Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skowrońska-Dolata: Najpierw finał, potem Mazury (WYWIAD)

Jakub Guder
fot. Tomasz Hołod
- Mam poczucie, że gdy pokonamy Atom, to nie jest dla nas koniec sezonu – nie będzie wielkiej frajdy czy ogromnej satysfakcji. Aczkolwiek cel – czyli awans do finału – był gdzieś w podświadomości i teraz mamy na to szansę. Musimy to jednak wytargać, wyrwać! - mówi atakująca Impela Wrocław przed piątkowym meczem z Atomem Treflem Sopot w Trójmieście. Kto zwycięży, ten awansuje do finału Orlen Ligi. Początek spotkania o godz. 18. Transmisja Polsat Sport.

Nie jest trochę paradoksem to, że o tym, czy ten sezon będzie dla Impela Wrocław udany, zadecyduje jeden mecz – ten piątkowy, w Sopocie. Różnie wam szło w tym sezonie – raz lepiej, raz gorze – ale jeśli wygracie w Ero Arenie i awansujecie do finału, to niewiele osób będzie pamiętać o niepowodzeniach.
Ja mam poczucie, że gdy pokonamy Atom, to nie jest dla nas koniec sezonu – nie będzie wielkiej frajdy czy ogromnej satysfakcji. Aczkolwiek cel – czyli awans do finału – był gdzieś w podświadomości i teraz mamy na to szansę. Musimy to jednak wytargać, wyrwać! Samo nie przyjdzie. Mam świadomość, że nasza gra w trakcie sezonu bywała bardzo chaotyczna. Momentami byłyśmy same bardzo niezadowolone z tego, co prezentujemy. Różne sprawy miało na to wpływ. Dużo od siebie wymagamy, ale niektórych kwestii – mimo chęci – nie dało się przeskoczyć. Cieszę się, że pod koniec sezonu zaczynamy grać bardziej zespołowo, zdarza nam się mniej wpadek. Utwierdzamy same siebie w tym, że jesteśmy dobrym zespołem, który może spłatać figla każdemu. W piątek będziemy zmotywowane. Wiele osób wątpiło, czy u siebie wygramy z Atomem, bo wcześniej – w sezonie zasadniczym – nam się to nie udawało. Nie oddamy tego meczu łatwo, będziemy walczyć.

Tak jak Pani powiedziała - w poniedziałek tę wygraną w Orbicie faktycznie wytargałyście. Nie było czasem tak, że najzwyczajniej lepiej wytrzymałyście ten blisko trzygodzinny pojedynek fizycznie? Niektórzy mieli wrażenie, że Atomowi po prostu zabrakło sił.
Na tym etapie drużyny fizycznie przygotowane są podobnie, ale my nie grałyśmy w final four Pucharu Polski. Dostałyśmy jednak mocno w kość na treningach. Moim zdaniem zważyło nasze serducho, wola walki i agresja. Ona musiała się pojawić, żeby czymś wygrać ten mecz. Dobrze realizowałyśmy założenia taktyczne, a do tego miałyśmy szczęście. Czasami ono jest potrzebne. Zresztą gdy wygrywa się 16:14 w tie-breaku, to wszystkie elementy są potrzebne.

Wiadomo, że zespół który gra u siebie, zawsze jest o te kilka procent lepszy, groźniejszy. To w takim razie ile wy jesteście jeszcze w stanie od siebie dołożyć w Trójmieście?
Ważny będzie pierwszy set. Musimy pokazać, że - grając na wyjeździe - nie położymy się na parkiecie. Cały czas jesteśmy też świadkami dyskusji wokół ostatniej akcji w poniedziałkowym meczu, ale czy ktoś pamięta, jak sędziowano nam w Sopocie? Tam też decydowały osobiste werdykty sędziów, którzy sami dla siebie prosili o videoweryfikację. O tym już się nie mówi.

Pojawiły się jednak opinie ekspertów, którzy jednoznacznie stwierdzają, że ten zwycięski punkt został wam przyznany w poniedziałek słusznie. Nie ma już co do tego wątpliwości.
My jesteśmy nieobiektywne i Sopot też. Od tego są właśnie sędziowie, którzy też rozstrzygali pierwszy mecz w Trójmieście. Czasem trudno to akceptować. Mi było osobiście bardzo ciężko zaakceptować część decyzji, które zapadły w pierwszym naszym spotkaniu, a sopociankom pewne decyzje z Wrocławia. Taka jest siatkówka. Najlepiej nie doprowadzać do takich nerwowych sytuacji.

Trzeba zatem wygrywać sety większą różnicą punktów.
Tak (śmiech).

Ten sezon pomału dobiega końca. Nie było Pani w naszej lidze przez 10 lat. Jak zmieniły się rozgrywki w Polsce przez ten czas – ich organizacja i poziom sportowy?
Na początku dla mnie to było zderzenie. Na organizację nie mogę narzekać. Kluby bardzo poszły pod tym względem do przodu, ale już gdy grałam w Pile przed wyjazdem do Włoch, to miałam bardzo dobre warunki. Są oczywiście na świecie drużyny, które mają większe budżety i są przez to lepiej zorganizowane. Mogą sobie pozwolić na większe luksusy – jak na przykład częstsze podróże samolotem. Są jednak detale, których nie warto się tutaj czepiać. Poziom sportowy w Orlen Lidze bardzo wzrósł. Jest oczywiście różnica między zespołami z czuba tabeli i tymi z końca. Nie będzie temu sprzyjał fakt, że liga jest zamknięta. Gdyby można było spaść z ligi, to niektóre zespoły byłby inaczej budowane.

A jak młode siatkarki? Jest duży potencjał?
Mamy dużo utalentowanych zawodniczek, ale chciałabym widzieć w nich więcej tego, co my miałyśmy w ich wieku. To nie jest krytyka, tylko dobra rada.

Więcej czego?
Czasem trzeba mieć więcej… jaj. Na treningach czy podczas meczów należy się więcej rozpychać, walczyć o swoje, a nie być nieśmiałym, że gra się z bardziej doświadczonymi koleżankami. Gdy ja miałam 17-18 lat, to nikt nie dawał mi za darmo miejsca w składzie.

To już wiem, dlaczego na zgrupowaniach kadry trzymała się Pani razem z Joanną Wołosz. Nie zaglądając kobietom w metrykę, to jednak trochę lat was dzieli, ale Asia ma chyba właśnie taki charakter.
No lat nas dzieli sporo (śmiech). Asia do siatkówki ma bardzo dobry charakter – jest waleczna, zadziorna. Pomaga jej to. Widzę też u nas wiele cech wspólnych i pewnie dlatego bardzo się lubimy.

Grając w kilku naprawdę bogatych klubach na świecie, spotkała się Pani z jakimiś zbędnymi luksusami, o których trudno było pomyśleć nawet we Włoszech?
Mój klub w Chinach (Guangdong Evergrande) był bardzo bogaty. Wszędzie latałyśmy samolotem. Mieszkałam w wielkim apartamencie z rzymskim kolumnami i i marmurami. To było kosmiczne! Właściwie nie podobało mi się to, bo i tak większość czasu w tym mieszkaniu spędziłam sama. Nie miałam jak go urządzić czy czym wypełnić, bo przyleciałem na sezon do Chin tylko z dwoma walizkami, więc nawet moje rzeczy osobiste nie pokryły tej przestrzeni (śmiech). Czasem żartuję, że gdy się spędza czas samemu, to wystarczy pokój z kuchnią i jakaś sypialnia.

Włochy, Azerbejdżan, Chiny, Turcja – skąd pomysł, by grać w tych ligach? Czy wybierając kolejny klub kierowała się Pani kwestiami finansowymi, sportowymi, czy może była to po prostu chęć zwiedzania świata?
Za każdym razem były to przede wszystkim wyzwania sportowe. Chciałam się też uczyć. Tęsknię za Włochami. Spędziłam tam cudowne lata mojej kariery. Nauczyłam się mnóstwo rzeczy jeśli chodzi o siatkówką, ale też życie. Tam sportowo czułam się chyba najlepiej. Dla mnie na Półwyspie Apenińskim jest serce siatkówki. Rozgrywki ligowe mają W Italii bardzo wyrównany poziom. Jadąc do Azerbejdżanu kierowałam się tym, aby podbić Ligę Mistrzyń i w danym momencie ten klub (Rabita Baku – przyp. JG) stwarzał mi takie możliwości.

A ligowe zmagania w Azerbejdżanie, w małej lidze, nie były nużące?
Były specyficzne. W lidze grały trzy zespoły na dobrym poziomie, ale w sezonie zasadniczym spotykaliśmy się z nimi po sześć razy. Liga była ciasna, intensywna i z chaotycznym kalendarzem. Czasem miałam dwa mecze dzień po dniu, albo co dwa dni, a innym razem były dwa tygodnie przerwy. Trudno w ten sposób przygotować optymalną formę. Tylko Liga Mistrzów była dokładnie rozpisana i wszystko kręciło się wokół niej.

Rozumiem, że Włochy to numer jeden, ale gdzie – poza Europą – żyło się Pani najlepiej?
Fantastycznie mieszkało mi się w Stambule. Tam człowiek czuje się dosyć swobodnie. Gdy wybuchały bomby, były jakieś obawy, ale mieszkałam w części azjatyckiej, więc przez to czułam się bezpieczniej. Słyszymy jednak w telewizji, co się tam teraz dzieje. Turcy byli jednak dobrze zorganizowani. W kryzysowych sytuacjach starali się na bieżąco przekazywać wszystkie ważne informacje. W Chinach na początku było bardzo egzotycznie. Bariera komunikacyjna ogromna. Okazało się, że koleżanki z zespołu niezbyt dobrze rozmawiają po angielsku. Na szczęście cały sztab szkoleniowy był świetnie zorganizowany. Pomału uczyłam się języka chińskiego – tego boiskowego, żeby móc się z nimi pokłócić: kiedy był blok, aut czy antenka. To mi się bardzo przydawało (uśmiech).

Jestem ciekaw, jak wyglądały te Pani kłótnie po chińsku.
To były pojedyncze słowa, które i tak sprawiały, że atmosfera robiła się czasem gorąca. Było śmiesznie (uśmiech). Dziewczyny z zespołu uczyły się angielskiego, ale pomagały też translatory na telefonach komórkowych. Niejednokrotnie bardzo mi pomagały – gdy nie mogłam sobie z czymś poradzić, nagrywałam zdanie po angielsku, a one tłumaczyły to na chiński.

Załóżmy, że może Pani wybrać i zagrać w lidze dowolnego kraju, w którym Pani jeszcze nie grała. Wybrałaby Pani…
Brazylię! Ten styl i ta liga jest bardzo ciekawa – tak mi się wydaje. To byłoby bardzo pociągające, ale nie wiem, czy jeszcze się na coś takiego zdecyduję.

A Rosja?
Nigdy.

Dlaczego?
Od kiedy byłam młodą dziewczyną, miałam zawsze propozycje z Rosji, ale żadnej nie przyjęłam. Nie chcę im nic ujmować. Wiem, że ten styl jest bardzo efektywny, co Rosjanki nie raz udowadniały zarówno w Lidze Mistrzyń, jak i w meczach reprezentacji. Nie widzę się tam jednak. Nie pasuje mi ten styl, sposób bycia, no i ta zima… (śmiech). Ja grałam zazwyczaj w takim klimacie, że nie odczuwałam zimy. Póki co przeżyłam właśnie jedną w Polsce – na razie to wystarczy (śmiech).

A która kuchnia była najlepsza?
Z każdej coś przywiozłam. Lubię eksperymentować. Kuchnia azjatycka jest fantastyczna. Włoska jest jedną z tych, które najbardziej mi odpowiadają. Polską też lubię. Jadłospis w domu mam bardzo zróżnicowany.

Gdzie w Polsce jest to miejsce, do którego wraca Pani najchętniej?
Warszawa, bo tam jest moja rodzina, lub Poznań, gdzie mamy dom.

W większości klubach spędzała Pani ostatnio po dwa sezony. Jak będzie we Wrocławiu?
Wydaje mi się, że sezon wszystko zweryfikuje. Skupiam się na tym, co jest teraz. Zobaczymy, jakie będą plany na przyszłość.

Nie pytam już o reprezentację, bo to chyba temat zamknięty (Katarzyna Skowrońska z uśmiechem przytakuje – przyp. JG), ale chciałem w takim razie zapytać o plany wakacyjne, bo wreszcie będzie okazja, by dobrze odpocząć.
Nie jestem do tego przyzwyczajona (uśmiech). Na początku będzie ogromny spontan, ale mój mąż jest też w tym czasie zajęty pracą (Jakub Dolata jest menadżerem siatkarskim, a wiosna i początek lata to czas transferów – przyp. JG). Póki co zaplanowany mam wyjazd na tydzień do Barcelony. Wybieramy się też później na spływ kajakowy w Polsce, bo nigdy nie miałam na to czasu. Z taką fajną ekipą przyjaciół. Myślę, że poszarżujemy gdzieś na Mazurach (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska