Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sklepy osiedlowe padną?

Paweł Gołębiowski, Jarosław Grabacz
Marianna Krzemińska z salonu fryzjerskiego na Kozanowie mówi, że ma znacznie mniej klientów
Marianna Krzemińska z salonu fryzjerskiego na Kozanowie mówi, że ma znacznie mniej klientów Tomasz Hołod
Handlowcy na Dolnym Śląsku narzekają, że dopiero teraz dopadł ich kryzys. Kończący się rok okazał się dla nich fatalny.

- Już w ubiegłym było nie najlepiej, ale można było jakoś przeżyć - mówi Andrzej Zakrzewski z Wałbrzycha, właściciel sklepu z odzieżą. - Teraz obroty spadły u mnie o 40-50 procent - dodaje.

Niższe obroty, a także zyski, to problem nie tylko wałbrzyski. - Jeżdżę po całym Dolnym Śląsku i wszędzie jest gorzej. Sklepów ubywa, bo niektóre w tym roku splajtowały - mówi Miłosz Włosiński, przedstawiciel handlowy firmy kosmetycznej.

Irena Marek, właścicielka sklepu spożywczego w Wałbrzychu, też załamuje ręce.
- Nie wiem, co dalej będzie. W 2010 roku obroty spadły mi o około 70 procent. Jest fatalnie. Musiałam zwolnić pracownicę, a i tak nie nadążam ze spłatami zobowiązań - mówi Irena Marek.

Zakrzewski wyjaśnia, że on na razie nie likwiduje interesu, bo nie wynajmuje lokalu i mając niewielkie koszty, jakoś wiąże koniec z końcem. Co będzie w przyszłości? Nie wie.
- Ludzie jakby bali się chodzić na zakupy i wydawać pieniądze - wyjaśnia.

Problem dotyczy w dużym stopniu Dolnoślązaków. Jak wynika z ostatnich badań, przeprowadzonych przez Główny Urząd Statystyczny, właśnie mieszkańcy naszego województwa, a także łódzkiego, są najbardziej zagrożeni ubóstwem. Oznacza to, że wydają więcej, niż mają. Potwierdza to także Krajowy Rejestr Długów. Aż 17 proc. ankietowanych przyznało, że na obsługę zobowiązań, w tym rat pożyczek, przeznacza ponad połowę swoich dochodów. Jak oceniają fachowcy, to granica, po przekroczeniu której zadłużona osoba wpada w spiralę zadłużenia. Najpierw przestaje spłacać zobowiązania najmniej z jej punktu widzenia istotne, jak np. abonament RTV, rachunki za telefon czy internet, a na końcu te najważniejsze - opłaty za prąd i gaz, czynsz czy raty kredytów.
Aby uniknąć zadłużenia, najlepiej kupować ostrożnie.

- Robię to już od dłuższego czasu. Zarobki stoją w miejscu, a wszystko wokół drożeje - wyjaśnia Beata Juszczyk z Wałbrzycha. Ona szczególnie kryzysu nie odczuła, ale zauważyła już, że na ubrania czy rozrywki wydaje mniej pieniędzy niż choćby rok temu.

Coraz częściej kryzys jak na dłoni widać w małych, osiedlowych sklepikach, które nie wytrzymują z konkurencją wielkich hipermarketów oferujących produkty często po kosztach. Problem zauważa właściciel sklepu z warzywami i owocami na rogu ul. Poznańskiej i Czarnieckiego w Wrocławiu. - W porównaniu z poprzednim rokiem obroty spadły o 30 procent - mówi Ryszard Guzek. Przyczyn jest kilka, ale główna to oszczędności. - Ludzie wolą kupić tańsze owoce o gorszej jakości, niż wybrać sprawdzony produkt w swojej okolicy - dodaje sklepikarz.

Czy to oznacza, że rezygnują z konkretnych warzyw i owoców? - Niekoniecznie, po prostu kupują mniejsze ilości. Stali klienci, którzy pod koniec roku zwykle wydawali 100 złotych, teraz na warzywa i owoce przeznaczali około 40 - zaznacza Ryszard Guzek.

Kryzys odczuwają też właściciele punktów usługowych. W salonie fryzjerskim przy ulicy Dokerskiej we Wrocławiu klientów zaczęło ubywać po wakacjach.
- Od września mamy połowę mniej klientów. Ci, którzy przychodzili się ostrzyc dwa razy na kwartał, pojawiają się tylko raz - opowiada Marianna Krzemińska, właścicielka salonu.
Zdaniem mieszkańców Wrocławia w portfelach mamy po prostu mniej pieniędzy, więc rezygnujemy z usług niebędących na liście głównych potrzeb.
- Ostatnio z koleżanką na zmianę podcinamy sobie włosy. Tylko na specjalne okazje wybieramy się do profesjonalistów. Męża zaczęłam strzyc maszynką, jej koszt zwrócił się po pięciu strzyżeniach - zdradza receptę na oszczędności wrocławianka Justyna Biegajska.

To zaciskanie pasa odczuwają też właściciele punktów gastronomicznych i restauracji. - Stołuje się u nas o 30 procent mniej osób w porównaniu z rokiem ubiegłym - potwierdza Jacek Witczak, szef wrocławskiej pizzerii Aioli z ul. Małopanewskiej i ul. Hubskiej. Znacznie mniej firm korzysta też z możliwości cateringu i zamawianego jedzenia. -

Jeszcze na początku roku mieliśmy zamówienia z kilku biur, teraz przychodzą pojedynczy pracownicy, pozostali sami zaczęli robić sobie kanapki - mówi Witczak. Zdaniem właścicieli na spadek liczby klientów wpływ mogła mieć też wymuszona przez kryzys podwyżka cen. - Dziś za produkty, które do niedawna kosztowały 100 złotych, płacę nawet 140 - wyjaśnia pan Jacek. Ratunkiem są promocje, jakie oferuje się klientom, i gratisy, ale coraz rzadziej odnosi to skutek.

- Przestałem wychodzić do restauracji, a częściej chodzę do barów typowo studenckich z szybką obsługą. Kilka razy w tygodniu zabieram też do pracy jedzenie przygotowane wcześniej w domu, które mogę sobie odgrzać. Oszczędzam dzięki temu 100-200 złotych - wyjaśnia wrocławianin Michał Nowak.

Kryzys mógł wpłynąć na mentalność
Z prof. Witoldem Kwaśnickim, prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego we Wrocławiu, rozmawia Paweł Gołębiowski.

Dlaczego małe sklepiki i punkty usługowe miały w tym roku znacznie niższe obroty niż rok wcześniej?
Przede wszystkim wiązałbym to z silną ekspansją sklepów dyskontowych: Lidla, Biedronki czy idącego też ostatnio w tym kierunku Tesco. Te sieci mają szerszą i ciekawszą ofertę od małych punktów. Drugą przyczyną jest opóźnienie tych małych reakcji na to, co się dzieje na rynku. Nie potrafili np. wymusić na hurtownikach lepszych cen. Dostosować oferty do oczekiwań klienta.

A czy kryzys mógł mieć wpływ na tę sytuację?
Kryzys wpłynął raczej na mentalność ludzi. Konsumenci zaczęli zwracać uwagę na to, co kupują i za ile. Zauważyli, że można zrobić zakupy, wydając mniej pieniędzy. Poza tym kryzys trwał przez około trzy lata i myślę, że już z niego wychodzimy. Kto nie zareagował w odpowiednim czasie i nie dostosował asortymentu do oczekiwań klientów, być może teraz go odczuwa.

***
Życie na kredyt
Jak wynika z badań zleconych przez Krajowy Rejestr Długów, aż co piąty Polak nie widzi nic złego w pożyczaniu na przejedzenie. Liczba zadłużonych w rejestrze rośnie z miesiąca na miesiąc. - W grudniu ubiegłego roku było to 589 tysięcy konsumentów. Na koniec listopada tego roku jest ich milion 426 tysięcy - wylicza Michał Kostrowicki z KRD.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska