Czesi to naród dobry, to „po czesku” mówię: do widzenia
Zanosiło się na konflikt, który pewnie, nawet w głowach największych pesymistów, nie miał przypominać wojen husyckich. Ale ten z lat 40. i 50., gdy ustalano szczegóły granicy polsko-czechosłowackiej, trochę już tak. Mniej zorientowanym w nowszej historii przypomnę, że ostateczny przebieg tej granicy ustalono dopiero w 1958 roku.
A teraz znów mamy batalię - o kopalnię, o wodę i wzajemne poszanowanie. Wielu się zastanawia, dlaczego Czesi aż do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej skierowali wniosek o wstrzymanie wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów? Podnosili, że polskie władze wydały kopalni koncesję bez wykonania oceny wpływu tej decyzji na środowisko. W dodatku Praga alarmuje, że kopalnia, która ma być powiększana, już wpływa na obniżanie się wód gruntowych po stronie czeskiej.
Dlaczego więc aż do TSUE, choć konflikt wygląda bardziej jak fredrowska bajka „Paweł i Gaweł”? Odpowiedź jest prosta. Bo mogli. A gdy się poruszy niebo i ziemię, to łatwiej negocjować. Nie miejsce, by tu analizować istotę konfliktu. Prawdą natomiast jest, że przez ostatnie 30 lat wszystkie rządy bały się podnosić problem elektrowni węglowych i związanych z nimi kopalni. A nieprawdą jest, że to wynika z braku sympatii naszych sąsiadów do Polaków.
Skazani jesteśmy na współistnienie od ponad 1000 lat i zawsze jakoś dawaliśmy radę. Nawet mieliśmy wspólnych władców i tu mamy remis. Dwukrotnie Czesi panowali u nas, a my im też tylu królów oddelegowaliśmy. Zaczęło się psuć w XV wieku, gdy niejaki Jan Hus zrobił z Czechów protestantów, a my zostaliśmy przy religii katolickiej. Ale husyci nam pomogli pod Grunwaldem, a my nie daliśmy się wciągnąć w bitwę na Białej Górze, w wyniku której państwo czeskie zniknęło z mapy na 300 lat. I przez to od dawna inaczej patrzymy na świat.
Protestancki pragmatyzm spowodował, iż może trochę nieprzychylni temu narodowi ludzie utarli takie powiedzenie: „Czesi to rowerzyści: na górze się kłaniają, a na dole kręcą”. Slawiści Agata Firlej i Štěpán Balík ujęli to tak: „Od początku XX wieku wszelkie opowieści o własnym bohaterstwie Czesi opatrują ironicznym komentarzem. Z patosem jakoś sobie nie radzą, nie ufają mu. Rozbijają go zarówno w narracji bohaterskiej, jak i miłosnej - tymczasem dla Polaków te dwie sfery długo były uświęcone”. Dowodem genialny film Jirzego Menzla na podstawie genialnego opowiadania Bohumila Hrabala, czyli „Pociągi pod specjalnym nadzorem”, gdzie Miloš walczy i umiera jako bohater wojenny - tyle że jego myśli w ostatnich chwilach zaprząta nie ojczyzna, a kobieta.
Ale mimo tych różnic, potrafimy się dogadać i dogadujemy się w sprawie kopalni. Z prostej przyczyny, bo jak pisał ich wieszcz Karel Hynek Mácha: „Čechové jsou národ dobrý!”.
Dogadujemy się tak właśnie trochę po czesku, niekoniecznie w blasku fleszy. Nie w Brukseli, a tu w naszej Bogatyni.
I ja trochę „po czesku” chciałbym też załatwić pewną osobistą sprawę, czyli pożegnać z Państwem, bo to mój ostatni piątkowy felieton w „Gazecie Wrocławskiej”. Kłaniam się nisko tym, którzy w różny sposób polemizowali ze mną, pozdrawiam Czytelników odnajdujących w moich tekstach świat swoich wartości.
A jak po czesku, to koniecznie cytatem z najbardziej „czeskiej” powieści, czyli „Przygód dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej” Jaroslava Haška: „Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. Do widzenia!
Rozsypano gnojówkę przed Urzędem Wojewódzkim w Poznaniu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?