Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przychodzi baba do lekarza...

Andrzej Górny
Paweł Relikowski
Opowiada młoda pani przed trzydziestką: - Dopadł mnie wirus, temperatura ponad 38, kaszel jak u zabytkowego fiata; grypa czy co… Nakupiłam apapów i gripexów, nie pomogło, trzeba do lekarza.

Przychodnia czynna od 8, przyszłam wcześniej, a tam już kłębi się dziki tłum. Odstałam swoje, by przy okienku dowiedzieć się, że przyjęcia na dziś są wyczerpa-ne. - Jutro trzeba przyjść wcześniej. A jeśli panią wpisać do planu, to za ty-dzień - tłumaczy rejestratorka. - Chyba że wizyta płatna, to może być dziś.

Odżałowałam tę stówkę, wróciłam do przychodni wieczorem, czekam, oglądam hasła w rodzaju "jesteśmy tu dla was" albo "zdrowie narodu najcenniejszym dobrem". Wreszcie lekarz mnie opukał, osłuchał i zapytał, czy biorę jakieś leki. Przyznałam się do tych gripexów, syropu na kaszel oraz mleka z miodem i czosnkiem. - I bardzo dobrze - rozpromienił się. - Proszę dalej tak się kurować, antybiotyki nie są na razie konieczne. Proszę wpaść za 5 dni, to sobie panią obejrzę.

Czy ja panienka na rurze jestem, żeby mnie sobie oglądał, za moją setkę? Drugiej mu nie dałam zarobić, ale diagnozę postawił trafną. Po tygodniu przeszło, może ten miód i czosnek pomogły…
Zwierza się pani około sześćdziesiątki: - Mamusia moja ma ponad 80 lat, alzheimera i inne dolegliwości.

Ostatnio jej się pogorszyło i lekarz w przychodni dał skierowanie do szpitala. Pogotowie nas zawiozło na ostry dyżur jednego ze szpitali. Doktor ją zbadał i wydał werdykt, że pacjentka się do hospitalizacji nie kwalifikuje. - Jak to? - pytam. - Przez pięć nocy nie może spać, od trzech dni nie chce jeść, skarży się na duszności i bóle w klatce piersiowej, nogi jej spuchły jak banie, a szpital nie chce jej pomóc? - Tu jest oddział ratunkowy, a bezpośredniego zagrożenia życia nie stwierdziłem - rzecze medyk.

- A jak się mamy dostać do domu, bo pogotowie odjechało? - Możecie czekać na szpitalną karetkę, ale to 4 do 6 godzin. Doradzam taksówkę.

Mama ledwo chodzi, sama jej do auta nie zaciągnę. Na korytarzu sporo personelu: pielęgniarki, ratownicy, sanitariusze, przeważnie młodzi, weseli, na luzie. - Czy ktoś pomoże mi doprowadzić chorą do taksówki? - pytam. Zdziwienie. - Na korytarzu powinien być jakiś wózek - mówi ktoś. - Można z niego skorzystać.

Zapakowałam na wózek półprzytomną matkę, zawiozłam do taksówki. Na szczęście kierowca pomógł usadowić staruszkę w aucie. Wróciłam do dyżurki z pytaniem, czy dostanę pismo z opinią lekarza i uzasadnieniem odmowy przyjęcia pacjentki. - Nie wiem - obraziła się pani w białym kitlu. - Doktor jest zajęty gdzie indziej.

Pytam, czy mogę dokument odebrać innego dnia. - Nie wiem - pada w odpowiedzi.
- No to serdecznie dziękuję za życzliwość wobec pacjentów i troskę o ich zdrowie na poziomie nie niższym niż w Bangladeszu - wygłosiłam pożegnanie, pieniąc się ze złości. Ale ironia spłynęła po personelu jak woda po kaczce. Ktoś tylko mruknął: - Takie gadki to do ministerstwa, nie do nas.

Od autora: Słusznie, ministerstwo nie podsłuchuje gadek bab i dziadów w podległych sobie placówkach. To niebezpieczne, nagła krew mogłaby zalać nawet ministerstwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska