Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzymy, Paryże, Pragi - wielka mi rzecz... A w Chełmsku byli?

Maciej Sas
Pawel Relikowski / Polska Press
Rzymy, Paryże, Pragi - wielka mi rzecz... A w Chełmsku byli? Po co jechać na takie zadupie? Zadupie, ale piękne! Że ruina? A kto ruinie piękną być zabroni? Zresztą, każdą ruinę można odbudować. Jak się chce. Chcieli. No, przynajmniej niektórzy. Ale dostali po łbach. Pochowali się w ruinach i czekają. Na co? Na to, że ktoś wyburzy ruinę w umysłach ich ziomków. Reszta będzie łatwa.

Było

Świetliste czasy miasto ma za sobą. Oficjalnie to wieś. Ale dla mnie miasto. Zabite przez durne polskie władze. Wróćmy do chwalebnej przeszłości. Wszystko zaczęło się 800 lat temu. Chełmsko przechodziło z rąk do rąk. Palono je. Potem odbudowywano. Rosło w siłę. Wielką rolę odegrali cystersi z pobliskiego Krzeszowa. Kupili je i inwestowali w nie. To oni sprowadzili tu tkaczy. Od XVII wieku to było ich miejsce. Były bunty, były upadki, ale i wzloty. Po kolei powstawały budowle, z których słynie miasteczko: 12 Apostołów (dzisiaj 11), Judasz, 4 Ewangelistów (nie istnieją), 7 Braci (do dziś przetrwał jeden) i jeszcze dwa niezwykłe domki - Kain i Abel (już ich nie ma).

Pod koniec XIX wieku doprowadzono tu kolej. To oznaczało jedno: rozkwit. Przed II wojną światową w Chełmsku (wtedy Schömbergu) było 7 hoteli, dwa banki, 300--letnia biblioteka, muzeum miejskie, skocznia, tory saneczkowe, wypożyczalnia samochodów, dwie stacje benzynowe, wielka karuzela, diabelski młyn, średnia szkoła zawodowa (królewska, pruska), 4 osiedla tkaczy, młyn. Było 5 fabryk lniarskich, 3 kościoły i 10 masarni. Pieczywo z miejscowej piekarni sprzedawano w Berlinie. Miasto miało swoją niezwykłą kiełbasę wędzoną na jodłowych szyszkach. Receptura była zastrzeżona.

Chełmsko słynęło nie tylko z przemysłu. Stało się popularną miejscowością turystyczną. Nie mogło być inaczej - leżało między znanym, pięknym sanktuarium w Krzeszowie a urokliwym skalnym miastem w czeskim Adršpachu. Do tego ostatniego turystów wiozły kursujące regularnie autobusy. Miasteczko miało też swój herb, jak na miasto przystało. Widniał w nim lisiowiewiór. Co takiego? Pojęcia nie mam. Ale wygląda niezwykle.

Jest

Jedziecie to wszystko zobaczyć? Nie spieszcie się. Tego już tu nie ma. Początek końca: 1946 rok. Polska Ludowa odebrała Chełmsku prawa miejskie. To znaczy, coś tam zostało. Coś... 11 Apostołów zobaczycie. O tym zabytku uczyliśmy się na lekcjach historii. A tam co? Nie pachnie, to pewne. Zrujnowane dziedzictwo kultury wyremontowano w latach 70. XX wieku. Drewniane ściany zapuszczono ksylamitem. Żeby nie spłonęły. Świetnie. Dzięki temu mieszkańców łatwo rozpoznać. - Wiadomo, kto żyje w „apostołach”. Jak stoimy w sklepie, każdy potrafi nas wskazać. Nie musi patrzyć na twarz. Mnie poznają po zapachu - uśmiecha się Adam Antas. Chełmski Don Kiszot (jak sam o sobie mówi) w jednym z zabytkowych domków ma sklepik. Handluje wyrobami z lnu i z drewna. Przy okazji proponuje kawę i bombę apostołów. To firmowe ciasto. Warto skorzystać. Bombowo smakuje. I bez znaczenia jest fakt, że konkurencji nie ma żadnej. W Chełmsku nie ma innej kawiarni. Restauracja zamknięta - trwa remont. Jest hotel kawałek za miastem. Ale w Rynku - nic.

Turyści? Przyjeżdżają. Czasem. Gdy im ktoś powie, że warto zobaczyć „apostołów”, Rynek, zabytkowy kościół pod wezwaniem Świętej Rodziny czy piękną kaplicę Świętej Anny z drogą krzyżową.

Ci, których spotykam koło „apostołów”, wiedzieli, czego tu szukać. Pani Wioletta Wolska pochodzi z Karpacza. Przywiozła znajomych. Byli w Krzeszowie. Jej siostra jest przewodnikiem sudeckim. - Powiedziała, gdzie i co mamy zobaczyć. I że mamy wstąpić do pana Adama. I dać mu zarobić, bo to porządny człowiek - opowiada. Teraz wieść o pięknej ruinie rozniesie się po świecie. Pan Janusz Sitarz, który przyjechał z nią, przyleciał właśnie do Polski z Montrealu. - Pięknie tu. Szkoda, że nie można czegoś zjeść, ale pięknie - śmieje się. Adam Antas ożywia się, widząc gości. Pokazuje stare pocztówki. Recytuje wiersz o Chełmsku, opowiada o przeszłości. Zaprasza do „cudownego” źródełka w ogrodzie (krzyczy do sąsiada zza ściany, żeby źródło „odkręcił”). Mówi, że kto zamoczy palec w wodzie, pomyślność ma jak w banku.

Ładne. Ale w jakim banku? Jest bankomat, ale banku nie ma. Już nie ma. Tak jak poczty. Zamknięto ją jakieś trzy lata temu. Budynek jest na sprzedaż. Ładny, stary pałacyk. Cena chyba niewygórowana. Kto jest chętny?

W każdym razie teraz z każdą sprawą trzeba jechać 5 km do gminnej Lubawki. Albo do powiatowej Kamiennej Góry. Ale to już większa wyprawa. Jak masz samochód, da się przeżyć. Nie masz? Są autobusy. Czasem. W sobotę i niedzielę też są - wszystkie dwa. - Ale mamy dobrego listonosza - mówi jeden z mieszkańców „apostołów”. Przedstawić się nie chce, ale listonosza ceni. - Często jeździ po przesyłki, po renty. Zawsze chętnie sprawunki załatwi - mówi.

Pociągów też już nie ma. Osobowe zniknęły jeszcze w latach 60. Towarowe kulały się jeszcze do lat 70. Potem nastąpiła cisza.

Czego jeszcze nie ma? Pracy. Wszystkie większe zakłady zamknięto. Majątek wyprzedano za bezcen. Niedawno zburzono ostatni wielki, fabryczny komin. Praca na miejscu? Jest mały tartak. Obok firma produkuje meble ogrodowe. - Dużo młodych wyjechało na Zachód. Ci, co zostali, pracują często w Czechach. Innych znajdzie pan za sklepem - tam nalewki za 5 złotych od rana piją - mówi pan Andrzej Dobosz. Z żoną Michaliną mieszka w jednym z „apostołów”. To mieszkanie komunalne. - Mało tu słońca. Nie ma okien, z przodu podcienia. Trochę świeci z tyłu. No i nie są ciepłe. Musimy ogrzewać przez większą część roku. Jedynie w czasie upałów jest miło. Wtedy panuje chłód - opowiada. Wszystko tu sami urządzili. Za swoje pieniądze.

Kilka zabytkowych domków stoi od lat pustych. Nikt w nich nie mieszka, nic się nie dzieje. Niszczeją. Po co to komu - starocie jakieś, 300-letnie... Niedawno ktoś z gminy wywiesił kartkę, że są na wynajem.

Są też ruiny kamienic w Rynku. Ktoś je kupił lata temu. I nic nie robi. No, prawie nic - właśnie wystawił na sprzedaż.

Wielką radością jest market, co się pojawił dwa lata temu. - Dzięki niemu się polepszyło, bo przedtem prywatne sklepiki trzymały wysokie ceny na cukier i inne podstawowe produkty. Jak się pojawił, właściciele musieli ceny obniżyć - cieszy się Andrzej Dobosz.

Ale jedna jaskółka... Wiadomo. Dobra, skłamałem - są jeszcze dwie. Jedna to szkoła - podstawówka plus gimnazjum. I przedszkole. W sumie ponad 300 dzieci. No a niedawno wyremontowano nawierzchnię w Rynku. Za pieniądze unijne. Teraz buduje się tu hotel. Kiedy powstanie? Bóg raczy wiedzieć. Wie też właściciel. Ale z prasą nie chce gadać. Rozumiem, po co się narażać...

Szukamy innych sukcesów. Pan Adam mówi, że w 2000 roku udało się uruchomić zegar na kościele. - Stał 55 lat. Sprowadziłem specjalistę z Poznania. Czas ruszył. Teraz komputer pilnuje wszystkiego, ale wcześniej co 32 godziny biegałem go nakręcić - 96 schodów. Jeszcze 20 lat - zrobią Rynek, potem jeszcze z 20, jak zrozumiemy, jaki piękny mamy rynek. To ledwie 55 lat - liczy drwiąco.

Najgorsze, że w Chełmsku nie ma władzy. To znaczy jest, ale w Lubawce - burmistrz. A komu z Lubawki potrzebne Chełmsko? Oni mają swoje problemy. Miejscowi nawet nie narzekają. Mówią (tylko anonimowo), że każda kolejna władza ma ich w... sami wiecie, gdzie. I żadna następna nic nie zmieni. Dopóki nie będzie na miejscu.

Będzie?

- Ludzie, dlaczego nic z tym nie zrobicie? - pytam. Prowokacyjnie. Udaje się. Adam Antas ożywia się. Mówi, że mogło być inaczej. 15 lat temu „ci, którym nie jest wszystko jedno” założyli stowarzyszenie. Było ich 30. 9 lat temu zebrali podpisy. Chcieli, by Chełmsko znów stało się gminą. Trzy lata jeździli do Warszawy. Przekonywali, walczyli. Wyliczyli, że miałoby 7 mln budżetu. Daliby radę, jak podobne małe gminy w Polsce - Rytro czy Ruja. Polegli. Nadzieja? Zabita.

Jan Rudnicki, miłośnik Chełmska, mówi, że miasto ma wszystko, co potrzebne do wskrzeszenia. - W 2002 roku był tu kręcony spektakl Teatru Telewizji „Wizyta starszej pani”. Pan Jerzy Stuhr, który w nim grał, powiedział, że to perełka. Że to mogłoby być miasteczko takie jak Kazimierz Dolny. Ale nie będzie. Każdy pyta tylko: „Skąd brać na to pieniądze?” - mówi pan Jan. Jak dodaje, za mało jest pasjonatów takich jak on i Adam Antas.

Pan Adam wie, że jego Chełmsko jest skazane na sukces. - Obok mamy Krzeszów. Do Adršpachu jest 8-9 kilometrów. Można przejechać samochodem, ale przez Mie-roszów. To 14 kilometrów. Jest przejście w Okrzeszynie. Zamknięte. Na końcu drogi stoi szlaban. Ludzie, którzy do pracy w Trutnovie mają 4 kilometry, muszą klucz mieć do granicy, żeby szlaban otworzyć, a potem go zamknąć - opowiada.

Ma swój pomysł na odbudowę Chełmska. - Jestem za tym, żeby te ziemie oddać Czechom. Zrobiłbym to tak: wypowiadamy im wojnę, następnego dnia się poddajemy. Szybko zrobiliby z miasta perełkę. Przecież i tak na basen jadę do Czech, na wyciąg, na skocznię, do pracy jadę do Czech, na boisko, takiego czeskiego orlika, którego oni nazywają sokolikiem, jadę do Czech. U nas żaden orlik nie powstał, bo nikomu to nie było potrzebne - opowiada jednym tchem. - Bank jest w Chełmsku potrzebny, poczta, policja. Może złodzieje by wrócili, bo wszyscy wyjechali za pracą na Zachód. Tu i tak nie ma co kraść...

Mówi, że politycy tu nie zaglądają. Nawet przed wyborami. No tak, bo i po co? Całe miasteczko to niespełna 2,5 tysiąca ludzi. Dla tylu głosów się nie opłaca.

Czego najbardziej brakuje w Chełmsku? Adam Antas i Jan Rudnicki odpowiadają zgodnie: gospodarza! - Ci, co tu zostali, pogodzili się z losem. Tu się musi pojawić ktoś świeży. Ktoś z zewnątrz, który zrobi porządek: wynajmie domki tkaczy, żeby zaczęła działać konkurencja dla mnie - mówi pan Adam. Dodaje, że w Chełmsku wystarczyłoby zrobić Centrum Rękodzielnictwa Ludowego na Dolnym Śląsku. I sprowadzić tu rękodzielników.

- Najlepiej, gdyby pojawił się ktoś, kto miałby wizję, co z tym zrobić. Żeby wziął to wszystko za mordę i poukładał sprawy - wykłada prosto swój sposób na powrót do świetności Jan Rudnicki.

Siadam w Rynku. Patrzę na to, o czym dziś słyszałem. Koło podcieni, przy Lotto parkuje autobus - do Kamiennej Góry. Po lewej stara fontanna. Nieczynna. W środku wielki kasztanowiec. Ludzie? Rzadko. Zwykle starzy. Bez nadziei w oczach. Siedzą na ławeczkach. Patrzą przed siebie. Nagle z jednej z ruin wychodzą dostojnie trzy... krowy. Skusiła je soczysta trawa przy jednej z kamienic. Któryś z mieszkańców pędzi za nimi. Obrzuca je zestawem najprzedniejszych wulgaryzmów. - Znowu przylazły! Sp...ć, cholery jedne! - krzyczy. Uchodzą z opresji niespiesznie. Tak jak niespiesznie uszło życie z pięknego Chełmska.

Opowieść o tym, jak w Chełmsku nie chcieli sołtysa
„Od zakończenia wojny do 1972 roku Chełmsko było osiedlem miejskim z rezydującym tu Prezydium Gromadzkiej i Osiedlowej Rady Narodowej. Po ostatniej reformie nie zostało ono ani siedzibą gminy, ani miastem, a nowa struktura administracji nie przewidywała już miejscowości o statusie osiedla. Pozostało zatem wybrać sołtysa, ale na to nie zgodzili się chełmszczanie, pomni historycznej przeszłości swojego grodu. Na przygotowane zebranie, na którym miano wybrać przedstawiciela władzy terenowej w osobie sołtysa, nie przybyli nie tylko wyborcy, ale również i sam proponowany przez gminne władze kandydat do urzędu. I w ten sposób Chełmsko Śląskie pozostało bez sołtysa. Do dziś wielu mieszkańców nie przyjęło do wiadomości, że żyje na wsi i z całym uporem obstaje przy tym, że mieszka w mieście”.
Za miesięcznikiem „Karkonosze. Kultura i turystyka”, nr 2/162/91.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska