Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siatkówka. Kapitan Kamerunu: O meczu z Polską wolę nie myśleć [WYWIAD, ZDJĘCIA, FILM]

Jakub Guder
Jean Patrice Ndaki Mboulet, kapitan siatkarksiej reprezentacji Kamerunu
Jean Patrice Ndaki Mboulet, kapitan siatkarksiej reprezentacji Kamerunu fot. Tomasz Hołod
W trakcie siatkarskich mistrzostw świata we Wrocławiu najwięcej kibiców ma Polska, a zaraz za nią jest... Kamerun. Jean Patrice Ndaki Mboulet - kapitan Nieposkromionych Lwów - opowiada nam o siatkówce w swojej ojczyźnie, spontanicznej radości po zdobytych punktach i wyjaśnia, dlaczego nie chce myśleć o meczu z Polską. A ten czeka go już w sobotę (godz. 20.25).

Jak to się w ogóle stało, że w Kamerunie zaczął Pan uprawiać akurat siatkówkę?
Wszyscy zaczynaliśmy od piłki nożnej. Gdy masz w Kamerunie 4-5 lat to ustawiasz przed domem dwa kamienie i grasz w piłkę. Drugą możliwością jest koszykówka i jeśli ktoś rośnie szybciej, to zaczyna uprawiać właśnie kosza. Ja grałem na pozycjach 2-4. Moi rodzice uprawiali sport. Mama grała w siatkówkę, a tata w tenisa. Najpierw studiował we Francji, a gdy wrócił został sekretarzem kameruńskiej federacji tenisa. Bardzo chciał, żebym poszedł w jego ślady.

Ale wygrała mama...
Tak (śmiech). Gdy szła na trening zabierała ze sobą mnie i mojego młodszego brata, a potem uczyła nas podstaw: zasad gry, przyjęcia, zagrywki. Miałem może 10-12 lat i to była zabawa, bo aż do 18 roku życia grałem w koszykówkę w szkole średniej. Dopiero gdy byłem w ostatniej klasie zacząłem ponownie trenować siatkówkę, już na poważnie, w klubie.

Siatkówka jest w Kamerunie popularnym sportem?
Zajmuje trzecie miejsce – po piłce i koszykówce. Koszykówka jest tak popularna, bo mamy dwóch koszykarzy w NBA, a wcześniej wielkim bohaterem był Michael Jordan. Od 2006 roku ludzie w Kamerunie coraz więcej słyszą o siatkówce, ale to są szczątkowe informacje. Gdy graliśmy kwalifikacje niektórzy skandowali „Gol! Gol!”, gdy ktoś wchodził na zagrywkę. No bo jedna drużyna miała piłkę, nikt się nie ruszał i myśleli, że to rzut karny. Tak jak w piłce. (śmiech).

Poważnie?
Tak – to prawdziwa historia! (śmiech). Szybko jednak spodobał im się ten sport.

Jak wygląda liga w Kamerunie?
Mamy tylko po jednej lidze dla kobiet i mężczyzn, których mecze odbywają się raz w miesiącu, bo drużyny nie mają pieniędzy, by podróżować co tydzień po kraju. Rozgrywa się wobec tego na przykład cztery spotkania, a potem trzeba czekać następny miesiąc. Nie ma rozgrywek juniorski, są za to dla oldbojów. Kameruńska Federacja Siatkówki dopiero niedawno pozyskała sponsora. Wcześniej pieniądze miała albo ze światowej federacji, albo z ministerstwa sportu. Miała pewne pomysły, chciała coś realizować, ale gdy składała wniosek o dofinansowanie, to dostawała może 10 proc. potrzebnych środków. Teraz mamy jednak nowego prezesa i myślę, że wszystko będzie się zmieniać, a liga stanie się ciekawsza. Chcą wprowadzić rozgrywki młodzieżowe i zwiększyć liczbę meczów w sezonie.

Aby się rozwijać, najlepsi muszą wyjechać zagranicę.
Tak. W Kamerunie tylko trzy najlepsze drużyny trenują kilka razy w tygodniu. Większość na zajęciach spotyka się może dwa razy w tygodniu.

Czytałem, że wasz trener często pomaga finansować przygotowania reprezentacji z własnych pieniędzy. To prawda?
Trudno mi powiedzieć. Natomiast w Kamerunie to jest normalne, że gdy na treningu nie ma na przykład wody, to kupujemy ją za własne pieniądze. Tak robią wszyscy. Ja gram w siatkówkę profesjonalnie, ale większość moich kolegów z drużyny to studenci i nie mają żadnych kontraktów. Gdy więc federacja nie ma pieniędzy, to sobie pomagamy. Jeden kupi wodę, trener 10 piłek, ktoś inny przyniesie taśmę do palców.

Z Francji trafił Pan do ligi japońskiej. Niezła egzotyka.
We Francji grałem jeszcze jako środkowy. Miałem okazję występować w Lidze Mistrzów z Cean. Potem przestawiłem się na atak i w pierwszym roku byłem tam najlepiej punktującym zawodnikiem. Chciałem wobec tego wyjechać i wejść na wyższy poziom. Mój agent miał dla mnie oferty z Włoch, Niemiec, Belgii, Turcji, Polski...

Z jakiego klubu?
Już nie pamiętam. To było dawno – w 2006 roku. Nagle zadzwonili do mnie z Dubaju i zaproponowali testy. Trochę się opierałem, bo ta drużynie nie trenowała nawet codziennie. Pieniądze były jednak dobre. Pojechałem więc na trzy dni i w tym czasie wypatrzył mnie człowiek z Kataru. Tak trafiłem do klubu Al-Arabi. No i od razu zajęliśmy trzecie miejsce w Pucharze Azji. To był pierwszy medal dla Kataru w historii siatkówki. Chcieli mnie zatrzymać, a ja dostałem tylko ponowny sygnał z Turcji. Już się pakowałem, żeby wyjechać do Ankary, gdy mój agent zapytał, czy nie chciałbym lecieć na testy do Japonii. Japonia?! Wziąłem mapę i patrzę – mam przelecieć tyle tysięcy kilometrów tylko na testy?! To niemożliwe! W tym momencie agent zaczął się śmiać i powiedział, że to nie testy, tylko gotowy do podpisania kontrakt. Nigdy w życiu nie pomyślałbym wcześniej, że polecę do Japonii, no bo niby po co? Stwierdziłem: ok., polecę i zobaczę. Pograłem tam najpierw rok. Było naprawdę ciężko. Trener chciał mnie jednak zatrzymać, bo podobała mu się nie tylko moja gra, ale też to, jak rozmawiałem z ludźmi, uśmiechałem się na boisku. No i koniec końców zostałem tam pięć lat.

Pana styl spodobał się także polskim kibicom. Jesteście zaskoczeni, że macie wsparcie publiczności we Wrocławiu?
I tak, i nie. Kiedy wychodzimy na boisko, chcemy by publiczność dobrze się bawiła. Ludzie przecież mogą zostać w domu z piwem przed telewizorami i tak oglądać mecz. Oni tymczasem ruszyli się ze swojej kanapy, wsiedli w autobus i przyjechali do hali, chociaż pada deszcz. Dlatego powinniśmy im dać coś ekstra na boisku. Zawsze to powtarzam mojej drużynie.

Dlatego robicie show?
Właśnie. Bo gdy kibic chce zobaczyć sam mecz, to zostaje w domu, gdzie może sobie oglądać powtórki w zwolnionym tempie i słucha komentatora. Gdy cię jednak ogląda na żywo, to powinieneś mu dać jakieś inne emocje. Dla mnie to jest kluczowe w siatkówce.

To dlatego w trakcie rozgrzewki tańczycie i śpiewacie w kółku.
Zawsze tak robimy.

Niektórzy pytają, czy to rodzaj magii.
Nie, nie (śmiech). Chodzi o dwie rzeczy – o zabawę z publicznością, ale też o strach niektórych zawodników. W ten sposób próbujemy się odstresować.

A ta radość po zdobyciu punktów?
(śmiech) A to takie nasze szaleństwo (śmiech). Czasem w trakcie treningów wymyślamy sobie różne układy. Gdy ktoś zdobędzie efektowny punkt i chce jakoś fajnie okazać radość, to pokazuje taką choreografię, a reszta ocenia – ten pomysł jest fajny, możemy go zostawić, a ten już nie bardzo. Mamy ich kilka. Gdy w trakcie meczu uda nam się blok, to robimy na przykład tak (Ndaki - siedząc na sofie - demonstruje gest, którym drużyna cieszyła się w meczu z Australią – przyp. JG).

Podobno ma Pan dużo rodzeństwa?
Tak – 11 braci i jedną siostrę.

Oglądają Pana mecze w Polsce?
Tak – zwłaszcza mama i tata. On jest jednak zawsze niezadowolony i cały czas mówi: „To zagrał źle. Powinieneś zrobić tak, tak i tak, a do następnego meczu przygotować się w ten sposób” (śmiech). Moja mama mówi, że było wspaniale i tak dalej...

Bracia i siostra też uprawiają jakieś sporty?
Siostra nie. Ona tylko dopinguje przed telewizorem. Dwa lata młodszy ode mnie brat też gra w siatkówkę. Jest rozgrywającym, ale nie został powołany na mistrzostwa. Następny z braci również trenuje siatkówkę, kolejny koszykówkę, następny w kolejności jest... siostrą. No i jeszcze jeden gra w piłkę nożną. Kolejny z braci, który już zakończył karierę, uprawiał siatkówkę i piłkę, jeden był bramkarzem w lidze kameruńskiej no i jeden trenował tenis.

Po zakończeniu kariery wiąże Pan swoją przyszłość z siatkówkę?
Siatkówka to dla mnie zabawa. Myślę o swoim własnym biznesie. Chciałbym jednak pomagać bardzo małym dzieciom. Uczyć ich podstaw tego sportu, pokazywać im, że trzeba ciężko pracować i nie można oszukiwać.

Wiedział Pan coś o Polsce przed przyjazdem tutaj?
Niewiele. Tylko tyle, że papież był Polakiem.

A o polskiej siatkówce?
Z siatkarzy znam Kurka. Gdy grałem w Japonii, widziałem dwa mecze waszej reprezentacji na mistrzostwach świata w 2006 roku – z Japonią i Iranem. Potem zacząłem oglądać polską ligę. Bełchatów – to chyba najbardziej popularna wasza ekipa. Mam też kilku znajomych, którzy grali w Polsce. Nie grałem z Antigą, ale oczywiście znam go jako świetnego siatkarza reprezentacji Francji. No i potem trafiłem na coś, czego nigdy wcześniej nie oglądałem. To był mecz Polski z Brazylią w Lidze Światowej, nie pamiętam jednak w którym roku. Wiedziałem wcześniej, że hala w Belo Horizonte jest wielka, ale to co się działo na tym spotkaniu... Wtedy sobie pomyślałem: nie chciałbym grać w takim miejscu nie będąc Polakiem, bo przecież pewnie nie słyszysz nawet, kiedy ktoś serwuje, albo gdy sędzia gwiżdże. To naprawdę szalone.

Jakie jest wasze nastawienie przed meczem z Polską?
No cóż – przegraliśmy dwa pierwsze spotkania (rozmawialiśmy w środę – przyp. JG) i teraz sytuacja się bardzo skomplikowała. A jeśli chodzi o Polskę to... nie chcę teraz o tym myśleć (śmiech). Sala będzie pełna i jeśli zasiądzie w niej 6 tys. kibiców, to pewnie 5945 będzie wspierało Polskę, a może z 50 Kamerun. Chcemy zagrać dobry mecz. Mamy nadzieję, że nie tylko Polacy będą tańczyć na boisku, ale my czasem też (śmiech).

rozmawiał Jakub Guder

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska