Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzemieślnicza rodzinna piekarnia na wrocławskim Nadodrzu zamknęła się po 45 latach. Nie było już klientów

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Pan Andrzej nie ma do nikogo pretensji ani żalu. Rozumie, że ludzie szukają tańszego chleba. On od lat piekł sposobem rzemieślniczym, bez chemii.
Pan Andrzej nie ma do nikogo pretensji ani żalu. Rozumie, że ludzie szukają tańszego chleba. On od lat piekł sposobem rzemieślniczym, bez chemii. Paweł Relikowski/Polska Press
Od 1977 roku do dziś upieczono tam kilkadziesiąt milionów bochenków chleba. Rzemieślnicza piekarnia na Nadodrzu 31 stycznia 2023 roku kończy swoją działalność. O historii tego miejsca rozmawiamy z jego właścicielem Andrzejem Sekuną. Przeczytajcie poniżej.

Spis treści

od 16 lat

Kiedyś sprzedawano tu tysiące chlebów dziennie

- W latach 80. pracowaliśmy na dwie zmiany. Każda po 10 godzin. Co godzinę piekliśmy 120 dużych kilogramowych chlebów - rozpoczyna swoją opowieść Andrzej Sekuna.

W ciągu doby z pieca wychodziło prawie 2,5 tysiąca bochenków chleba. A teraz? Trzeba by było od tych liczb odjąć dwa zera.

- Bywały już dni, w których nie powinniśmy robić nic, bo dokładaliśmy do interesu. Choć ja nigdy tego tak nie postrzegałem. To jest rzemiosł - jednego dnia dokładasz, innego zarabiasz. Zawsze miałem satysfakcję z tego, że klient przyszedł i chleb był - stwierdza pan Andrzej.

Piekarnia, którą prowadził po ojcu, po prawie pół wieku znika z mapy Wrocławia. Działała od września 1977 roku. 31 stycznia 2023 roku upieczono i sprzedano tam ostatni bochenek chleba.

- Nie zarabiamy na siebie i dlatego musimy firmę zamknąć. Nie możemy się pchać w długi, bo ktoś je będzie musiał spłacić, a ja tego nie chcę. To była nasza wspólna, rodzinna decyzja, że trzeba dać sobie spokój. Nie ukrywam, że to boli, bo to jednak aż 45 lat działalności, ale taka jest kolej rzeczy – mówi ze wzruszeniem.

Prawdziwy rzemieślnik z satysfakcją

Ojciec pana Andrzeja był piekarzem z zawodu. On sam trafił do piekarni z powodów rodzinnych. Brat studiował, siostra była młoda, a trzeba było ojcu pomóc. Pierwszy dzień w pracy? Na dworze gorąco, w piekarni jeszcze bardziej. "Jakoś przeżyję" - pomyślał młody Andrzej przed laty. A potem, po prostu pokochał to miejsce. Stało się ono ważną częścią jego życia. Polubił swoją pracę, choć była ciężka. Noce, niedzielę i święta przy piecu. Chleb się przecież sam nie upiecze.

- Zawsze czułem się rzemieślnikiem. Nawet, jak przejąłem po ojcu schedę i zostałem właścicielem piekarni. Lubiłem stawać razem z pracownikami przy stole. Trzeba było nieraz któregoś zastąpić, to wstawałem w nocy i pracowałem. To mi dawało zadowolenie i satysfakcję - wspomina Andrzej Sekuna.

W młodości zapragnął wprowadzić zmiany w przedsiębiorstwie, gdy kierował nim jeszcze jego ojciec. "Ty byś chciał od razu zmieniać, a to naprawdę dobre maszyny" – stwierdził ojciec Andrzeja. Maszyny przetrwały do dziś. Są o wiele starsze niż pan Andrzej. Co z nimi zrobi po zamknięciu piekarni? Jeszcze nie wie. Najprawdopodobniej trafią na złom.

Przyjeżdżali tu ludzie z drugiego końca miasta

Interes rodzinny przez lata prosperował dobrze. Klientów zaczęło ubywać po powodzi w 1997 roku.

- Dawniej ludzie mieli inny styl robienia zakupów. Po masło chodziło się do jednego sklepu, do innego po mleko i każdy miał swoją ulubioną piekarnię. Teraz już kupuje się tam, gdzie bliżej i to najczęściej w super lub hipermarkecie albo dyskoncie, gdzie wszystkie produkty są na miejscu - tłumaczy doświadczony piekarz.

Ale rzemieślnicza piekarnia przy ul. Jagiellończyka przyciągała stałych klientów i dobra opinię. Właściciel zawsze nastawiony był na jakość. Nigdy nie kierował się zyskiem, żeby jak najwięcej zarobić.

- Robiliśmy dobry towar dla lokalnej społeczności, bo czuliśmy się jej częścią i do końca tak było. Te stare pokolenia się powykruszały. A niektórzy to się przy mnie urodzili, a potem ze swoimi dziećmi przychodzili.

W pandemii mieszkańcy Wrocławia pomagali piekarni w kłopotach, solidaryzując się i kupując tam pieczywo.

- Piękna akcja, ale trwała kilka dni, umarła śmiercią naturalną i potem wracała ta pustka. Teraz też czasem przyjeżdżają ludzie z drugiego końca Wrocławia, pogadają, kupią, ale to niewiele zmieni. Dzisiaj przyjechał mężczyzna, który oświadczył, że ostatni raz był w tej piekarni 47 lat temu, czyli u jej początków.

Uwielbiała tam pracować, szczególnie, jak były kolejki

Piekarnia miała i takich klientów, którzy kupowali w niej przez ponad 40 lat. Np. pan Władysław, który brał zawsze pół chleba.

- Smutno mi, mam duży sentyment, a uwielbiałam tu sprzedawać. Najbardziej w sobotę, jak była kolejka. Mieliśmy wielu stałych klientów. Wchodzili do środka, a ja już im stawiałam na stół towar, bo wiedziałam, po co przyszli. Dzwonią teraz do mnie z żalem, że piekarnia pada. Co mam powiedzieć? - wspomina Teresa Świątek, która przy Jagiellończyka 1 pracowała 14 lat.

Spadek liczby klientów zauważała, od kiedy została zatrudniona. Stopniowo ich ubywało. Jej zdaniem, w tym roku nie dało się już tego uratować. Wszystko znacznie podrożało. Ludzie przestali przychodzić, bo kupują pieczywo tam, gdzie jest taniej.

- Oczywiście, jakby mieszkańcy z okolicy, z kamienic w pobliżu zachodzili, nie byłoby żadnego problemu. Ale dużo starszych osób poumierało. Część ludzi wyjechała, a tutaj tylko wynajmują mieszkania. Myślę, że to już był ostateczny czas, nie można było tego dłużej ciągnąć – ocenia pani Teresa.

Jak dodaje, w okolicy są jeszcze piekarni rzemieślnicze, ale one utrzymują się ze względu na lepszą lokalizację. Choćby piekarnia przy pl. Bema, gdzie bardzo często widać kolejkę wychodzącą poza sklep.

Chleb bez chemii, zamknięcie bez żalu

Pan Andrzej nie ma do nikogo pretensji, że idzie do Biedronki po chleb, bo jest tańszy. Każdy dysponuje tym, co ma i musi sobie wszystko jakoś porozkładać. Zamknięcie interesu odbiera jako znak czasu. Nie zastanawia się, czy mógł coś zrobić lepiej, unowocześnić. Produkował pieczywo według starych sprawdzonych i zdrowych przepisów. Bez chemii, na zakwasie.

- Mąki braliśmy z mniejszych młynów, bo są niestandaryzowane, bez dodatków chemicznych. U nas maszynami były ręce i oczy. Chleb się odrobi i człowiek widzi, kiedy pora, by wsadzać do pieca. Nie patrzy na zegar. W to wszystko trzeba włożyć serce – opisuje właściciel piekarni.

Ostatnie dni funkcjonowania firmy były wspaniałe, przychodziło sporo ludzi podziękować za długą i wytrwałą pracę. Przynosili kwiaty lub coś słodkiego. Zamieniali parę zdań i życzyli wszystkiego dobrego. Co teraz zrobi doświadczony piekarz, kiedy zamknął na klucz lokal przy ul. Jagiellończyka 1?

- Jestem na emeryturze, po prostu zacznę odpoczywać, choć mnie praca nigdy nie męczyła. Pomagałem żonie i synom tutaj, bo chciałem, żeby to się kręciło. Na początku, jak podjęliśmy decyzję, pojawił się żal, ale emocje już zeszły. Ja jestem nocnym markiem, dlatego praca w piekarni mi odpowiadała. Na pewno będę musiał się przestawić, żeby nie wstawać w środku nocy, bo gdzie pójdę – uśmiecha się nieśmiało pan Andrzej.

Gdzie będzie kupował chleb?

- Po marketach raczej nie chodzę. Będę kupował chleb w piekarni swoich kolegów, tradycyjnych piekarzy. Myślę, że to czasy, gdzie rzemieślnicze zakłady, niestety, będą upadać. Tu na podwórku był szewc, zakład stolarski i ślusarz. Ich już nie ma. Teraz przyszedł czas na nas. Taka kolej rzeczy. Nie mam do nikogo żalu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska