidze było 19 zespołów, choć kto inny wówczas był organizatorem rozgrywek. Gdy byłem młodszy sam grałem w podobnej lidze. Irytowałem się, kiedy w piątek okazywało się, że następnego dnia gram mecz, albo sam musiałem liczyć, kto jest królem strzelców. Wówczas myślałem sobie, że gdybym ja prowadził takie rozgrywki, to wiele rzeczy zrobiłbym całkiem inaczej. No i potem wiele pomysłów zacząłem wcielać w życie, a weryfikacją jest dla mnie zawsze liczba drużyn uczestniczących w rozgrywkach?

Ile jest ich teraz?
Jest 64 zespołów podzielonych na pięć poziomów rozgrywkowych. W tygodniu mamy 32 mecze. Sezon trwa prawie 15 tygodni. Mój dzień wygląda tak, że od ok. godz. 12 jestem na Oporowskiej, następnie przygotowują się do meczów ligi Śląsk Wrocław PRO, do domu wracam o północy i zaczynam przygotowywać skróty i relacje. Kończę o godz. 2-3 w nocy, żeby na rano wszystko było gotowe. W tym sezonie pomagają mi Daniel z Sebastianem. Super wykonują swoją pracę. Dzięki nim mogę trochę żonie pomóc przy dzieciach (śmiech).

No właśnie – co na to wszystko żona? Z tego co mówisz, to w domu jesteś tylko do godz. 12.
W tym sezonie więcej (śmiech). Mam to szczęście, że to także moje źródło utrzymania. To moja praca, po prostu muszę być w nią zaangażowany.

Połączyła Was piłka?
Nie. Moja pasja stała się też trochę jej pasję. Stara się też chodzić na mecze. Była nawet na kilku wyjazdach, ale to były czasy, gdy to nie było najlepsze miejsce dla kobiet, więc potem odpuściła (śmiech). Starsza 10-letnia córka połknęła już bakcyla. Czasem rodzinnie jeździmy też na wyjazdy. Lubi zwłaszcza mecze w Gdańsku, bo jest zakochana w braciach Paixao. Cały czas powtarza też, że Śląsk zaczął gorzej grać od kiedy odszedł Sebastian Mila… (śmiech).

Masz jeszcze jedną pasję związaną z piłką – to gra komputerowa Sensible Word of Soccer, chyba najpopularniejsza piłka nożna na PC-ty w latach 90-tych. Jesteś wielokrotnym medalista mistrzostw świata.
Może powiedzieć, że jestem stały w uczuciach – ten sam klub, ta sama kobieta i od 20 lat ta sama gra komputerowa (śmiech). W „Sensible” grałem za małolata z kolegami z podwórka, często na dwa mieszkania, bo było tylu chętnych. Potem miałem przerwę, a gdy zamieszkałem z przyszłą żoną, to do tego wróciłem. Zacząłem grać przez internet. Wkręcałem się w to coraz bardziej. Po pewnym czasie zorganizowałem turniej dla Polaków we Wrocławiu, potem był drugi turniej w kraju, a następnie pojechaliśmy na mistrzostwa świata do Niemiec. Na kolejnych MŚ zająłem już trzecie miejsce na Amidze. To był turniej na 70 osób.

Gracie na takich starych joystickach?
Na czym chcesz. Ja mam pad zrobiony z kawałka drewna i klawiszy ze starej klawiatury. Branżowy żart jest taki, że niektórzy mogą grać na żelazkach. Każdy bowiem wybiera to, na czym mu wygodnie. W 2010 roku zorganizowałem mistrzostwa świata w Polsce i zostałem… mistrzem świata na komputerze PC.

W tym roku też grałeś na mistrzostwach świata.
Tak się złożyło, że Śląsk grał akurat w piątek, więc z Wrocławia do Budapesztu wyjechaliśmy o godz. 23. Rano byliśmy na miejscu, przespałem się 1,5 godziny. Po nie najlepszym początku zająłem trzecie miejsce. A co ciekawe – przez ostatnie trzy lata nie grałem w „Sensible”. Wróciłem w poniedziałek rano, a wieczorem zaczynała grać liga Śląsk Wrocław PRO. To jest taka rzecz, która cię ładuje. Każdy tego potrzebuje. Musisz mieć jakieś hobby, odskocznię.

A jak to jest z priorytetami – gdy byłeś młodszy, to pewnie liczył się tylko Śląsk. Teraz masz żonę i dwie córki.
U mnie priorytety się nie zmieniły (śmiech). Moja żona zawsze wiedziała, że Śląsk jest dla mnie ważny. Czasem jest tak, że gdy się zaczynasz spotykać z kobietą, to możesz odpuścić – jeden, drugi mecz. Potem ona oczekuje zatem, że odpuścisz kolejne. Ja na WKS chodziłem zawsze. Małgosia była wyrozumiała. Na meczu byłem nawet dzień po swoim ślubie. Wykorzystałem pretekst, że trzeba było odwieźć koleżankę żony na autobus. Długo nie wracałem. Małżonka domyśliła się, że pojechałem na spotkanie Śląska z KSZO Ostrowiec. Jak wszedłem na młyn, to wszyscy zaśpiewali mi sto lat. Zresztą opuszczanie rodzinnych uroczystości mam opanowane. Ulotniłem się też z pierwszej komunii siostry. Graliśmy wtedy z wielkim Widzewem – z Markiem Citko i Rafałem Siadaczką w składzie. No jak mógłbym opuścić taki mecz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska