Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemysław Koelner: Nic tak nie smakuje, jak własny sukces

Paweł Kucharski
Ogłoszenie decyzji o odbudowie zespołu 17-krotnych mistrzów Polski wywołało wśród wrocławian euforię. Na zdjęciu Przemysław Koelner
Ogłoszenie decyzji o odbudowie zespołu 17-krotnych mistrzów Polski wywołało wśród wrocławian euforię. Na zdjęciu Przemysław Koelner Tomasz Hołod
Pierwszomajowe pochody oglądał z okien mieszkania na PKWN-ie, ale komunizm zwalczał na wszelkie możliwe sposoby. Dziś jest milionerem, 69. na liście najbogatszych Polaków, i ma zamiar reaktywować koszykarski Śląsk. O Przemysławie Koelnerze pisze Paweł Kucharski

Od kilku miesięcy Przemysław Koelner jest na ustach wszystkich kibiców koszykówki we Wrocławiu. I nic w tym dziwnego, bo tęsknota za sukcesami Śląska jest olbrzymia.

- Mam nadzieję, że żona mnie kiedyś nie zabije, bo mówi mi, że za każdym razem, gdy otwiera gazetę, to ciągle Koelner i Koelner - śmieje się biznesmen.

Ogłoszenie decyzji o odbudowie zespołu 17-krotnych mistrzów Polski wywołało wśród wrocławian euforię. Znaleźli się jednak tacy, którzy we wspólnym działaniu Koelnera i prezydenta Rafała Dutkiewicza wietrzyli grę polityczną. Obaj panowie musieli odpierać liczne ataki ze strony oponentów. Największe wiadro pomyj i obelg wylane zostało w internecie. A że Koelner zawsze jest na bieżąco z tym, co pisze się na stronach i forach koszykarskich, to, jak sam mówi, miewał chwile zwątpienia.

- Tylko głupek nie zmienia swojego postępowania i idzie naprzód jak ten, za przeproszeniem, baran - przyznaje.

Koelner bił się z myślami, ale jego charakter nie pozwolił mu porzucić marzeń i wizji wielkiego Śląska, jakie zrodziły się w jego głowie.

- Nie można oglądać się na innych. Najważniejsze, żeby robić coś z przekonaniem i ufnością do świata. Nie interesuje mnie to, że jakieś buldogi sobie warczą. One zawsze będą warczeć. Jak nie te, to tamte. Ja śpię spokojnie. Mogę martwić się tym, że moja żona kaszle, ale nie tym, co ktoś wygaduje w gazetach - stwierdza.

W politykę nie zamierza się bawić. Czynił to w czasach studenckich, kiedy rodziła się Solidarność. Nieraz kłócił się z wrocławskimi przywódcami tego ruchu, choćby z Władysławem Frasyniukiem. Jednak wszyscy mieli jeden, wspólny cel - obalenie komunizmu. On sam należał do NZS-u, organizował strajki i był odpowiedzialny za pozyskiwanie środków finansowych dla związku. Wyjeżdżał do Warszawy na zebrania z Maciejem Kuroniem. Za swoją wywrotową działalność 27 grudniu 1981 roku został skierowany do ośrodka internowania w Nysie. Spędził tam dokładnie pół roku bez jednego dnia.

- Pobyt w Nysie nauczył mnie pokory życiowej i tego, że nie wolno nikomu odpuszczać, jeśli ma się własne poglądy - wspomina po latach.

Dziś nie zamierza uprawiać polityki.

- Mógłbym to robić, bo mam predyspozycje, ale zraża mnie jedna rzecz - to, co odbywa się w zaciszu gabinetów. Tego nigdy nie mogłem znieść. Wiadomo, w jakich realiach żyliśmy przez 45 lat, ale do dziś niektórzy noszą jeszcze w sobie to piętno - tłumaczy.

Lata pierwszej Solidarności Koelner określa jako "rewelacyjny" czas w swoim życiu. Jednak codzienność PRL-u nie była już tak radosna. Długie kolejki przed sklepami, brak podstawowych produktów czy niemożność swobodnego podróżowania do innych krajów były niekiedy przytłaczające i uciążliwe. Mimo to na tym szarym obrazie komunizmu można było odnaleźć kolorowe chwile szczęścia i beztroski.

- Coś trzeba było robić, no to siedzieliśmy w domach, dyskutując bez końca przy kieliszeczku domowych alkoholi - śmieje się biznesmen. - Sam pędziłem bimber ze śliwek i ryżu. Kupowaliśmy też niepocięte papierosy. Miały różną długość, nawet półtora metra. Ale to były carmeny! Bez filtra! Toczyło się pewne życie zastępcze. Jako dzieciak mieszkałem na PKWN-ie, więc pochody pierwszomajowe oglądałem jak pan Owczarek albo jakiś pierwszy sekretarz. W liceum (V LO - przyp. PK) trafiłem na znakomitych nauczycieli, którzy organizowali nam czas wolny. Przez moment mogłem nawet dotknąć kapitalizmu, kiedy całkowicie przez przypadek znalazłem się w Austrii. To był zupełnie inny świat. Potem wizyta papieża... - wspomina.

Po ustrojowych przemianach w roku 1989 Koelner doskonale odnalazł się w nowej rzeczywistości. Rodzinny biznes powiódł się w stu procentach, a jego firma jest dziś jedną z największych i najlepiej prosperujących w branży mocowań budowlanych na rynku europejskim. Swoją pozycję finansową wrocławski biznesmen zawdzięcza przede wszystkim ciężkiej pracy. Pierwsze pieniądze zarobił, sprzedając wyhodowane przez siebie róże. Pracował również fizycznie w Niemczech, usypując wał na strzelnicy Bundeswehry. Dziś, wspólnie z młodszym o 9 lat bratem Radosławem, jest notowany na 69. miejscu rankingu najbogatszych Polaków. Tygodnik "Wprost" szacuje ich majątek na 300 mln zł. Mimo to starszy z rodzeństwa nie zapomina o przeszłości.

- Kiedyś najzwyczajniej w świecie stałem przy maszynie, dlatego sam potrafię rozebrać wtryskarkę. Jestem pełen pokory do biznesu i nigdy nie dam powiedzieć złego słowa na kogoś, kto ciężką pracą doszedł do czegoś - mówi. A ranking najbogatszych? - Nie zwracam na to uwagi - ucina temat.

Ze swoim bogactwem Koelner nie lubi się obnosić, choć nie ukrywa, że jest gadżeciarzem. Szczególnie upodobał sobie produkty firmy Apple - posiada iMaca, iPada i iPhone'a najnowszych generacji.

- Jestem zauroczony ich produktami. To coś niesamowitego. Pstrykam komputer, nie zdążę nawet policzyć do dziesięciu, a on jest już gotowy do pracy. Tylko ten Jobs (Steve Jobs, prezes firmy Apple - przyp. PK) jest uparty jak osioł i nie chce obniżyć cen - mówi.

Wolne chwile Koelner zazwyczaj poświęca dobrej lekturze (w swoich zbiorach posiada blisko cztery tysiące woluminów) lub grom strategicznym, z których powiela pewne mechanizmy myślenia w niełatwych negocjacjach biznesowych.

- Jestem typem arabsko-chińskim. Lubię bardzo długie targi. Zawsze powtarzam, że interes uda się wtedy, gdy obie strony odejdą od stołu niezadowolone - mówi.

W natłoku obowiązków związanych z prowadzeniem firmy i budową Śląska Koelner nie zapomina o rodzinie. Żona Joanna, a także trójka dzieci (18-letni Jakub, 15-letnia Patrycja oraz 8-letni Mikołaj) stanowią dla niego największą wartość.

- Zostałem wychowany przez babcię, która wpoiła mi twarde zasady moralne i normy postępowania. To samo staram się wpajać moim dzieciom. Mówię im, że człowiek, by żyć, potrzebuje trzech punktów podparcia - zdrowia, wykształcenia i duchowości. Na dwóch zawsze się wywróci - tłumaczy biznesmen.

O tym, że Koelner odniósł sukces wychowawczy, świadczy postawa najstarszego z potomstwa. Kuba, który profesjonalnie trenuje koszykówkę, za każdym razem, gdy wchodzi na boisko, żegna się. Był też bardzo niepocieszony, gdy podczas jednego z turniejów reprezentacji Polski U-18 w Holandii nie mógł uczestniczyć w mszy świętej. Tym bardziej że miało to miejsce w czasie świąt wielkanocnych.

Jakub odziedziczył po ojcu również inne cechy charakteru - gotowość do ciężkiej pracy i świadomość tego, że w życiu nie ma dróg na skróty. Wkrótce będzie musiał z tych nauk korzystać po wielekroć. Już teraz bowiem słychać głosy, że gra w ekstraklasowym Śląsku to będzie tylko i wyłącznie zasługa jego taty. Co na to Przemysław Koelner?

- Kuba powiedział kiedyś do mnie tak: "Tato, nigdy nie próbuj mi niczego załatwiać". Nigdy tego nie robiłem, bo wiem, że bym go skrzywdził. On ma taki charakter, jak ja - lubi wyzwania. Nic tak bardzo nie smakuje, jak własny sukces. A to, co mówią ludzie nam nieprzyjaźni, tylko nas zachęca do wytężonej pracy. No ale cóż, psy szczekają, karawana idzie dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Przemysław Koelner: Nic tak nie smakuje, jak własny sukces - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska