Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć w wyniku błędu lekarskiego? Prokuratura umorzyła postępowanie - z braku dowodów...

Agata Wojciechowska
- Po prawie 6 latach to dla mnie nadal niezamknięty rozdział. Myślami jestem w szpitalu - mówi Krystyna Zwierz, żona zmarłego
- Po prawie 6 latach to dla mnie nadal niezamknięty rozdział. Myślami jestem w szpitalu - mówi Krystyna Zwierz, żona zmarłego Paweł Relikowski
Chory na białaczkę Roman Zwierz czekał sześć godzin na transfuzję krwi, która mogła uratować mu życie. Sprawę o błąd lekarski, który miał popełnić personel szpitala przy ul. Koszarowej, pięć lat prowadziła Prokuratura Rejonowa Psie Pole. Z braku dowodów winy lekarzy podjęła decyzję o umorzeniu postępowania.

- Nie otrzymałam jeszcze oficjalnego pisma, ale to dla mnie duże zaskoczenie - komentuje wdowa Krystyna Zwierz, która domaga się sprawiedliwości. Batalia toczy się o inne godziny wysłania próbek krwi do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Lekarz twierdzą, że zrobili to o godz. 11.20, jednak zarówno z dokumentacji medycznej, jak i tej prowadzonej przez RCKiK wynika, że wysłano je ze szpitala dopiero o 13.30. Te dwie godziny mogły przesądzić o życiu chorego.

W tej sprawie jednoznacznie wypowiedzieli się już biegli. Pobrana krew nie opuściła szpitala w przeciągu 30 minut, co określili jako "nieprawidłowe i niezgodne ze wskazaniami wiedzy lekarskiej" i naraziło pacjenta "na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia". Podanie mu nitrogliceryny [szczegóły w ramce] było "postępowaniem kontrowersyjnym".

- Na początku prokurator zapewniała, że ponieważ nie jest lekarzem, liczy się dla niej opinia biegłych - mówi Krystyna Zwierz. - Teraz bierze pod uwagę dwie zapisane kartki z 16-stronicowego zeszytu. Może jeszcze jakiś inny dowód wypłynie, napisany na papierze toaletowym, i też zdecyduje o wyniku postępowania - dodaje rozgoryczona kobieta.

Mowa o zeszycie, w którym szpital prowadził zapisy dotyczące banku krwi. Były one prowadzone niezgodnie z wytycznymi rozporządzenia ministra zdrowia. Dowód wypłynął po pięciu latach i można podejrzewać, że przesądził o sprawie. - Pokrzywdzonej przysługuje zażalenie - mówi Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej.

Wrocławianin chorował na białaczkę limfatyczną. Daje ona bardzo dobre rokowania. Był nawet zakwalifikowany do programu nowatorskiego leczenia. Pięć lat temu jego stan się pogorszył i trafił na oddział ratunkowy szpitala przy ul. Traugutta. Po badaniach krwi okazało się, że ma ostrą niedokrwistość. Zdecydowano, że powinien być leczony na oddziale internistycznym. Z powodu zamieszania z łóżkami szpitalnymi został przewieziony do szpitala przy ul. Koszarowej.

W szpitalu przy ul. Koszarowej przez sześć godzin czekał na transfuzję krwi. Chory uskarżał się na duszności, więc podano mu nitroglicerynę, którą stosuje się przy problemach z sercem. Jednak, zgodnie z opisem, nie powinno się jej pod żadnym pozorem podawać osobie z ostrą niedokrwistością. Jego stan pogorszył się jeszcze bardziej - tak że wymagał przyjęcia na oddział intensywnej terapii. Tam zmarł.

Wdowa po nim domaga się ukarania lekarzy, którzy - jej zdaniem - nie przeprowadzili ratującej życie transfuzji krwi. Ze względu na złamanie praw człowieka sprawa toczy się w Polsce i w Strasburgu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska