Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Snajper czy sanitariusz? Mój temat lekcji przysposobienia obronnego

Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk Paweł Relikowski
Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie - te słowa popularnej pieśni wojskowej zawsze wprawiały mnie w głęboką konsternację. Doskonale oddają moim zdaniem typową dla Polaków lekkomyślność, z którą kolejne pokolenia rozstawały się z życiem w powstańczej lub wojennej zawierusze. Choć zawsze można powiedzieć, że pozorna lekkość myśli o spadaniu z konia jest po prostu sprytnym sposobem na odreagowanie bezradności w obliczu śmierci.

W niejaką konsternację wprawiają mnie również poczynania ministra obrony AM (nazwijmy go inicjałami, by nie potęgować grozy), który z rozmachem buduje Obronę Terytorialną i ostatnio zapowiedział przywrócenie przysposobienia obronnego w szkołach. Jasno widać, że minister AM w wyobraźni cały naród wsadza już w kamasze, ideałem jest dla niego przygotowanie Polaków na bój ostateczny ze śmiertelnym wrogiem, którego zapewne nie omieszka wskazać nam we właściwym czasie, choć łatwo się domyślić, że chodzi o prezydenta WP i kraj R (kolejne skróty, by nie wzmagać poczucia grozy). Tak się składa, że doskonale pamiętam, co się działo w poprzednim ustroju na lekcjach przysposobienia obronnego w ogólniaku oraz na szkoleniu wojskowym na studiach i słowo „groteska” na ich określenie wydaje mi się zbyt słabe. Jeśli ktoś z młodych ma taką pasję i chciałby wprawiać się w strzelaniu do sylwetki człowieka to proszę bardzo, ale żeby wciskać operowanie bronią do obowiązku szkolnego?

Może to zabrzmieć trywialnie, ale mimo wszystko przypomnę, że na wojnie chodzi o zabijanie ludzi. Wiadomo, my z definicji jesteśmy dobrzy, a nasz wróg - zły, lecz to wciąż zabijanie. Polscy żołnierze jeszcze do niedawna jeździli do Afganistanu i Iraku po to, by zabijać, oficjalnie - tylko w razie konieczności. Dla mnie wojna to koszmar nie tylko wtedy, gdy akurat przegrywamy. Nie jestem bynajmniej zatwardziałym pacyfistą i dla mnie żołnierz to potrzebny zawód. Jednak wszystko mi się w środku skręca, gdy ktoś pokroju ministra AM chce wszystkich bez wyjątku rodaków posłać na poligon.

Parę lat temu zajrzał do Polski, by promować swoją książkę, najsłynniejszy snajper amerykański - Chris Kyle, który zastrzelił w Iraku 255 osób. On sam nigdy tak nie powiedział, bo dla niego była to za każdym razem „neutralizacja obiektu”. Wprost przyznawał, że dla uniknięcia wyrzutów sumienia każdemu zabitemu odmawiał człowieczeństwa. On nie celował do ludzi. Mierzył do pozbawionych cech ludzkich automatów gotowych mordować Amerykanów. Wielokrotnie odznaczany snajper był w USA bohaterem, dopóki nie kropnął go na strzelnicy zaburzony psychicznie kolega. Cóż, nadal jest bohaterem, bo martwy bohater to najlepszy bohater. Nic na to nie poradzę, że utożsamiam się raczej z tymi, którzy będąc na wojnie strzelali na wszelki wypadek w powietrze. I chyba nie jestem kompletnym dziwakiem, skoro nawet uznawany w kinie za twardziela Mel Gibson zrobił swój ostatni film „Przełęcz ocalonych” w oparciu o prawdziwą historię sanitariusza. Desmond Doss z powodów religijnych w ogóle nie strzelał i z narażeniem życia ratował rannych kolegów.

Coś mi się zdaje, że na lekcjach przysposobienia obronnego będą gadać raczej o ułanach i snajperach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska