18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sathya Sai Baba - magik czy też boska istota?

Anna Gabińska
Jeden człowiek z małej wioski na południu Indii oczarował 6 milionów ludzi z prawie 200 krajów na całym świecie. Niewysoki Hindus w pomarańczowej szacie z fryzurą afro rządzi ich duszami, a oni czują błogość. Wierzą, że Sathya Sai Baba to współczesne wcielenie Boga pięciu światowych religii.

Ręce, które pomagają, są świętsze niż usta, które się modlą" - otrzymuję pocztą elektroniczną myśl Bhagawana Śri Sathyi Sai Baby od Małgosi Dziewięckiej. Nie sposób się z nią nie zgodzić. Zatem zgadzam się.

Na początku sierpnia odczytuję takiego mejla: "Witam, dostałem Twój adres od Małgosi Dziewięckiej. Mamy razem lecieć do Indii w grudniu 2010. Czy ten lot jest aktualny z Twej strony nadal? Proszę o odpowiedź. Pozdrawiam serdecznie, Mariusz Jabłoński".

Małgosię Dziewięcką spod Barda Śląskiego, panią po 50., o wspaniałej figurze i jasnej duszy, poznałam kiedyś między Warszawą a Wrocławiem, w pociągu. Jechałyśmy razem 5 godzin w milczeniu naprzeciwko siebie, by pogadać dopiero w ostatniej. Dwa lata później odwiedziłam ją w Botswanie na południu Afryki, gdzie mieszkała od 20 lat. Geograf po Uniwersytecie Wrocławskim. Doktorat zrobiła o tym, jak jej plemienna wioska Maun z delty rzeki Okavango zamieniła się w miasteczko. Uczyła geografii na Malediwach i Seszelach, zna dobrze Amerykę Południową. Powinna napisać serię książek, bo jest prawdziwym geografem, który ogląda szeroki świat na własne oczy. To ona zaproponowała mi wyjazd na południe Indii, do Puttaparthi, do aszramu Sai Baby. Sama pojechała tam wcześniej.

Sai Baba przy Tęczowej

W listopadzie idę do Jabłońskiego po raz pierwszy - do biura jego hurtowni małego sprzętu AGD (sprowadza go z Chin) przy ul. Tęczowej we Wrocławiu. Po ciasnych schodkach na drugie piętro. W zagraconym pomieszczeniu za biurkiem siedzi wybitnie szczupły, ponad 40-letni pan, z dłuższymi siwawymi włosami, pogodnie, choć nieśmiało uśmiechnięty. Na lewej ręce ma sygnet z 9 kolorowymi kamieniami.

- Z Indii - wyjaśnia. Jeden kamyk wypadł, chyba ten symbolizujący planetę Saturn. W biurze wiszą na ścianach większe i mniejsze portrety Sai Baby: Hindusa z bujną fryzurą w pomarańczowej koszuli do ziemi. Gospodarz tłumaczy, że Bhagawan to nazwa osoby duchowej w hinduizmie, Śri to już nie pamiętam, Sathya - prawda, Sai - boska matka, Baba - boski ojciec. Bo Sai Baba ma w sobie pierwiastki obu płci. Raz wygląda jak kobieta, raz jak mężczyzna. A raz robi się niebieski, jak Kriszna - wcielenie boga Wisznu sprzed kilku tysięcy lat.

- Sai Baba razem z Kriszną są największymi inkarnacjami Wisznu - będzie potem klarował Jabłoński w drodze taksówką z lotniska Bangalore do Puttaparthi, gdzie mieszka guru. - A Rama? - spyta zaniepokojony Kazik, przedsiębiorca z branży obuwniczej ze Zduńskiej Woli, który dołączył do nas w Warszawie. - Rama też, ale jednak był mniejszy - padnie odpowiedź. Sai Baba to właściwie bóg: materializuje w dłoni cudowny proszek wibhuti, który leczy i pomaga, ale także złote przedmioty wyciąga sobie z ust i rozdaje wielbicielom. - Już mi się to w głowie nie mieści, a to dopiero początek - myślę sobie. - Powiedziałbym Ci więcej, gdybyś pisała np. do "Wróżki". Tam jest czytelnik wyrobiony duchowo. A Twój może tego wszystkiego nie zrozumieć - hamuje się Mariusz. Uff. No, ja też.
16 grudnia po południu wyjeżdżamy w czwórkę samochodem Jabłońskiego z Tęczowej do Warszawy. Między licznikami za kierownicą Mariusz ma zdjęcie Sai Baby z podniesionymi, błogosławiącymi rękami.

Sai Baba nad Wisłą

Przed północą dojeżdżamy do Warszawy i poznajemy Cezarego Stawskiego, znajomego naszego Mariusza. Mieszka w bloku na Mokotowie. Gościnnie prowadzi nas do mieszkania - u niego zanocujemy. - Sai Ram - wita się serdecznie z Jabłońskim. Razem z małżonką Zofią (po studiach na Sorbonie, teraz przebywa w ich domku w górach) są wielbicielami Sai Baby, choć nigdy jeszcze u niego nie byli. Ale wiedzą, że na nich czeka, więc być może w przyszłym roku pojadą do Puttaparthi. W mieszkaniu ściany pełne kolorowych obrazków. Sai Baby portret też jest. To dzieła Zofii. Inspiracje do nich czerpie ze snów i kosmosu. Uprawia dietę praniczną, czyli odżywia się praną - energią z powietrza, uzupełnianą napojami.

Cezary zarządzał finansami w różnych firmach 16 godzin na dobę, ale 9 lat temu stwierdził, że wyścig szczurów nie jest dla niego i zajął się promocją zdrowia. Handluje jonizatorami do wody, suplementami diety. - A co to za łóżko i lampki? - pokazuję palcem. I za chwilę leżę na kozetce jak długa, a Cezary nastawia dwie małe lampki tak, by świeciły mi w skronie.

- To teragem, taki miękki laser - tłumaczy mi. Lampki są ledowe, w środku można włożyć kamień szlachetny i poddać chętnego 20-minutowej sesji sześciu terapii z pogranicza fizyki kwantowej i wiedzy ze starożytnego Egiptu. Jak się nastawi fale delta - to na uspokojenie, theta - pobudzenie...
Ja dostałam ewidentnie na skronie światło delta. Podobnie jak Ewa i Małgosia (jeszcze jedna z naszej wycieczki z Wrocławia). Zaoszczędziłyśmy w sumie 150 zł. Tyle takie trzy sesje kosztują u Cezarego.

Życie Mariusza przed Sai

Mimo kilku godzin w samochodzie do Warszawy, bitych dziewięciu w samolocie z Paryża do Bangalore (nasza grupa została rozsadzona), dopiero w taksówce z Bangalore do Puttaparthi przepytałam Mariusza z życia przed Sai Babą. Absolwent I LO przy ul. Poniatowskiego, potem wydziału prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Chciał zostać sędzią, ale poddał się, gdy się okazało, że trzeba ubierać się w koszulę z krawatem. Zrezygnował.

- Od zawsze nie znosiłem krawatów. Potem w bibliotece liści palmowych w Bangalore, gdzie jest spisana przeszłość każdego człowieka na świecie, dowiedziałem się, że to przez wcielenie z rewolucji francuskiej. Zostałem wtedy zgilotynowany - opowiada.
Zaczął handlować owocami i warzywami na pl. Kromera, potem zaczął jeździć do Chin. Gdy urządzał hurtownię przy Tęczowej, właśnie była tam likwidowana księgarnia z ezoterycznymi pozycjami. Poczytał i wszystko zaczęło mu się układać. Pojechał do Indii. Od Hindusów dowiedział się o Sai Babie. Gdy poszedł do mandiru (świątynia) na spotkanie z nim (darszan) poczuł wyjątkową energię. Były lata 90. Miał żonę i dzieci. Postanowił wybudować dom (znany teraz jako Polish House w Puttaparthi), za instytutem dr. Rao - jogina, kumpla z dzieciństwa Sai Baby. I wybudował. Jeździ tam co roku na Boże Narodzenie na kilka miesięcy. W domu obowiązuje zakaz jedzenia wszelkiego mięsa, palenia papierosów i trzymania psów. Gospodarz żywi się mlekiem i miodem. I gra całymi dniami na elektrycznym pianinie bhadżany - pieśni chwalące bogów hinduskich. Wieczorem wkłada na biały strój biało-czerwoną szarfę i jedzie na rowerze do aszramu na darszan. Siada między kilkoma tysiącami wielbicieli na podłodze świątyni, śpiewa bhadżany i wygląda Swamiego. Po darszanie wraca radosny i szczęśliwy. Nigdy nie był na osobistym spotkaniu z Sai Babą. Kiedyś polska grupa, w której był, już miała zostać poproszona. Ale weszła jakaś inna. Nie udało się. Teraz Swami (tak też mówią na Babę jego wielbiciele) ma 85 lat i nie udziela już interview. Jeździ na wózku i stracił głos.

- Ponoć wziął na siebie za dużo złej karmy wielbicieli i nie może jej przerobić - tak słyszał Kazik.

Swami Stefanii Miklosz

W Puttaparthi mieszka jeden Sai Baba, ale jego podobizn w postaci zdjęć, portretów, popiersi, rysunków można naliczyć miliony. Dzień przed Wigilią przychodzę za wcześnie pod wejście dla kobiet do europejskiej stołówki w aszramie. Ciemno i robi się chłodno, ale wieczorny darszan się nie skończył, więc kantyna zamknięta. Kilka pań Rosjanek, tak zgłodniałych jak ja. Siadam na ławce obok szczupłej brunetki w okularach, ubranej w białe sari - znak, że ćwiczy w międzynarodowym chórze, który ma zaśpiewać Sai Babie na Boże Narodzenie. W ręce ma kartkę i coś na niej narysowała, a teraz pisze. "I love you, Swami" - czytam jej przez ramię. Uśmiechamy się do siebie i zaczynamy rozmawiać po angielsku. Mówi najwyraźniej w świecie, z pięknym brytyjskim akcentem. Emerytowana nauczycielka z podstawówki, od roku mieszka w Puttaparthi, żeby być bliżej Sai Baby. Tata Karol był Polakiem, choć węgierskiego pochodzenia. Przed II wojną mieszkał w Krakowie. Po wojnie został w Anglii, bo poznał Angielkę - mamę Stefanii. Stefania kiedyś pracowała w małej księgarni na Wyspach i dostała książkę o Sai Babie. Poczuła pozytywną energię. Odwiedziła Indie raz i drugi, a teraz się tu przeprowadziła. Na jak długo? Na zawsze.
Amerykanka pisze o Sai

Terry Reis Kennedy, amerykańska poetka i dziennikarka ("The New York Times", "The Los Angeles Times"), miks polsko-portugalski (16-letnia babcia Wiktoria Szyszko przypłynęła do USA sama statkiem) od 20 lat mieszka w Puttaparthi. W Stanach zostawiła męża i dzieci. Teraz ma małe, kolorowe mieszkanie przy Coconut Grove. Jako wolontariuszka uczy angielskiego tybetańskich mnichów i gościnnie pisuje do gazety "Deccan Herald" - o Sai Babie. Nigdy nie miała pokusy zrobić z nim wywiadu do gazety.

- O co miałabym pytać boga? - pyta mnie. Dzięki bliskości Swamiego i jego nauk czuje spokój w duszy, którego nie znała w USA, gdzie ludzie ciągle pytają: gdzie pracujesz, a zaraz potem: ile zarabiasz?

Feroz Makhdoomi, właściciel sklepu Prince z biżuterią, muzułmanin z Kaszmiru, mówi tak:

- Spokoju nie znajdzie się, choćby przeszło się wiele wysokich gór i przepłynęło wiele mórz. Można go znaleźć w Indiach albo gdziekolwiek na świecie. Spokój trzeba w sobie wypracować. Bo można go znaleźć tylko w sobie - kiwa głową, jak to tylko Hindusi potrafią.

Sathya Sai Baba

Sathyanarayana Raju Rat-nakaram urodził się w Put-taparthi 84 lata temu. W 1940 roku rzucił szkołę i oznajmił, że jest wcieleniem jogina Shirdi Sai Baby. Zaczął medytować pod drzewem, zyskując coraz więcej zwolenników. Potem ogłosił się awatarem - wcieleniem boga. Jego przesłanie brzmi: kochaj wszystkich, służ wszystkim. Zwolennicy twierdzą, że potrafi materializować ze swoich myśli różne przedmioty, przepowiadać przyszłość i uzdrawiać. Za ich pieniądze zbudował w Puttaparthi duży, nowoczesny szpital. Na jego ostatnie urodziny przylecieli prezydent i premier Indii. Nie jeździ po świecie, jak inni guru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska