Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przystanek Wrocław: Wielka historia miasta spisana na bilecie MPK

Marek Zoellner
Szkolny bilet miesięczny z 1948 roku
Szkolny bilet miesięczny z 1948 roku Janusz Wójtowicz
To opowieść o niezwykłej podróży, jaką przez ponad pół wieku przebyli mieszkańcy Wrocławia. O biletach, które nie zawsze gwarantowały, że dojedzie się na miejsce. O rozmowach, toczonych na przednim pomoście, i o pętlach tramwajowych, z których nie wszystkim udało się wyplątać... Tekst Marek Zoellner.

Rok 1948, echa wojennej zawieruchy jeszcze na dobre nie umilkły. Ale każdy już próbuje znaleźć sobie nowe miejsce w życiu. Do Wrocławia ściągają transporty przesiedleńców ze Lwowa, Wileńszczyzny i centralnej Polski. Wielu przyjechało też z okolic Poznania, wśród nich Bronisław Matecki. W czasie wojny w Opalenicy, niewielkim miasteczku w Wielkopolsce, był pomocnikiem maszynisty. Jeździł kolejką wąskotorową. Trudno dziś dotrzeć do powodów, które przygnały go na Dolny Śląsk. Wiadomo tylko, że pracę we Wrocławiu zaczynał jako urzędnik w odlewni żeliwa i metali przy ul. Żmigrodzkiej. Dość szybko wrócił jednak na tory. Tym razem jednak już tramwajowe...

Tak mogłaby się zaczynać książka o powojennej historii wrocławskiej komunikacji. Opowieść o niezwykłej podróży, jaką przez ponad pół wieku przebyli jego mieszkańcy. O tysiącach przystanków, jakie robili sobie od życia. O skasowanych biletach, które nie zawsze gwarantowały, że dojedzie się na miejsce. O niezliczonej ilości rozmów toczonych na przednim pomoście, o tramwajowych pętlach, z których nie wszystkim udało się wyplątać.

135 lat tramwaju

Pierwszy rozdział takiej książki zaczął się pisać w ubiegłym roku. MPK świętowało swoje 65-lecie i wspólnie z Muzeum Miejskim zorganizowało wystawę. Na deptaku na ul. Oławskiej można było obejrzeć archiwalne zdjęcia, pokazujące miasto widziane z perspektywy tramwaju.

- Prezentacja cieszyła się tak dużą popularnością, że postanowiliśmy ją zorganizować jeszcze raz. Ale tym razem już w 2012 roku, bo wtedy przypadnie 135-lecie tramwaju konnego we Wrocławiu - opowiada Tomasz Sielicki, motorniczy, który zajmuje się historią Wrocławia, a w szczególności wrocławskich tramwajów. - Najważniejsze jest to, że zaprosiliśmy do udziału wszystkich wrocławian. Poprosiliśmy ich o przesyłanie starych zdjęć, biletów, pamiątek, a przede wszystkim opowieści.
Mundur dziadka
Bronisław Matecki wyjechał na wrocławskie tory w 1948 r. Przez następne 34 lata był motorniczym w zajezdniach na Słowiańskiej, Powstańców Śląskich i Ślężnej. Można więc powiedzieć, że pół miasta należało wówczas do niego. Tylko że jazda była zupełnie inna niż dziś. Czasami pasażerowie jechali z rozłożonymi parasolami, bo sufit przeciekał. W dodatku w niektórych wagonach nie było szyb i wiatr przeszywał wszystkich na wskroś, bez względu na poglądy polityczne. Nikogo raczej nie dziwił też widok motorniczego i konduktora biegających zimą na pętli dookoła tramwaju.

- W ten sposób się rozgrzewali - śmieje się Sielicki. I pewnie dlatego na wyposażeniu MPK, oprócz spodni i marynarek, były ciężkie i ciepłe, sukienne płaszcze. Czarne, z błyszczącymi guzikami. Właśnie taki mundur, należący niegdyś do Bronisława Mateckiego, na jednym z internetowych portali aukcyjnych znalazł Tomasz Sielicki.

- Natychmiast nawiązałem kontakt z jego właścicielem, wnukiem Mateckiego, i opowiedziałem mu o naszej akcji. Wycofał go z licytacji i nam podarował - kiwa głową z uznaniem.

- Najpierw leżał w domu u babci, potem u mnie. Nie bardzo wiedziałem, co z nim zrobić. Chciałem znaleźć jakiegoś kolekcjonera i sprzedać - opowiada Łukasz Andrzejewski, który w końcu podarował pamiątkę wrocławianom. - Pamiętam mojego dziadka i jego ostatnią jazdę tramwajem, zanim odszedł na emeryturę. Ale jak przez mgłę. Teraz jego mundur i jego historię będzie mogło poznać więcej ludzi i dzięki temu przetrwają - przekonuje wnuk motorniczego.

Szkolny bilet
Podczas gdy Bronisław Matecki przemierzał swoje pierwsze wrocławskie kilometry, jako pasażerka tramwajem jeździła Jadwiga Lewicka (wówczas Czarnoleska). To od niej pochodzi kolejny podarunek - szkolny bilet miesięczny z 1948 r. Zachował się w doskonałym stanie. Przypomina trochę bilety imienne, popularne jeszcze 15 lat temu, ale nie do końca. Ochrania go szara, metalowa ramka, z której nie da się go wyjąć bez zerwania plomby. - Takie były sposoby na zabezpieczenie przed oszustwem - tłumaczy Sielicki.

- Na plombie jest maleńki stempel ZKMW, czyli Zakładów Komunikacyjnych Miasta Wrocławia. Bilet bez ramki, stempla lub bez plomby był nieważny.
Do Rynku na baczność!
Paweł Puchalski, mechanik z zajezdni przy ul. Tramwajowej, podarował czapkę od galowego munduru. Co prawda, sam nie był motorniczym, ale czapka wystarczyła, żeby wywołać wspomnienia.

- Bo człowiek to jest czasem przekorny - uśmiecha się Sielicki. - Motorniczowie te czapki nosić musieli, ale z różnych powodów się buntowali. Grube były, więc pewnie było im po prostu gorąco. I tak kursowali po mieście z czapką rzuconą gdzieś na bok. Z jednym wyjątkiem… Mowa o czasach, gdy tramwajem można było dojechać jeszcze do Rynku (tak było do roku 1978). Normalnie motorniczy mógł prowadzić na siedząco. Ale gdy wjeżdżał z Ruskiej na pl. Solny, nagle wstawał. Szybko dopinał też wszystkie guziki w mundurze i nerwowo chwytał porzuconą czapkę, żeby wcisnąć ją na głowę. A po chwili, gdy z Rynku wyjeżdżał, czapka znów lądowała obok, a guziki przestawały krępować szyję - opowiada Tomasz Sielicki i nie dając się prosić, od razu odkrywa całą tajemnicę.

- Tu żadnej zagadki nie ma. Po prostu na pl. Solnym działała dyrekcja MPK, więc woleli trzymać fason i jeździć tak, jak im kazano. Natomiast w jeździe po Rynku na baczność nic przekornego już nie było. Po prostu było tam pełno ludzi, podobnie jak dziś, było też sporo samochodów. Motorniczy musiał wstać, żeby lepiej ich widzieć i nikomu nie zrobić krzywdy - uśmiecha się.

Niestety, niektórzy pasażerowie krzywdę robili sobie sami. Były to bowiem czasy, gdy co odważniejsi jeździli tramwajami "na winogrona". Wagony były przepełnione w środku, więc zamiast czekać na następny wóz, czepiali się, czego popadło, i powiewali jak liście na zewnątrz wagonów. Groził za to mandat, ale nie to było najgorsze. Było kilka miejsc, gdzie czaiło się prawdziwe niebezpieczeństwo. Na przykład na mostach Młyńskich było tak mało miejsca między tramwajem a przęsłami, że jeśli ktoś w porę nie zdążył wyskoczyć, mógł zostać zmiażdżony. Piętno zakrętu śmierci odcisnęło się też na skrzyżowaniu ul. Szajnochy z dzisiejszą Krupniczą (dawniej Nowotki). Gdy na tym zakręcie mijały się dwa tramwaje, jadące w przeciwną stronę, miejsca między nimi było zbyt mało, by zmieścił się tam człowiek…

Msza polowa
Oczywiście, nie można pominąć czasów stanu wojennego i podziemnej Solidarności, dla której przecież jedną z najważniejszych barykad były zajezdnie MPK. Wśród podarowanych zbiorów są i zdjęcia z tamtego okresu. W zajezdni na Ołbinie w sierpniu 1980 r. została odprawiona msza.

- Ołtarz zbudowano z "sieciówek", czyli pojazdów naprawczych sieci trakcyjnej - Sielicki pokazuje starą fotografię. Widać na niej dwie połączone ciężarówki z wysięgnikami, na których zwykle stoją pracownicy pogotowia energetycznego. Na samym środku tego polowego ołtarza ustawiono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a bramy wjazdowe do zajezdni blokują tramwaje.

I nastała Urbancard...
Najstarszy bilet, jaki trafił do powstającej kolekcji, pochodzi z lat 20. ubiegłego wieku. To przejazdówka miesięczna wystawiona na wojskowego - kosztowała zaledwie pięć fenigów. Kilka osób obiecało już, że podaruje pamiątki z XIX wieku.

Tomasz Sielicki zaciera ręce:
- Pokażemy na jednej wystawie całą ewolucję wrocławskich biletów. Na jednym końcu będzie XIX-wieczny zabytek, a na drugim… Urbancard.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska