Stereotyp funkcjonuje i ma się dobrze. Pewnie do jego powstania przyczyniła się niejedna brudna historia i przykra opowieść. Mało ich jednak znajdzie się nad Wełtawą. Więcej powiem: do tej pory nie zetknęłam się z ani jedną, z żadnych trzecich czy piątych nawet ust. Że nie słyszałam, nie znaczy, że ich nie ma, powie ktoś. Zapewne. Jednak historii o tym, jak Polak innemu Polakowi bezinteresowne pomógł słyszałam więcej niż jedną. A nawet spotkałam się z takimi na żywo.
Od banalnych, kiedy młoda dziewczyna przeżywa kłopoty sercowe i potrzebuje pogadać. Szczerze i po polsku, że "faceci to świnie" itd. (zapewniam, po czesku to nie brzmi tak dojmująco). I spotyka się z inną młodą Polką (wcale nie bliską znajomą), wspólnie złorzeczą płci brzydkiej i od razu lepiej się mają.
- Po całkiem poważne, jak wówczas, gdy poważnie chorą osobę czeka wizyta u lekarza. Mówi po czesku słabo, a już terminologii medycznej nie zna wcale. Na prośbę o pomoc reaguje ktoś zupełnie obcy. Bezinteresownie. A dyskrecja - jak w biurze tłumaczeń.
Oczywiście Polaka w Pradze przebywającego na stałe (lub mówiąc inaczej, żyjącego tutaj) należy z definicji odróżnić od Polaka-turysty, który chce jedynie obejrzeć miasto czy jego fragment. Widok polskiego turysty sprawia, że - użyję frazy Andreja Bondara - "moje uczucia oscylują między gorącym patriotyzmem, a chęcią, by dać komuś po mordzie". Zostawmy więc dziś ten typ na boku. Dziś opiewać będę rodaków, którzy zdecydowali się na dłuższe przebywanie nad Wełtawą.
O dziwo Polak tutaj od Polaka nie stroni, nie odwraca się na pięcie, gdy usłyszy ojczystą mowę. Polak skrzyknie się z Polakami by wspólnie pójść na czeskie piwo i porozmawiać w najlepiej znanym sobie języku lub urządzić wyjście na mecz (także czeskiego) hokeja.
Nie będę mitologizować ani udowadniać, że znalazłszy się tutaj, krajanie natychmiast wyzbywają się swych wszystkich przywar, a eksponują jedynie wyrozumiałość i życzliwość. O nie - bagaż cech, w jaki zaopatrzyła ich historia i współczesność jest widoczny na pierwszy rzut oka. Są podziały, kłótnie o politykę, leczenie kompleksów, kombinatorstwo.
Ale jest też pewna łączność, która zawiera się w czymś więcej niż tylko wspólnota języka. I to jest jedno z najprzyjemniejszych rozczarowań, jakie spotkało mnie tu, na południe od Odry.
W Nowym Roku życzę więc sobie, by nie przyszło mi diametralnie odejść od zaprezentowanych wyżej poglądów.
***
PS Obecni Dum do końca lutego prezentuje wystawę dzieł Amadeo Modiglianiego. Warto przyjechać, obejrzeć, a potem pójść na kawę do Lucerny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?