Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Kubacki - medalu olimpijskiego nie zdobył, ale za to byka powalił

Wojciech Koerber
70. PLEBISCYT GAZETY WROCŁAWSKIEJ. W piątek 10 lutego w hotelu The Bridge ogłosimy laureatów 70. Plebiscytu Gazety Wrocławskiej na Sportowca i Trenera Roku. Przypominamy triumfatorów naszego plebiscytu sprzed lat. RAFAŁ KUBACKI. Sukcesy miał odnosić jako pływak. Zaczął się taplać w SP nr 18 (ul. Poznańska), później w SP 46 (ul. Ścinawska), aż trafił do krakowskiej szkoły mistrzostwa sportowego. - Tam się okazało, że jestem jednak za ciężki. Pływacy mają i po 2 metry, lecz ważą przecież do 90 kg - tłumaczy Rafał Kubacki, pierwszy polski mistrz świata w judo (Hamilton 1993).

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2011 ROKU!

Każdy kolejny kilogram powoduje, że idzie się na dno, nie do przodu. On natomiast chciał iść w górę. Trafił więc na tatami wrocławskiej Gwardii przy ul. Nowotki (obecnie Krupniczej), do trenera Jana Hurkota, a za namową nieżyjącego już kolegi Roberta Komisarka.

Jest Kubacki judoką wybitnym, choć na portalu olimpijski.pl znaleźć można - pośród pochwał i zachwytów - także i taką opinię: "Bardziej wstrzemięźliwi entuzjaści (...) dodają, że brakowało mu twardości i zdecydowania w końcówkach, zbyt szybko poddawał się, gdy coś nie szło po jego myśli". Czy taki syndrom Gołoty można przypisać dwukrotnemu mistrzowi świata? - Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, każdy ma prawo do wyrażania swojego zdania. Jeśli ktoś uważa, że bardzo łatwo jest zdobyć medal MŚ, to niech idzie do sadu i nazrywa tych medali całą czapkę. Jak gruszki. W sporcie oprócz pewnych warunków, które trzeba spełnić, potrzebne jest także szczęście - zauważa Kubacki. I jemu tego szczęścia podczas igrzysk olimpijskich brakowało.

- Do Seulu nie pojechałem, o czym dowiedziałem się z radia, jadąc taksówką. Rywalizowałem wówczas z Andrzejem Basikiem, zawodnikiem 7 lat starszym. I w tej rywalizacji prowadziłem. Atlanta 96? Tam z kolei z 3-krotnym mistrzem świata Ogawą przegrałem decyzją sędziów 1:2. Równie dobrze mogli ogłosić werdykt w drugą stronę - mówi.

Trudno było też przełknąć Kubackiemu niepowodzenie w Barcelonie (92), choć przygotowania doń były wesołe. - Ja zawsze miałem problem ze sparingpartnerami i pamiętam jak przed Barceloną właśnie zaprosiliśmy Białorusina, Żenię, w stopniu ichniego majora KGB. Po trzech tygodniach obozu leży w łóżku wpatrzony w sufit, więc go pytam: Żenia, szto słucziłas? (co się stało). Wtedy westchnął: Trudno żyć bez pistoljeta.

W latach poolimpijskich świetnie potrafił sobie też Kubacki humor poprawiać. W 1993 roku przywiózł z Hamilton (Kanada) pierwsze dla kraju złoto MŚ w judo. W 1997 roku z Paryża przywiózł takie drugie. Pierwszy tytuł przełożył się na zwycięstwo w Plebiscycie Przeglądu Sportowego i status najlepszego sportowca Polski.

- Wtedy trwała rywalizacja z Zenonem Jaskułą (trzecie miejsce na mecie TdF - WoK). Choć ja zawsze uważałem, i wtedy to głośno powiedziałem, że podczas gali mistrzów cała dziesiątka to zwycięzcy. Reprezentujemy przecież różne sporty. Wyszedł taki Waldemar Marszałek (wówczas piąty - WoK), motorowodny multimedalista MŚ, i jak tu porównać jego sukces do mojego. Chodzi też więc o sympatię kibiców, to jest dziś wyznacznik - zastrzega Ursus. No właśnie. Jest też przecież Kubacki olimpijczykiem z Sydney, gdzie w zasadzie skazany był na pożarcie. Mimo że w tamtym właśnie czasie potrafił byka za rogi złapać, a nawet zwierzę przewrócić.

Zdjęcia do "Quo vadis" trwały od maja do października, igrzyska były we wrześniu. - Ja jestem zadowolony, że miałem okazję wziąć udział w jednej z największych polskich produkcji, w dodatku Ursus to znacząca postać w powieści. Wiele osób odniosło się do filmu w sposób krytyczny; że nie te oczekiwania, nie ta akcja. Może dlatego, że powstał po "Gladiatorze". Ale to przecież dwie różne bajki, a Jerzy Kawalerowicz miał swoją wizję - przypomina odtwórca jednej z ról.

To właśnie Kawalerowicz zaprosił Kubackiego na casting. - Po nim mieliśmy ciekawą rozmowę. Pan Jerzy zaproponował rolę, a ja odpowiedziałem, że to raczej jednak niemożliwe, bo są igrzyska. Więc reżyser na to do swojego asystenta: "Musisz zmienić termin igrzysk olimpijskich". Dziś to anegdotka, ale tak mniej więcej było - uśmiecha się Kubacki.

Jeśli ktoś uważa, że łatwo jest zdobyć medal MŚ, to niech idzie do sadu i ich nazrywa całą czapkę

Do śmiechu w tamtym trudnym okresie nie zawsze jednak było. - W maju mieliśmy najpierw ME we Wrocławiu. Powiedziałem wówczas władzom PZJudo, że jeśli w wadze ciężkiej Janusz Wojnarowicz zrobi wynik równy mojemu lub lepszy, to niech jedzie młody chłopak. Bo awans na igrzyska zdobywało się wówczas dla kraju, nie dla siebie. Traf jednak chciał, że Janusz przegrał pierwszą walkę, a ja dotarłem do rywalizacji o brąz i zająłem piąte miejsce. Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia. I od godz. 9 do 16 musiałem być w gotowości na planie, a od 18 do 20 realizowałem trening, podczas gdy cały świat trenował dwa, trzy razy dziennie - przypomina swój napięty grafik wrocławianin. Musiał się wtedy przepychać z wieloma bykami, a nawet z jednym prawdziwym. Z lekka nafaszerowanym.
- Nie było nas wtedy stać na animację komputerową, więc faktycznie musiałem złapać tego byka za rogi. Trenowaliśmy to zatem na ranczu Jacka Kadłubowskiego, który byka wynalazł, a później walczyliśmy na stadionie Warszawianki, zaadaptowanym na cyrk Nerona. Kiedy pan Jerzy powiedział, byśmy pokazali, jak zwierzę położyć, zaproponowaliśmy, że następnego dnia będziemy gotowi. No i zaczęliśmy myśleć, co tu zrobić. W nocy przyjechał kolega Jacka, weterynarz. Mówi jednak, że nie poda bykowi żadnego środka, bo uśnie jak pies Pluto. Stanęło na tym, że przed kręceniem dostanie głupiego jasia. Weterynarz wyliczył, ile tego potrzeba na 1,5 tony i po trzech minutach kazał złapać byka za rogi. A na nim leżała już żywa dziewczyna, dublerka Magdy Mielcarz, nota bene z Legnicy, jak pamiętam. Podchodzę, biorę go za rogi, a on się przepycha. Weterynarz dał kolejną dawkę, byk się tylko lekko zachwiał. I wciąż stoi. Trzeciej dawki dostać nie mógł, byśmy go zabili. Jakaś opatrzność jednak nad nami czuwała, bo był dół w piasku i byk się potknął. Wtedy wykorzystałem zasadę judo "ustąp, aby zwyciężyć", skręciłem mu głowę, lekko popchnąłem i byk położył się na arenie. Wszystko to trwało 38 minut - przypomina Ursus.

Sportowców na planie było zresztą więcej. W końcu Ursus zabił Krotona, a więc Dariusza Juzyszyna, któremu dopiero Piotr Małachowski odebrał rekord Polski w rzucie dyskiem, i którego wciąż można jednak spotkać na ulicach Wrocławia. Ostatnio głowa Juzyszyna wystawała ponad tłum w kuluarach hali Orbita, podczas meczu koszykarzy Śląska z warszawską Politechniką. Tego Krotona namaścił do roli i obsadził nie Kawalerowicz, a... Kubacki. - Spotkałem Darka na stacji benzynowej, a że był wówczas w dość dobrej kondycji i miał dobre przygotowanie siłowo-mięśniowe (do dziś ma - WoK), to pojawił się na castingu. No i rozpoczęliśmy te wszystkie zdjęcia - dodaje "asystent" reżysera.
I tak właśnie powstała superprodukcja "Quo vadis". Sydney? Polskie judo poniosło tam sromotną klęskę. Wygrało jedną walkę, a startowali też przecież Beata Maksymow i Paweł Nastula. Kubacki poległ w pierwszym pojedynku z ważącym 205 kg Ukraińcem, którego pokonał wcześniej na ME. - Cały czas atakowałem, a sędziowie orzekli moją pasywność. Przegrałem przez najniższą karę 3-punktową i się skończyło, bo Ukrainiec przepadł i nie wciągnął mnie do repesaży. Cóż, zderzenie przygotowań z pracą na planie filmowym nie wyszło. Poza tym w sporcie trzeba też mieć dużo szczęścia. Dlatego jest piękny - tysiące się przygotowują, podążają na szczyt różnymi drogami, a tylko jedna okazuje się właściwa - nieco filozoficznie zauważa Kubacki.

O tę filozofię sprzeczał się później z Nastulą, gdy ten podpisał kontrakt z federacją Pride i walczył na brutalnych zasadach MMA. Uważał, że to nie przystoi przedstawicielowi tak szlachetnego sportu jakim jest judo. - Żałuję, że się dałem na to namówić, bo generalnie źle to zostało odczytane. Wystąpiliśmy w telewizji TVN (program "Ring"), a mnie to do niczego potrzebne nie było. Później przedstawiciele MMA wyrażali swoje niezadowolenie i krytykowali mnie na różnych forach - tłumaczy Kubacki. Obecnie to urlopowany pracownik wrocławskiej AWF, na której był wykładowcą. Dawno temu otworzył przewód doktorski w katedrze psychologii u Edwarda Wlazły i chciałby go wreszcie zamknąć. - Jest w tym moja wina i niedbalstwo. Badania zakończyłem, powinienem usiąść i zacząć pisać - bije się w wielkie piersi judoka, mający też bogate polityczne CV. Był członkiem Unii Wolności (Klub Wrocław 2000), radnym wojewódzkim z ramienia Samoobrony, a od 2004 roku to członek PSL-u.

Dziś nasz olimpijczyk to także dyrektor Centrum Kształcenia i Wychowania Ochotniczych Hufców Pracy w Oleśnicy. Rezyduje więc w XI-wiecznym Zamku Książąt Oleśnickich. - Pracuję z trudną młodzieżą, często wykluczoną społecznie. Mam tam pod sobą dwustu wychowanków z różnych środowisk, a sport mógłby być środkiem, który przeciwdziała pewnym patologiom społecznym. Widzę, że wśród tych ludzi można znaleźć perełki sportu - zaznacza. M.in. z myślą o nich kandydował ostatnio do Sejmu, bez powodzenia. - Doświadczenie polityczne mam. I pamiętam o tym, o czym wielu polityków zapomina. Że, jak powiedział Konfucjusz, władza jest w istocie służeniem. Niby trywialne, ale zapominać o tym nie wolno - kończy Kuba, sportowiec, mimo wszystko, spełniony.

Rafał Kubacki

Urodził się 23 marca 1967 roku we Wrocławiu. Absolwent wrocławskiej AWF (1999 - magister wf., otwarty przewód doktorski).
Reprezentował Gwardię, Śląsk i AZS AWF Wr. (trenerzy Stanisław Siewior, Jarosław Wołowicz i Kazimierz Witkowski). Dwukrotny mistrz świata w kat. open (1993, 1997), brązowy medalista MŚ (1989), złoty (1989), srebrny (1994, 1998) i brązowy (1991, 1993, 1995-1997) medalista ME. Mistrz świata juniorów (1986) i trzykrotny mistrz Europy juniorów (1985-87), 17-krotny mistrz Polski (1985-1999). Trzykrotny olimpijczyk: z Barcelony (+95 kg, dwa zwycięstwa, dwie porażki), Atlanty (+95 kg, dwa zwycięstwa, dwie porażki) i Sydney (+100 kg, jedna porażka). Rodzina: córka Barbara (24) z pierwszego małżeństwa z Joanną, powtórnie żonaty z Agnieszką (córki Jowita - 5 lat i Kaja - 3 lata).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska