Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląsk Wrocław - Lech Poznań 2:0. Gole zdobyli Hołota i Paixao [ZDJĘCIA, FILMY, RELACJA]

Jakub Guder
Osłabiony kontuzjami, ale też brakiem ukaranego przez Komisję Ligi Stanislava Levego, Śląsk Wrocław odniósł drugie ligowe zwycięstwo w tym sezonie. Na własnym stadionie zasłużenie pokonał 2:0 Lecha Poznań i tym samym wskoczył do górnej połówki tabeli, gwarantującej w drugiej części sezonu grę w grupie mistrzowskiej.

Śląsk Wrocław – Lech Poznań 2:0 (2:0). Bramki: Hołota 24, Paixao 41

Sędzia: Marcin Borski (Mazowiecki ZPN). Widzów: 18761

Śląsk: Gikiewicz Ż – Ostrowski (84. Socha Ż), Kokoszka, Pawelec, Dudu Ż – Kaźmierczak, Stevanović, Hołota, Plaku Ż (90+1 Przybylski), Mila – Paixao (90+1 Więzik).
Lech: Kotorowski Ż – Kędziora, Arboleda, Wołąkiewicz, Henriquez – Trałka, Classen, Lovrencsics (60. Pawłowski), Linetty Ż (69. Ubiparip), Hamalainen – Ślusarski (82. Teodorczyk).

Śląsk pierwszą groźną sytuacje stworzył sobie po rzucie wolnym w 11 min, którego właściwie nie powinno być. Po akcji WKS-u prawą stroną i zbyt silnym dośrodkowaniu piłka zmierzała na aut po drugiej stronie boiska, ale zawalczyć o nią postanowił Dudu i... zdobył rzut wolny z boku pola karnego. Stały fragment gry wykonywał Sebastian Mila, a w chwili zamieszania w szesnastce minimalnie głową nad poprzeczką uderzył Adam Kokoszka.

Po chwili stratę zanotował Sebino Plaku i aby rywal nie wyprowadził szybkiej kontry zdecydował się faulować. Po wolnym uderzał z bliska Bartosz Ślusarski, ale piłka wyszła... na aut.

Wrocławianie wyszli na prowadzenie w 24 min. Z lewej strony boiska Dudu kapitalnie „objechał” Tomasz Kędziorę przy linii bocznej, a potem świetnie dośrodkował na długi słupek. Akcję świetną główką wykończył Tomasz Hołota, który tego dnia był... prawoskrzydłowym. A to przez brak zmienników i kontuzję Sylwestra Patejuka. Jak to mawiają – potrzeba matką wynalazków.
Minutę później „Kolejorz” powinien wyrównać, ale tylko w sobie znany sposób Ślusarski będąc kilka metrów przed bramką dał sobie wybić piłkę spod nóg dobrze dysponowanemu tego dnia Pawelcowi. Lech bił głową w mur. Atakował, ale bez celnych strzałów na bramkę.

Im więcej minut upływało na zegarze, tym mieliśmy na boisku większą wymianę ciosów. I to dosłownie. W 34 min żółtą kartkę za faul na Trauce dostał Dudu. Chwilę potem sam oberwał i to – jak wielu od razu twierdziło – na czerwoną kartkę.

Wyskakujący w powietrze Kędziora zdzielił Brazylijczyka łokciem, a ten padł na murawę. W kilkanaście sekund piłkarze obu drużyn byli już w miejscu faulu i zaczęły się przepychanki. Kartonika nie zobaczył – jak wszyscy się spodziewali – obrońca gości, ale... obaj bramkarze.

WKS kolejny cios zadał w 41 min. Sebastian Mila świetnie w środku pola ograł dwóch rywali, podał do Plaku, który ruszył do przodu i obsłużył Marco Paixao. Portugalczyk miał przed sobą Alboledę, ale mimo tego oddał strzał, który obok zdezorientowanego Kotorowskiego wpadł do bramki.

Pierwsze 10 min. drugiej części gry to huraganowe ataki Lecha. Uderzenie Kaspera Hamalainena obronił Gikiewicz. Minutę później „Giki” przeniósł nad poprzeczką rykoszet odbity od Kaźmierczaka. Dwukrotnie próbował też pochodzący z Republiki Południowej Afryki Daylon Classen, ale minimalnie chybił. Poważny kiks popełnił też Adam Kokoszka, ale jeszcze większym błędem popisał się Ślusarski, który zwyczajnie... nie trafił w piłkę. Tak czy inaczej widać było, że trener Mariusz Rumak zapewne nie szczędził swoim podopiecznym w szatni mocnych słów.

Gospodarze tymczasem nie forsowali tempa, a i potrafili groźnie odpowiedzieć tak jak w przypadku uderzenia z dystansu Plaku, które z trudem obronił Kotorowski.

W 69 min trener Rumak posłał do boju drugiego napastnika. Efekt był niewielki, bo nawet w sytuacjach jeden na jednego jego piłkarze koszmarnie pudłowali. Tak zrobili Ślusarski i w prowadzony w drugiej połowie Szymon Pawłowski.

Im było bliżej końca tym wrocławianie grali coraz luźniej, ale też mieli więcej swobody. Zabezpieczali przy tym tyły, zostawiając przy stałych fragmentach trzech lub czterech zawodników. Przy linii bocznej do walki zagrzewał ich – niczym sam Stanislav Levy – Paweł Barylski, czyniący w sobotę honory pierwszego szkoleniowca. Czech wygraną 2:0 swojej drużyny oglądał z wysokości trybun w towarzystwie m.in. prezesa Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej Andrzeja Padewskiego oraz dyrektora sportowego WKS-u Krzysztofa Paluszka. No i może dobrze, że nie siedział tego dnia na ławce, bo kilku decyzji arbitra Marcina Borskiego mógłby nie wytrzymać. Nam było trudno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska