Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżył własny pogrzeb, teraz walczy o powrót do żywych

Małgorzata Moczulska
Śledztwo ma wyjaśnić, kto jest winny pomyłki i kogo pochowano w grobie
Śledztwo ma wyjaśnić, kto jest winny pomyłki i kogo pochowano w grobie Dariusz Gdesz
Był pogrzeb i łzy najbliższych. Rodzice 33-letniego Roberta Wyki z Bielawy mocno odchorowali śmierć swojego ukochanego syna. Po trzech miesiącach rodzina przeżyła kolejny wstrząs. Okazało się, że Robert żyje i ma się dobrze. Sprawę bada dzierżoniowska prokuratura. Śledczy mają wyjaśnić, kto jest winny tej koszmarnej pomyłki i kto tak naprawdę został pochowany na cmentarzu w Bielawie. Robert Wyka nie zamierza swojego grobu oglądać. Jest zajęty walką o odzyskanie tożsamości, bo wszystkie jego dokumenty straciły ważność. Ważny jest jedynie akt zgonu.

Najpierw stwierdzono, że utonął 1 października 2011 r. w Berlinie. Niemiecka policja, na podstawie zeznań świadka zidentyfikowała wyłowione z portu zwłoki i zawiadomiła polskie służby. - Wiadomość nas zszokowała - opowiada Kamila Woźniakiewicz, siostra mężczyzny. - Rodzice bardzo przeżyli tę sytuację. Mama się rozchorowała. Policja mówiła, że Niemcy mają pewność, że to Robert. Kilka tygodni wcześniej wyjechał do Niemiec i nie mieliśmy z nim kontaktu - wspomina pani Kamila.

Kilka dni później kobieta pojechała do Berlina po ciało brata. Odmówiono jej okazania zwłok, tłumacząc, że są w stanie rozkładu. Do Polski ciało trafiło w zamkniętej, metalowej trumnie. I tu również nikt ich nie widział. - Miałam wątpliwości, kiedy pokazano mi sygnet, który brat miał mieć na palcu i kolczyki. Powiedziałam o tym. Nikt mnie nie słuchał - mówi kobieta.

Po kilku tygodniach życie zaczęło powoli toczyć się dalej, gdy któregoś styczniowego dnia listonosz przyniósł kartkę pocztową od... Roberta, wysłaną z Danii. Pisał, że długo się nie odzywał, bo zmienił pracę i wyjechał do innego kraju. Podał też swój nowy numer telefonu, by w razie czego mogli się z nim skontaktować. - Początkowo pomyślałam, że to jakiś makabryczny żart, że ktoś się pod Roberta podszywa. Zdenerwowana chwyciłam za słuchawkę telefonu, wykręciłam numer i usłyszałam jego głos. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to on - opowiada Kamila Woźniakiewicz. Bardzo się ucieszyła, że brat jest cały i zdrowy. Wspomina, że ta rozmowa trwała bardzo długo. Robert Wyka był zszokowany, kiedy usłyszał, że nie żyje.

Przypomniał sobie, że podczas wakacji skradziono mu dokumenty - zarówno polski, jak i włoski dowód (miał podwójne obywatelstwo, bo przez 14 lata mieszkał i pracował we Włoszech). Kilka dni po tej kradzieży młody Polak z Wrocławia oddał mu dowód osobisty, twierdząc, że znalazł go przypadkiem. Dlatego pan Robert nie zgłaszał sprawy na policję. Uznał, że bez włoskiego dokumentu jakoś sobie poradzi. - Brat mówił też, że ten mężczyzna był do niego bardzo podobny - wspomina pani Kamila.

Jak udało nam się ustalić, świadek, który zeznał, że wyłowiony z portu mężczyzna to bielawianin, wcześniej niedaleko od tego miejsca miał znaleźć włoski dokument Polaka, dlatego był tak pewny, że to Robert Wyka...

Rok odzyskiwał tożsamość
Piotr Kucy z Polkowic, który też został pochowany za życia, przez blisko rok odzyskiwał swoją tożsamość. W ewidencji figurował bowiem jako osoba zmarła. Nie mógł przekraczać granicy, kupować na raty, załatwiać spraw w bankach i urzędach. - Wysłałem zawiadomienie do prokuratury, że żyję i zwróciłem się do sądu, by przywrócił mnie do życia - mówił wtedy naszej gazecie. - Uznałem, że to wystarczy, bo winna jest mi to prokuratura. Nie wystarczyło. Musiał czekać, aż zakończy śledztwo i wtedy sąd unieważnił jego akt zgonu. Rzekomy grób pana Piotra zlikwidowano dopiero po 6 miesiącach. Prochy odebrali ludzie z Pleszewa - prawdziwa rodzina utopionego w kanale 42-letniego mężczyzny. Grób Roberta Wyki nadal jest na cmentarzu w Bielawie. Tu sprawę komplikuje fakt, że wciąż nie wiadomo, kto w nim jest pogrzebany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska