Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saperzy pokłócili się o kontrakt za wielkie pieniądze. Aferą zajęło się CBA

Marcin Rybak
Kilkanaście firm skarży się, że kontrolujący ich pracę były oficer saperów  wspiera firmę swojej żony kosztem jej konkurentów
Kilkanaście firm skarży się, że kontrolujący ich pracę były oficer saperów wspiera firmę swojej żony kosztem jej konkurentów fot. Grzegorz Mehring/Polskapresse
Lukratywne kontrakty na rozminowanie lasów pod lupą CBA i prokuratury. Czy mąż - były saper - pomaga firmie żony w biznesie?

Wybuchł spór o kontrakty na rozminowanie lasów. Jego powodem jest działalność dwóch firm: jednej z Wrocławia, drugiej z Oławy i konflikt interesów. Sprawa trafiła do Centralnego Biura Antykorupcyjnego i prokuratury.

Oławska firma należy do Lesława M. (po publikacji tekstu mężczyźnie przedstawiono zarzuty prokuratorskie - przy. red.), byłego oficera z jednostki saperów, a Biuro Obsługi Inwestycji z Wrocławia to własność jego żony Elżbiety. Firma nadzoruje prace saperskie w lasach w całej Polsce. Zaś firma żony startuje w przetargach na te prace. Od firmy męża zależy, czy zlecenia wykonywane przez firmę żony lub jej konkurentów, zostaną odebrane bez uwag. Czy trzeba będzie całą robotę powtarzać. A mowa o kontrakcie na sprawdzenie wykrywaczami metalu setek hektarów lasu.

Na rozminowanie lasów Generalna Dyrekcja Lasów Państwowych ma do wydania 130 mln zł. Z tego 80 procent to pieniądze unijne. Rzeczniczka Lasów Państwowych Anna Malinowska przyznaje, że do Dyrekcji - od września 2012 r. do grudnia 2013 r. - wpłynęło kilkanaście skarg na firmę.

W imieniu Lasów ma on nadzorować jakość prac saperskich. Firmy w skargach sugerują, że Lesław M. utrudnia pracę konkurentom żony, pod byle pretekstem uznając roboty za wykonane źle. "Tereny oczyszczane przez uprzywilejowane podmioty są odbierane w sposób koleżeński" - napisał Andrzej Górski, szef firmy Bet Min. Główny problem tkwi w tym, że firmy saperskie, poza niewypałami, muszą wyciągać z lasów przedmioty metalowe. Wystarczy, że kontrola znajdzie mały metalowy przedmiot i pracę trzeba powtarzać.

Lesław M. zapewnia, że jego firma odbiera roboty zgodnie z procedurą. Kontroluje 10 proc. oczyszczanego terenu, a gdy wykrywacz metalu wskazuje, że coś jest pod ziemią, to nie wiadomo z góry, czy to pocisk, czy puszka, więc powinno być wykopane. Jeżeli znajdywane są przedmioty metalowe większe od ręcznego granatu, to pracę trzeba powtórzyć. Każde znalezisko jest precyzyjnie opisane. A na końcu nadleśnictwo zlecające prace każdej firmie decyduje, czy roboty odebrać czy nie. Poza tym - wbrew temu, co mówią skarżący - 99 proc. przedmiotów odnajdywanych na kontrolach to przedmioty "pochodzenia wojskowego", w tym niewypały. A nie małe śmieci z metalu.

Wykonawcy prac, z którymi rozmawialiśmy, zaprzeczają wersji Pana Lesława. Konfliktu interesów Lesław M. nie widzi. Przekonuje, że firma żony jest oceniana jeszcze surowiej. Aby uniknąć podejrzeń, robią to specjalnie zatrudnione przez niego osoby, na co dzień niepracujące w jego firmie. Choć formalnie to ta firma podpisuje się pod odbiorem. Żona powtarza słowa męża: jej firma nie jest traktowana ulgowo. Przeciwnie - surowiej.

Ale w Dyrekcji Lasów mówią, że o rodzinnych powiązaniach firm dowiedzieli się ze skarg. Stąd zawiadomienie do CBA i prokuratury oraz zmiana zasad. Odtąd roboty firmy żony Lesława M. odbierać będzie zupełnie inny podmiot.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska