Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spokojnie, na głowę nam nic nie spadnie. Rozmawiamy o zagrożeniach nadlatującyh z kosmosu

Szymon Spandowski
Księżyc, pamiątka po wielkiej katastrofie sprzed czterech miliardów lat, nad radioteleskopem obserwatorium astronomicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
Księżyc, pamiątka po wielkiej katastrofie sprzed czterech miliardów lat, nad radioteleskopem obserwatorium astronomicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Fot. Andrzej Romański / umk
Z Jerzym Rafalskim, astronomem z Planetarium im. Władysława Dziewulskiego w Toruniu, rozmawiamy o zagrożeniach nadlatujących z kosmosu.

Niedawno mieliśmy alarm na Ziemi. Niebezpiecznie blisko pojawiła się asteroida, której na dodatek nikt wcześniej nie zauważył. Jak to jest z zagrożeniami, które płyną, czy raczej nadlatują z kosmosu?
Dzień przed katastrofą w Czelabińsku również miało coś przelatywać koło Ziemi. Dzwoniły media, rozmawialiśmy sobie, że nic nam nie grozi, przeleci w bezpiecznej odległości, śpijmy spokojnie. Przed 7 rano media zaczęły dzwonić ponownie z informacją: gdzieś w Rosji coś uderzyło, że jakaś katastrofa. W pierwszej chwili pomyślałem, że to żart, ale to nie był żart. Okazało się, że coś faktycznie uderzyło w Ziemię. Coś dużego, jak później oszacowano, skała miała rozmiary kilkunastu metrów. Niewielki okruch, a jakie zrobił spustoszenie! Fala uderzeniowa powybijała szyby.

Ile takich okruchów krąży w okolicach Ziemi?
Jest ich trochę. Około dwóch tysięcy asteroid, czyli skał, które niebezpiecznie zbliżają się do Ziemi. Co to znaczy niebezpieczne zbliżanie i o jak wielkie okruchy chodzi? Wyobraźmy sobie Ziemię jako kilkucentymetrowe jabłko. O zagrożeniu będzie się mówiło wtedy, gdy asteroidy będą przechodziły w odległości kilkudziesięciu metrów od tego jabłuszka. Asteroidy o rozmiarach kilkudziesięciu albo kilkuset metrów. W porównaniu do tego jabłka będą miały rozmiar bakterii! Takich okruchów jest koło 2000.

Skoro astronomowie wiedzą, ile ich jest, to zapewne również znają ich ścieżki?
Wiemy, którędy przelatują, znamy ich orbitę. Mogą się jednak pojawić takie skały, jakich nie znamy, mogą przylecieć od strony Słońca... Jest cała sieć teleskopów, które monitorują nocne niebo. Nie kontrolujemy jednak tego obszaru, gdzie jest Słońce, bo w dzień teleskopy nie działają. Jeżeli coś przyleci od strony Słońca, czy mniej więcej z tego kierunku, to my tego nie widzimy. Tak właśnie było w przypadku Czelabińska. Zagrożenie zatem istnieje, ale astronomowie uspokajają, że jest bardzo niewielkie. Co jest dla nas zagrożeniem? Skały wielkości kilkunastu metrów spadają na Ziemię raz na kilkadziesiąt lat, tak przynajmniej mówi statystyka. Zwykle wpadają do oceanu. Takie większe skały, powiedzmy stumetrowej wielkości, one rzeczywiście mogą już pokiereszować planetę.

Katastrofa tunguska z 1908 roku?
Dobry przykład. Takie stumetrowej wielkości ciało uderzyło i powaliło las na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów. Gdyby taka skała uderzyła w miasto, byłby wielki problem, ale prawdopodobieństwo uderzenia w miasto jest niewielkie. Poza tym takie ciało spada na Ziemię raz na kilkaset lat. Idziemy dalej. Mniej więcej dziesięciokilometrowej wielkości ciało byłoby zagrożeniem dla nas. Wyobraźmy sobie globus i zaznaczone na nim miasto o powierzchni kilku kilometrów. To będzie miniaturka, ale jeżeli tej wielkości asteroida uderzy w Ziemię, może być zagrożeniem dla życia. Gdy uderzy, wybije mnóstwo pyłu, który rozprzestrzeni się w całej atmosferze. Na świecie zrobi się ciemno, a gdy się zrobi ciemno, zamrze cała wegetacja. Jak często takiej wielkości ciała uderzają w Ziemię? Raz na kilkadziesiąt milionów lat.

W taki sposób wyginęły dinozaury. Kilkadziesiąt milionów lat temu, więc może to już czas? Jak się możemy obronić?
Wyobraźmy sobie, że odkrywamy jakieś ciało i ono leci w naszą stronę. Jeżeli jest ono duże, ma np. rozmiar 10 kilometrów, jest widoczne ze znacznej odległości, a więc odpowiednio wcześnie, abyśmy mogli zbudować jakiś statek kosmiczny, który by tam poleciał i spróbował odsunąć zagrożenie. Jak? Najprostsza myśl - wystrzelić rakietę z ładunkiem nuklearnym i rozwalić na kawałki. Coś takiego pokazują czasami w filmach. Naukowcy mówią - nie, to jest najgorsze rozwiązanie, bo jeżeli leci na nas wielka skała, a my ją rozbijemy na małe kawałki, to te kawałki dalej polecą tym samym torem. Może się tylko nieco rozprzestrzenią. Uderzenie w Ziemię będzie nie punktowe, ale wielokrotne. Co zatem trzeba zrobić? Odsunąć. Należałoby asteroidę lekko pchnąć i poczekać. Wystarczy naprawdę nieduże pchnięcie, a asteroida przesunie się o tysiące kilometrów. Aby coś takiego zrobić, trzeba by było bezpiecznie i precyzyjnie wylądować na powierzchni takiego ciała, osadzić tam coś na kształt silnika rakietowego, odpalić go, aby cały czas pracował i powoli zmieniał kurs asteroidy.
Tyle na razie wiemy. Wydaje się, że zagrożenie ze strony kosmosu jest minimalne, niemniej żyjemy w dość trudnych czasach. Sto lat temu o ewentualnym zagrożeniu nikt nie wiedział i wszyscy spali spokojnie. My teraz wiemy, że niebezpiecznych okruchów rzeczywiście jest sporo, ale nie do końca potrafimy się przed nimi bronić. Wiemy i się boimy, ale nie mamy jeszcze metody. W ciągu kilkudziesięciu lat rozwiązanie powinno się znaleźć i się uspokoimy, a do tego czasu raczej nam nic na głowy nie spadnie.

Takie opady mają jednak również dobre strony. Podobno Amerykanie zrezygnowali z niezwykle kosztownych lotów na Księżyc, bo księżycowe kamienie można też znaleźć na Ziemi.
Rzadkie meteoryty są cenniejsze od złota. Z jednej strony mówimy, że Czelabińsk był zagrożeniem, ale z drugiej - można powiedzieć, że tym, którzy wtedy pobiegli szukać okruchów, z nieba spadła fortuna. To jest gratka i dla kolekcjonerów, którzy ustawiali się w kolejkach, płacąc naprawdę duże pieniądze, i dla naukowców. Badacze w ten sposób dostają materię kosmiczną, która przylatuje do nas sama. Nie musimy wysyłać żadnych sond. Najwięcej kamieni pochodzi z pasa asteroid, czyli między Marsem a Jowiszem. Takich skał jest bardzo dużo. One sobie przylatują, spadają i my dzięki temu badamy materię spoza naszej Ziemi. Często jest to najstarsza materia, z jaką w ogóle mamy do czynienia. Najstarsze skały na Ziemi nie są tak stare, jak meteoryty, które nam spadają. Meteoryt to materia, która najczęściej ma ponad cztery miliardy lat i jest nienaruszona. To jest dopiero ciekawostka dla badaczy! Poza tym na Ziemię spadają również skały z Księżyca albo z Marsa. Rzadko, ale jednak. Proszę zwrócić uwagę, że z Marsa jeszcze nic nie wróciło. My wysyłaliśmy sondy, ale badaliśmy skały na miejscu. Jak dotąd nic stamtąd nie przywieźliśmy, nawet piasku! Na szczęście Mars sam przyleciał do nas. Mamy trochę meteorytów, o których wiadomo, że pochodzą z Marsa.

Czy Ziemia coś zyskała na bliskich spotkaniach z dużymi asteroidami?
Gdyby nie było katastrofy sprzed 65 milionów lat, pewnie byśmy nie rozmawiali i w ogóle nie byłoby ludzi. Dinozaury czuły się na naszej planecie bardzo dobrze, dominowały na niej przez miliony lat. Gdyby nie tamta katastrofa, pewnie by żyły do dziś i człowiek by nie wyewoluował. Możemy się cofnąć jeszcze dalej i spojrzeć na Księżyc, który jest pozostałością po ogromnej katastrofie sprzed czterech miliardów lat. Ziemia była wtedy bardzo młoda, płynna. Coś w nią uderzyło, prześlizgnęło się po niej, wyrywając i wyrzucając w przestrzeń kosmiczną bardzo gorącą magmę. Ta kropla magmy weszła na orbitę i krąży po niej do tej pory. Księżyc utrzymywał oś obrotu naszej planety i dzięki temu klimat na niej był stabilny. Dzięki niemu były pływy oceanów i wyewoluowało życie.

Tymczasem w stronę Ziemi zmierzają Perseidy...
No tak, i teraz powiemy, że będą nam spadać kamienie? Spokojnie, spalą się. Perseidy to taki kosmiczny gruz. Drobnica, która krąży wokół Słońca po wydłużonej orbicie. Ziemia raz do roku wlatuje w tę strugę. Ziarenka mają prędkość rzędu 60 kilometrów na sekundę. Małe, wielkości żwiru, spalają się w górnych warstwach atmosfery. W tym roku mamy Księżyc, który nie pozwoli nam na obserwację najsłabszych meteorów, ale Perseidy słyną z tego, że w tym gruzowisku kosmicznym są większe kawałki, nawet wielkości pięści. Kiedy one wpadają w ziemską atmosferę, świecą potężnie, sypią iskrami, przecinają niebo i tworzą zjawisko bolidu. Też się spalą, na głowę nam nic nie spadnie, ale są przepiękne! Obserwujmy zatem niebo, najlepiej w nocy z 12 na 13 sierpnia.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska