Miałem 7 lat i po raz pierwszy ubierałem prawdziwą choinkę z zielonymi igłami, a mama zrobiła z marcepanu najsmaczniejsze cukierki, jakie kiedykolwiek jadłem.
Takie święta to była dla mnie wielka nowość, bo urodziłem się na gołym stepie. Jako drzewko bożonarodzeniowe służył nam zwykle kolczasty krzak - karagajnik, z ogromnymi korzeniami. Moje starsze siostry, które teraz są ode mnie młodsze - bo z wiekiem u kobiet występuje taka prawidłowość - wieszały na nim zamiast bombek kulki z bawełny. Natomiast w Miliczu, do którego mam wielki sentyment, bo był pierwszym polskim miastem, w którym mieszkałem, na Boże Narodzenie mieliśmy prawdziwy świerk. Pamiętam, jak z wywalonym z przejęcia językiem kleiłem łańcuchy na tę choinkę. Klej był z mąki i wody. Siostry zrobiły aniołki z waty.
A do tego mama zdobyła marcepan z paczek z "unry", kakao i zrobiła z niego cukierki, które potem w kolorowych papierkach zawisły na choince.
Zapachu tych cukierków nie zapomnę do końca życia. Do dziś przepadam za marcepanem.
Zapachu tych cukierków nie zapomnę do końca życia. Do dziś przepadam za marcepanem. Na stole na pewno była kutia z pszenicy i miodu, bigos. Moja mama była wspaniałą kucharką. Wszystkie potrawy stały w naczyniach na obrusie, pod którym obowiązkowo leżało siano, wyrwane z pyska naszej prawdziwej kozie, którą nazywaliśmy alpejską, bo miała gęste futro. Nie wiem, skąd ten pomysł, że pochodziła z Alp, ale na pewno musiałem ją paść. W wigilijną noc, po kolacji, tam w Miliczu, pobiegłem do niej, żeby posłuchać, co mi powie. Czekałem, czekałem, ale nie doczekałem się. Ni cholery nie chciała przemówić ludzkim głosem. Tylko bodła.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?