Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Prostak - Kiedyś kierował grą kadry, obecnie oddziałem celnym (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Mówią, że koszykówka to gra dla ludzi inteligentnych, a gdy mówi Ryszard Prostak - słyszysz, że to prawda. Duża wiedza, zdania wielokrotnie złożone, przy tym zrozumiałe. Choć o niebo bliżej było mu od małego do siatkówki. To, że udało się młodego Ryśka przekwalifikować, zawdzięcza polski basket jednej tylko osobie - trenerowi Eugeniuszowi Spisackiemu. Pofatygował się do szkoły w konkretnym celu - po to, by przekabacić właśnie Ryśka.

- Trener Spisacki pracował wówczas w grupach młodzieżowych Śląska i widział mnie na szkolnych zawodach koszykówki. Przez wuefistkę przekazał, abym się zgłosił do klubu, lecz ja zajmowałem się też siatkóweczką w szkolnej drużynie i nie za bardzo chciałem to zmieniać. Przyjechał więc do szkoły, porozmawialiśmy i mnie zabrał - tłumaczy Ryszard Prostak. Przez całą niemal karierę serce miał zielono-biało-czerwone. Na dwa ostatnie sezony wyprowadził się jednak z ul. Mieszczańskiej na Śląsk. Do Stali Bobrek Bytom.

- Zaproponowali mi kosmiczne na ówczesne czasy warunki i się skusiłem. W Śląsku tak się przyzwyczaili, że myśleli, iż będę zawsze i do końca, bez względu na okoliczności. Nic nie zaoferowali, a jakieś umowy na granie już istniały. Na Bytom namówił mnie trener Zając z Wałbrzycha, kompletował tam młody skład utalentowanych chłopaków i potrzebował kogoś do pokierowania. Okazało się jednak, że z powodu kłopotów zdrowotnych odstąpił od zamierzonego celu i ktoś inny to wziął. W tym drugim sezonie zaczęli się pojawiać juniorzy Andrzej Pluta i Kordian Korytek. Wychodziło różnie, dwukrotnie zajęliśmy chyba piąte miejsce - wspomina ostatki rozgrywający.

Niedługo po trzydziestce, po powrocie z Bytomia, podjął Prostak decyzję o zmianie stylu życia. - Zastanawiałem się, co zrobić, a włodarze Śląska interesowali się już wtedy Keithem Williamsem. Nie bardzo potrafiłem złożyć im jakąś deklarację - czy chcę, czy nie - w końcu uznałem, że trzeba zacząć się realizować zgodnie ze swoim wykształceniem - opisuje olimpijczyk. A w wieku 26 lat ukończył prawo na Uniwersytecie Wrocławskim. Duża rzecz, zważywszy na karierę klubową i reprezentacyjną.

- Rozpoznawalny byłem na uczelni, więc otrzymywałem dużą pomoc ze strony wszystkich wykładowców, nie mogę złego słowa powiedzieć. Do tego rok dziekanki i udało się uniwersytet skończyć. Dodam, wtedy uniwerek im. Bolesława Bieruta - precyzuje. Pachnie nam to zatem transakcją wiązaną i przymusowym uczestnictwem w pochodach pierwszomajowych. - Na pochody tośmy chodzili z klubem wojskowym, dwukrotnie chyba uczestniczyłem. Raz na pewno w 1977 roku, gdy był taki wysyp medali i mistrzem Polski został Śląsk w piłce nożnej, ręcznej i koszykówce. Wtedy maszerowaliśmy wszyscy w stu procentach, nawet specjalne garnitury na tę okoliczność nam uszyto - uśmiecha się zawodnik pod wąsem. Biegał z nim po boisku i jeździ z nim dziś do pracy. A to kierownik II Oddziału Celnego we Wrocławiu przy ul. Białowieskiej.

- Z uwagi na brak czasu tuż po uzyskaniu dyplomu nie poparłem go aplikacją, ale teraz mogę swoją wiedzę wykorzystywać. Mam pod sobą 30 osób i wszelkie sprawy związane z importem, cłem, podatkami, tzw. obrót gospodarczy. Moja jednostka jest już jakiś czas po unijnym audycie z Brukseli. Taka praca - pokus wiele i problemów również. Można się wykazać znajomością różnych zagadnień z zakresu prawa naszego, ale i europejskiego. Język angielski? To dziś, przy globalizacji, podstawa. Tym bardziej, że współpracujemy z podobnymi służbami innych krajów, choćby poprzez systemy informatyczne - objaśnia wrocławianin arkana fachu. Nie od razu jednak był kierownikiem, choć nawyk bez wątpienia nabył w czasie kariery. W końcu kierował grą, był playmakerem, musiał mieć oczy wokół głowy.

To była transakcja wiązana. Waszkiewicz poszedł ze Śląska do Wybrzeża, a Zelig w odwrotną stronę

- Gdy skończyłem grać, zacząłem się rozglądać. Po pół roku Mietek Łopatka zaproponował pracę w PCS Śląsku, byłem opiekunem drużyny z ramienia firmy, dbałem o pieniądze graczy, ale też o sprzedaż biletów. Drużyna grała w Hali Ludowej, a prezes Michalak miał plan, by ze sprzedaży wejściówek też pozyskiwać pieniądze. Pracował wtedy ze mną m.in. Waldek Łuczak. Później trafiłem do firmy Wrosilbet, gdzie mogłem wykorzystywać nabytą na studiach wiedzę. Spółka była rozwojowa, budowała silosy, zaczęła kupować rzeźnie, piekarnie, trzeba było to restrukturyzować, tworzyć no-wy profil produkcji - zaznacza Prostak.

Wróćmy jednak pod kosz, bo i tu pojawiły się epizody. Trenerskie. Został były już zawodnik asystentem Marka Olesiewicza w żeńskiej Ślęzie, wówczas ekstraklasowej. Od razu rodzi się nam pewne skojarzenie. Do Ole-siewicza (typ impulsywny, pozdrawiamy, Marku!) próbowano dokooptować typ stoika. By czasem spojrzał ktoś na panie łaskawszym okiem. - By dezorientację dziewczyn spokojem normalizować - uśmiecha się Prostak. A de facto Olesiewicz właśnie, kolega i były gwardyjski rywal, to zajęcie mu zaproponował. Podobny duet tworzą teraz w reprezentacji męskiego szczypiorniaka człowiek wulkan Bogdan Wenta i Daniel Waszkiewicz. Gość, który trzy razy pomyśli przed wypowiedzeniem każdego pojedynczego słowa.

- Mówi pan o Waszkiewiczu, a to były szczypiornista Śląska. Pod koniec lat 70. odszedł jednak do Wybrzeża Gdańsk i była to transakcja wiązana, bo z tego samego Wybrzeża przybył w zamian do Śląska koszykarz Darek Zelig - przytacza Prostak ciekawostkę o profesorze basketu, swoim przyjacielu zresztą. - A Ślęza? Plan był fajny, ale krótko trwał. Takich mamy działaczy - zauważa wielokrotny mistrz kraju.

Ci, którzy pamiętają Kazimierza Frelkiewicza (w latach 60. obsługiwał na boisku Mieczysława Łopatkę), twierdzą, że styl prezentowali podobny. Jaki?
- Kaziu miał kapitalny przegląd boiska, świetnie podawał i czynił to w niesamowicie bezczelny sposób. Potrafił wedrzeć się w tłum ludzi, a mały był, 183 cm, i tak zakręcić, że rywale się rzucali w jedną stronę, a piłka leciała w drugą. Gdy się spotykamy, zawsze to wspominamy i życzymy sobie, by w WKS-ie, jak się w końcu odrodzi, pojawił się znów polski rozgrywający na miarę reprezentacji. Tyle lat już minęło. No, jest teraz Robert Skibniewski - precyzuje nasz bohater, gdy właśnie zamierzamy pytać, który to ten WKS. - Dziś, póki co, na obie drużyny spoglądam z dystansem, bo efektów deklaracji, że ma nas zalać fala młodzieży, nie widać. Nie wiem, jakie były potrzeby i wymagania sponsorów, ale gdy pada hasło - budujemy, to systematycznie i spokojnie, cierpliwie czekając na efekty. Niekoniecznie ściągając streetballowców zza oceanu. Tak się niewiele zbuduje - zapewnia były reprezentant.

Z kim biegało mu się po boisku najlepiej? - Oczywiście z Darkiem Zeligiem. Czuliśmy się tak, że mogliśmy z zamkniętymi oczami grać - zapewnia. Jego znakiem rozpoznawczym był spokój. - To pozory zewnętrzne, w środku się gotowało. Nigdy się nie można pozbyć tych boiskowych emocji, lecz pomagało otrzaskanie, kiedyś rozgrywaliśmy mnóstwo meczów - analizuje Prostak. Niżej podpisany też go z boiska pamięta. Nic nie mówił, robił swoje. Czy gwizdnęli mu kiedykolwiek przewinienie techniczne?

- W karierze zawodniczej nigdy, w trenerskiej raz. Gdy byłem tym drugim w Ślęzie, dostałem techniczne tylko dlatego, że spokojnie uniosłem się z krzesełka - wspomina z uśmiechem. No tak, gdy się miało opinię stoika, uniesienie takie uznano za obrazę majestatu, zniewagę. W tym samym czasie czerwony ze złości Olesiewicz mógł rzucać bidonami w sędziów, w zawodniczki, w kogo popadnie.

No, żarty na bok. To przy Prostaku właśnie eksplodował talent Macieja Zielińskiego, swego czasu młodego pływaka z Olsztyna, później 16-letniego debiutanta w koszykarskiej ekstraklasie. - Trener Arek Koniecki wziął któregoś razu Darka Zeliga i mnie, prosząc, byśmy się chłopakiem zaopiekowali. W Śląsku zawsze była atmosfera dla młodych zawodników, i w latach 80., i w 90. Jak widziałeś, że potrafi, to się pomagało, zresztą w interesie wszystkich. Jak my pomożemy im, to później oni pomogą na boisku nam. Tak było również m.in. z Darkiem Parzeńskim czy Jurkiem Kołodziejczakiem - wylicza stary wyga. Na igrzyskach w Moskwie zajął siódme miejsce.

- Przeżycie niesamowite. Przecież na igrzyska jedzie się raz, może dwa, gdy jesteś wybitny. Niewiele nam brakowało w tamtych czasach do strefy medalowej - ocenia rozgrywajek. W ME brał udział czterokrotnie i upodobał sobie miejsce siódme, trzykrotnie je osiągając. - Na ME w Turynie już nam po grupie kwalifikacyjnej gratulowali awansu do finałowej szóstki. Okazało się jednak, że został jeszcze mecz mistrzów świata Jugosłowian z Izraelem. No i sensacja. Król strzelców tych mistrzostw nie trafia sam na sam z koszem w ostatnich sekundach, Izrael wygrywa dwoma punktami i wyrzuca nas ze strefy walki o medale. Nie byliśmy wtedy złą ekipą. Potrafiliśmy wygrywać z Grecją, mającą takich graczy jak Galis i Yannakis - zaznacza reprezentant.

Dziś to ojciec trzech synów. Najmłodszy, Tomasz (23 lata), gra w I-ligowych Sudetach Jelenia Góra i studiuje zarządzanie w szkole bankowej. Maciej (25 lat) to programista i człowiek przedsiębiorstwo. Pływa, rzuca do kosza, wspina się po skałkach, gra na gitarze w zespole ("na nic nie ma czasu, zawsze gdzieś poumawiany"). Najstarszy, Paweł (26) był ze Śląskiem mistrzem Polski juniorów. - Nie doczekał się decyzji, czy chcą go w seniorskiej drużynie, więc wziął się za naukę. Skończył medycynę oraz fizjoterapię. Przymierza się do specjalizacji w ortopedii i traumatologii, by w ten sposób być bliżej sportu - mówi tata. Wyedukowane te jego chłopaki.

- To obowiązek. Jak wyskoczy taki sportowiec spod klosza, a wszystko za niego zawsze załatwiali, to w normalnym życiu doznaje szoku - tłumaczy senior. Prostaki nie zginą.

Ryszard Prostak

Urodził się 15 sierpnia 1957 roku we Wrocławiu. Koszykarz, 190 cm wzrostu. Olimpijczyk z Moskwy (1980), gdzie Polacy zajęli 7. miejsce, grając kolejno z: Senegalem (84:64), Hiszpanią (81:104) i Jugosławią (91:129), a w kolejnej fazie z Indiami (113:67), Australią (101:74), Czechosłowacją (88:84) oraz Szwecją (67:70). Czterokrotny uczestnik ME (1979 - 7. miejsce, 1981 - 7., 1983 - 9., 1987 - 7.). Rozegrał w barwach narodowych 96 spotkań, zdobywając 332 punkty. Pięciokrotny mistrz Polski ze Śląskiem (1977, 1979-1981, 1987). Żona Anna pracuje we wrocławskim urzędzie miejskim, jest zastępcą dyrektora jednej z jednostek organizacyjnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska