Do tragicznego zajścia doszło na stacji benzynowej w Jędrzychowicach, koło Zgorzelca. Tomasz P., by odziedziczyć majątek swego ojca, podłożył w jego samochodzie dwa granaty. Jeden z nich wybuchł na stacji paliw. Andrzej P. stracił rękę i odniósł inne poważne rany. Jego życie uratowała jedynie szybka interwencja lekarzy.
Ojciec z synem prowadzili wspólny biznes w niewielkiej miejscowości pod Warszawą. Handlowali napojami. Pod nieobecność ojca, który często wyjeżdżał do Niemiec, firmą zajmował się jego syn.
Tuż po zamachu, Andrzej P. podejrzewał o jego dokonanie, swego biznesowego wspólnika, który wcześniej groził mu, że go wykończy. Policja ustaliła jednak, że granaty podłożył jego syn. Obydwaj byli ze sobą w poważnym sporze. Ojciec miał pretensje, że źle zarządza rodzinną firmą i jest uzależniony od narkotyków. Gdy interesy szły już całkiem źle, Andrzej P. postanowił powierzyć zarządzanie biznesem innej osobie. Wówczas Tomasz P. włożył do schowka w jego samochodzie odbezpieczone granaty.
Ułożył je w taki sposób, że wybuch miał nastąpić po jego otwarciu. Andrzej P. z granatami bez zawleczek przejechał przez pół Polski, z miejscowości pod Warszawą. Dopiero w Jędrzychowicach, podjeżdżając pod stację benzynową sięgnął do schowka po papierosy. Zorientowawszy się, że zamiast nich, leżą w nim granaty, próbował je wyrzucić. Jeden granat eksplodował mu w ręku. Drugi nie wybuchł.
Po zamachu Tomasz P. uciekł do Niemiec. Tam jednak szybko wpadł w nowe tarapaty i trafił do tamtejszego więzienia za rozbój. Po siedmioletnim wyroku Niemcy wydali go polskim śledczym. W międzyczasie pogodził się z ojcem, który mu wszystko wybaczył. Obaj podpisali nawet stosowne porozumienie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?