Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła Anno Domini 1945. Zrujnowane budynki i brak zeszytów

Hanna Wieczorek
Po 1948 roku do szkół zaczęła coraz bardziej wkraczać ideologia, a na ścianach pojawiły się portrety Bolesława Bieruta
Po 1948 roku do szkół zaczęła coraz bardziej wkraczać ideologia, a na ścianach pojawiły się portrety Bolesława Bieruta Archiwum Gazety Wrocławskiej
Pierwszy dzwonek szkolny w 1945 roku nie zabrzmiał wcale we wrześniu. 29 kwietnia w Pawłowie Trzeb­nickim rozpoczęło naukę 30 dzieci. Szkołę dla nich zorganizowała Anna Dawidowicz, nauczycielka wywieziona podczas wojny do obozu pracy w Niemczech.

W wielu dolnośląskich miejscowościach nie udało się rozpocząć roku szkolnego 1 września. Organizowanie zapisów na rok szkolny 1945/1946 w październiku czy w listopadzie nie należało do rzadkości. Do 1 grudnia 1945 r. otwarto na ziemiach zachodnich i północnych 2917 szkół. Około 35% nadal nie było czynnych.

Wśród zakładanych szkół przeważały w tym okresie te niżej zorganizowane, czyli placówki z jednym nauczycielem. Stopniowo ta sytuacja się zmieniała, niemniej w pierwszym dziesięcioleciu dominowały szkoły czteroklasowe, siedmioklasowych było znacznie mniej, choć czasami liczba dzieci albo względy polityczne (np. ambicje lokalnej władzy) miały wpływ na zwiększenie liczby oddziałów i przekształcenie szkoły w placówkę wielooddziałową.

Początkowo szkoły powstawały spontanicznie, bez odgórnych decyzji. Można wyróżnić kilka schematów. Dr Barbara Techmańska, wrocławska historyczka, opisuje kilka z nich: „Na wyzwolone tereny za wojskiem przybywali osadnicy, którzy starali się szybko zorganizować sobie wszystkie obszary życia, zakładali więc również szkołę dla swoich dzieci”.

Zdarzało się też, że miejscowa ludność autochtoniczna, chcąc udowodnić swój związek z Polską, domagała się szybkiego utworzenia polskiej szkoły. Często też wracające z wygnania czy obozów osoby osiedlały się w przypadkowej miejscowości i jeśli osadnikom towarzyszyły dzieci, starano się zorganizować tam szkołę. Bywało i tak, że nauczyciele szukali odpowiedniego budynku, by otworzyć szkołę, a rodzice i dzieci nauczycieli. Kiedy się spotkali, powstawała kolejna placówka.

Jednak władze szybko starały się to ująć w ramy organizacyjne. We wrześniu 1945 r. powołano kuratora okręgu wrocławskiego, Jana Dębskiego. Barbara Techmańska podkreśla, że sprecyzował on zadania, które stały przed szkolnictwem dolnośląskim, a tak naprawdę dotyczyły całych ziem zachodnich. I przytacza wypowiedź Dębskiego: „Każde dziecko polskie w wieku szkolnym musi znaleźć możliwość kształcenia i zdobycia zawodu. Każdy człowiek dorosły musi umieć czytać, pisać, znać geografię i historię ziem praojców, na której teraz osiadł”.

Więcej na kolejnej stronie

Barbara Techmańska przypomina, że istotnym elementem oświaty dla dorosłych w owym czasie była walka z analfabetyzmem. W czerwcu 1949 r. zamieszkiwało na terenie Dolnego Śląska ponad 57 tys. analfabetów i półanalfabetów. Organizowano dla nich pięciomiesięczne kursy. I choć nie cieszyły się one popularnością, władze centralne naciskały, by jak najwięcej osób wzięło w nich udział, bo wykształcone społeczeństwo ziem zachodnich miało być kolejnym dowodem na to, że udało się szybko i skutecznie zespolić otrzymane tereny z Macierzą.

Dziury w ścianie

Trudno nam sobie dzisiaj wyobrazić, jak wyglądała nauka w pierwszych szkołach otwieranych na Dolnym Śląsku po II wojnie światowej. Władysław Małaszewski, nauczyciel z okolic Głogowa, tak opisywał początki swojej pracy na Dolnym Śląsku: „Za Niemców w Kotli były dwie szkoły: szkoła katolicka i szkoła ewangelicka. Szkoła ewangelicka była zupełnie zniszczona, natomiast szkoła katolicka była zniszczona częściowo (w ścianie tylnej kilka dziur od pocisków artyleryjskich, zniszczona dachówka, wszystkie okna bez szyb oraz zburzony piec kaflowy).

Na podwórku szkolnym był ogromny okop wojskowy. Nie było ławek, tablicy i innego sprzętu. To wszystko należało przygotować od maja do września. Trzeba było mobilizować wszystkich osiedleńców w Kotli do intensywnej pracy społecznej, aby przygotować szkołę do rozpoczęcia roku szkolnego (...). Ile to trzeba było energii, wysiłków i poświęceń, aby zdobyć zaprawę murarską, dachówki oraz szkło do okien! Szkolne ławki były porozrzucane po sąsiednich domach. Trzeba było je zbierać, naprawiać i malować. Tablicę do szkoły zdobyłem okazyjnie w Siedlisku od radzieckich żołnierzy, oczywiście nie za darmo”.

Stoły były różne, jedne wysokie, inne niskie, w związku z czym sprawiały trudności dzieciom z pierwszej klasy

Eryk Józef Koziołkowski w swoim opracowaniu „To się działo naprawdę” opisuje początki szkolnictwa w Górze i okolicach. 23 czerwca 1945 roku powstał inspektorat szkolny w Górze. Inspektorem został Walerian Krechowicz. Najpierw własnoręcznie uporządkował budynek, potem znalazł wyposażenie do niego i zaczął organizować pierwsze szkoły. Zadanie było trudne, bo choć nauczyciele się znaleźli, to budynki szkolne byłe w opłakanym stanie. Nie tylko z powodu zniszczeń wojennych.

Często kwaterowali w nich żołnierze radzieccy i jak wspominali mieszkańcy Góry: „Niszczyli wszystko, wyrzucali przez okna pomoce szkolne, mapy...”. Później przyszli szabrownicy, którzy rozkradli co cenniejsze pomoce naukowe: projektory filmowe, aparaty fotograficzne, a nawet szkolne gabloty, szafy, szafki i pianina. To, czego nie rozkradziono, zostało zdemolowane, po podłogach walały się preparaty do nauki biologii, okazy pokazowe, odczynniki chemiczne.

Pierwszą szkołę w powiecie górowskim zorganizowała Janina Nickowska w Czechnowie. Dzisiaj ta miejscowość leży w województwie wielkopolskim. Choć budynek szkolny był piękny i dobrze zachowany z zewnątrz, w środku przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Nawet drzwi ktoś wyłamał.

Rodzice i uczniowie pomagali sprzątać, naprawiać zniszczone wyposażenie szkolne i pomoce naukowe. Braki w dostawach żywności powodowały, że nauczyciele musieli liczyć na pomoc sąsiadów i rodzin swoich podopiecznych. Jednak nawet największe zaangażowanie nie pomogło w zdobyciu podręczników i zeszytów. Jedna z uczennic wspominała, że zeszytów szukało się w gruzach i pisało się nawet w używanych, jeśli zostało w nich choć kilka wolnych kartek.

Więcej na kolejnej stronie

W Głogowie nie udało się w 1945 r. uruchomić szkoły, ze względu na olbrzymie zniszczenia tego miasta. Pierwszą placówką, w której uczyły się dzieci z Głogowa, była szkoła w Brzostowie, położona w odległości 2,5 km od miasta. Dzisiaj ta miejscowość leży w jego granicach administracyjnych. Pod koniec 1945 roku uczęszczało do niej około 150 dzieci. W roku szkolnym 1945/1946 w powiecie głogowskim działało już 21 szkół podstawowych, w których uczyło 44 nauczycieli. Rok później uruchomiono już 52 szkoły zatrudniające 128 nauczycieli. Jednak nadal wiele dzieci nie miało się gdzie uczyć. Świadczy o tym fakt, że w roku 1948 szkół było już 101.

Nauka na stojąco

Tadeusz Adamski na Dolny Śląsk trafił we wrześniu 1946 roku. Rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym przy ulicy Słowackiego w Oleśnicy. Mieszkał w internacie przy ul. Hanki Sawickiej (obecnie ulica Bocka).

Adamski wspominał:- „W internacie też nie było łatwo. W styczniu zabrakło drzewa. Poszedłem do starosty powiatu w Oleśnicy, żeby przydzielił nam furmanki, to drzewo przywieziemy, i tak zrobiliśmy. Drzewo przywieźliśmy. To nie tak jak teraz.
Wszyscy byliśmy zadowoleni i bawiliśmy się przez godzinę”. Zabawa zabawą, ale trzeba było się uczyć – na trzydziestu uczniów dopuszczono do matury dwudziestu.

Adamski maturę zdał i zaczął myśleć o pracy. Po rozmowach ze swoimi profesorami zdecydował się na karierę nauczycielską. Od inspektora szkolnego w Oleśnicy dostał zadanie: 3 września ma uruchomić szkołę w Siekie­rowicach (obecnie gmina Dobroszyce). Do Siekierowic Tadeusz Adamski dojechał trzy dni przed początkiem roku szkolnego.

Młodzież musi wrosnąć w tę ziemię, czuć się jej synami, pokochać ją i z nią związać całą swoją przyszłość

W zniszczonym budynku szkolnym nie było ławek, krzeseł ani stołów, nie było też prądu. Był za to zapał – i rodziców, i nauczyciela. Wszyscy wspólnie zdecydowali: uruchamiamy szkołę i zabrali się do roboty. Najpierw posprzątano dwa pomieszczenia. Jedno miało stać się salą lekcyjną, w drugim zamieszkał Tadeusz Adamski. Sprawę ławek rozwiązano prosto, zebrano wśród mieszkańców... stoły. Przewieziono je nawozach drabiniastych do szkoły.

„Były one różnej wielkości, jedne wysokie, inne niskie, w związku z czym sprawiały trudności dzieciom z pierwszej klasy” – opisuje nauczyciel z Siekierowic. Tym większe, że krzeseł nie było i dzieci uczyły się, stojąc przy prowizorycznych ławkach. Sala była, stoły też, trzeba się było zdecydować, ile klas uruchomi się w nowej placówce szkolnej.

Ostatecznie Adamski zdecydował się na cztery klasy. Dla jednej osoby było to duże obciążenie, ale w innym przypadku dzieci z Siekierowic musiałyby codziennie chodzić cztery kilometry do szkoły w Dobro­szycach i również na piechotę wracać do domu. Rowery mieli nieliczni szczęśliwcy, a nikt nie miał czasu ani pieniędzy, by codziennie dowozić i odwozić uczniów furmankami.

Niedożywieni uczniowie i nauczyciele bez butów

Problemów było więcej. W 1947, a więc już dwa lata po wojnie dyrektor Biura Ziem Odzyskanych, Michał Pollak, oceniał, że uczniowie byli niedożywieni i wycieńczeni, a więc niezdolni do wytężonej pracy. Wielu nękała wszawica, świerzb, powszechne było zagrożenie gruźlicą. Poziom przygotowania dzieci i młodzieży był bardzo różny, a pracę nauczycieli utrudniał stały napływ nowych uczniów. „Rozpaczliwe położenie pogłębiał jeszcze dotkliwy brak polskich podręczników” – pisał Pollak.

I dodawał, że dotkliwą przeszkodą w rozwoju szkolnictwa na Ziemiach Odzyskanych była niedostateczna liczba wykwalifikowanych nauczycieli, którzy musieli się też borykać z „brakami w żywności, odzieży i obuwiu, znaczną drożyzną artykułów pierwszej potrzeby, niezbyt pewnymi warunkami bezpieczeństwa osobistego, niewystarczającą och­roną przed wybrykami band, maruderów, wszelkiego rodzaju rabusiów itd.”.

Zaczęło także powstawać szkolnictwo zawodowe. Jedną z pierwszych takich szkół było Państwowe Liceum Komunikacyjne. Powołane zarządzeniem z dnia 18 września 1946 roku II P 1437/45N, od dnia 1 września 1946 roku i obejmowało: Liceum Mechaniczne, Liceum Elektryczne, Liceum Drogowe, Liceum Dróg Wodnych i Liceum Ruchowo-Przewozowe.

Uczniowie po latach wspominali, że gmach szkoły przy ulicy Dawida był w niezłym stanie, ale okna były powybijane, dach był dziurawy. Szkło do wstawienia szyb, na prośbę brata – nauczyciela w PLK dostarczył z zapasów kolejowych wicedyrektor okręgu kolejowego we Wrocławiu, Eymont. Został podobno wezwany później przez wiceministra i usłyszał: „No, Eymont, powinieneś siedzieć, ale że dla szkoły, nie dla siebie, więc ci daruję”.

W szkole powstała rada uczniowska, która opodatkowała uczniów i ze swoich funduszy opłacała lekarza, wspomagała materialnie nauczycieli. Dział zaopatrzenia rozprowadzał kartki żywnościowe i ubraniowe, a nawet hodował świnie dla zaopatrzenia szkolnej stołówki w mięso.

Barbara Techmańska podkreśla, że w pierwszym okresie uznano, że najważniejsze jest stworzenie sieci szkół powszechnych. W grudniu 1945 roku do 672 uczęszczało 52635 uczniów, rok później już do 1313 szkół powszechnych chodziło 144500 dzieci i młodzieży. W tym samym czasie do 23 liceów ogólnokształcących chodziło 3053 (1945r.). Rok później liczba ogólniaków wzrosła do 40, a uczniów do 12725.

Zespolenie Ziem Odzyskanych z Macierzą

Barbara Techmańska dodaje, że szkolnictwo na Dolnym Śląsku rozwijało się w miarę zagospodarowywania Ziem Odzyskanych. Nauczyciele, oprócz edukowania uczniów, mieli jeszcze jeden cel wyznaczony przez władzę: zespolenie tego regionu z Macierzą. I przytacza wypowiedź kuratora Okręgu Szkolnego Wrocławskiego, Jana Dębskiego: „Młodzież musi wrosnąć w tę ziemię, czuć się jej synami, pokochać ją i z nią związać całą swoją przyszłość”. A więc szkoła na ziemiach zachodnich miała integrować nowe społeczeństwo – tych, którzy przyjechali tu z Wielkopolski, Mazowsza, Kielecczyzny i przesiedleńców z Kresów.

Miała się też zająć się repolonizacją, a może nawet częściej polonizacją ludności rodzimej, przyczynić się do podniesienia poziomu kulturalnego regionu. Proces integracji nie był prosty. Przecież na miejsce wysiedlonej ludności niemieckiej przybyli osadnicy z różnych rejonów kraju i spoza jego granic, z różnym bagażem doświadczeń i odmiennymi zwyczajami – co stało się przyczyną licznych trudności adaptacyjnych.

Początkowo w organizację szkół na Dolnym Śląsku włączali się księża. Trzeba pamiętać, że w tym okresie religia nauczana była jeszcze w szkołach, choć była przedmiotem nieobowiązkowym (ostatecznie nauczanie religii zostało usunięte ze szkół w roku 1961). Na przykład wiemy, że w Państwowym Liceum Komunikacyjnym religii nauczał ksiądz Ponęta. A pierwszego września 1948 r. ważnym wydarzeniem w życiu tej szkoły była wizytacja szkoły przez administratora apostolskiego archidiecezji wrocławskiej, ks. infułata K. Milika.

Więcej na następnej stronie

Lekcje z Bierutem

Sytuacja ta zaczęła się zmieniać po 1948 roku. Do szkół zaczęła coraz bardziej wkraczać ideologia, a na ścianach pojawiły się portrety Bolesława Bieruta. Młodzież musiała aktywnie uczestniczyć w nowych świętach, na przykład w obchodach pierwszomajowych.

W szkołach w owym czasie młodzież podejmowała przed Świętem Pracy różne zobowiązania. Na przykład poprawy wyników nauczania, budowy kortów, a nawet sadzenia cebuli na PGR-owskich polach. Przygotowania do „nowych, państwowych świąt” przebiegały według dokładnych wskazówek władzy.

Na lekcjach śpiewu ćwiczono pieśni pracy, na historii i języku polskim katowano dzieci poezją rewolucyjną i omawianiem zasług I Międzynarodówki.

Co więcej, z wytycznych rozsyłanych przez władze oświatowe wynikało, że uczniowie mają wyprodukować „okolicznościowe wypracowania, przedstawiające rodzinne przygotowania „pierwszomajowe”, ale też powzięciu udziału w pochodzie napisać sprawozdanie z tegoż wydarzenia, a na lekcjach wychowania fizycznego należało trenować równy, marszowy krok.

Przypisaniu tekstu korzystałam z: „Młodzież musi wrosnąć w te ziemie” Barbary Tech­mańskiej, wspomnień Tadeusza Adamskiego (Kwartalnik Ośrodka Pamięć i Przyszłość), „To się działo naprawdę” Eryka Kozioł­kowskiego, „Pamiętniki i wspomnienia osadników rejonu gminy Grębocice” Marka Górniaka oraz „Miliony młodych rąk buduje pokój” Pawła Piecyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska