Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor Miodek ułożył swój alfabet

Robert Migdał
Jan Miodek w wieku czterech lat (z rodzicami i kotkiem)
Jan Miodek w wieku czterech lat (z rodzicami i kotkiem) Archiwum rodzinne Jana Miodka
Profesor Jan Miodek, najpopularniejszy językoznawca w Polsce, skończył właśnie 65 lat. Z okazji jubileuszu Profesor ułożył specjalnie dla nas swój własny alfabet - jak na językoznawcę przystało... Wysłuchał: Robert Migdał

Ajak amnezja językowa. Oj, zdarzała mi się. Zdarzała. Każdemu człowiekowi się zdarza. Kiedyś jeden z odcinków mojego programu "Ojczyzna polszczyzna" miałem poświęcony "Pamiętnikowi z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego. Nietrudno się domyślić, że literacką ilustracją tego odcinka "Ojczyzny" były wiersze Baczyńskiego śpiewane przez Ewę Demarczyk. W tle wybrzmiewa piosenka, a ja czuję, że mam blokadę i nie mogę sobie przypomnieć imion Baczyńskiego. Nagranie muzyczne się kończy, jeszcze dziesięć sekund, pięć... A ja mam zupełną ścianę. I nagle przełknąłem ślinę tak mocno, że myślałem, że mi grdyka pęknie. I to wystarczyło, żebym bez zmrużenia oka powiedział: "Wysłuchali Państwo Ewy Demarczyk, która śpiewała wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego". Ale okazuje się, że nie tylko mnie takie amnezje się zdarzają. Jeden z wybitnych historyków literatury miał blokadę na Adama Mickiewicza i przez 45 minut wykładu mówił "autor Pana Tadeusza", "autor Dziadów", "autor Grażyny".

B jak błędy językowe. Każdemu zdarzają się odstępstwa od normy. Sam, jeśli złapałem się na jakiejś gramatycznej usterce, to parę razy zdarzyło mi się to w zdaniach, w których dopełnienie wysunąłem na pierwsze miejsce w zdaniu. Ponieważ najczęstszym przypadkiem gramatycznym we wszystkich językach słowiańskich jest biernik - to ja go spontanicznie z siebie wyrzuciłem. Powiedzmy w zdaniu "tę dziewczynę", a potem było długie, długie zdanie "to ja już nigdy w życiu, w żadnej materii, pod żadnym pozorem, o nic nie poproszę...". Kiedy doszedłem do czasownika zaprzeczonego "nie poproszę" to powinienem szybciutko ten biernik zamienić na dopełniacz - "tej dziewczyny to ja już nigdy w życiu...". A ja się nie poprawiłem. I mnie się to zdarzyło parę razy. Zdarzały mi się też niestosowności stylistyczne: raz, pamiętam, rozczulony liczbą kartek świątecznych, mało tego - liczbą opłatków włożonych do kopert - zamiast powiedzieć "włożonych", ja powiedziałem "wsadzonych". Niby nic takiego, ale jednak to "wsadzić" jest takie potoczne, dość ekspresyjne. Wiem, że powinienem powiedzieć "włożony", "dołączony" do listu. Miałem o to do siebie pretensje. I raz bałem się, że ktoś to kiedyś wykorzysta i będą się ze mnie śmiać. Chciałem pewien wywód skończyć francuską formułą "noblesse oblige" (szlachectwo zobowiązuje). Psiakrew. Przestawiłem samogłoski: zamiast powiedzieć "noblesse oblige" (wymowa: nobles obliż), powiedziałem "noblis obleż". Spać nie mogłem po tym. Płynie z tego nauka: chciałeś zaszpanować francuszczyzną, to trzeba było powiedzieć poprawnie. Bezpieczniejsze są polskie słowa.

C jak Chorzów, Ruch Chorzów. Miłość całego mojego życia. Kiedy się zaczynałem interesować sportem, miałem pięć, sześć lat - to były wczesne lata pięćdziesiąte. Mistrzostwo Polski co roku zdobywał Ruch Chorzów, a absolutnym idolem wszystkich ludzi interesujących się sportem był Gerard Cieślik z tego Ruchu. I to dotyczyło nie tylko ludzi na Górnym Śląsku: ten człowiek wzbudzał powszechną sympatię. Był wspaniały technicznie, zdobywał bardzo wiele bramek. Słynął zawsze z postawy fair play - on nigdy nikogo nie sfaulował, on się nigdy nie kłócił z sędzią. I taki pozostał - dzisiaj ma 84 lata, a ja się z nim przyjaźnię. To był najpopularniejszy sportowiec Polski pierwszych 10, 15 powojennych lat: ogłoszono go piłkarzem pięćdziesięciolecia. Ta moja miłość do Ruchu Chorzów mi nie przeszła. Do dzisiaj mu kibicuję.
D jak dziennikarstwo. Chciałem być dziennikarzem. Zawsze, już od dziecka, byłem namiętnym słuchaczem radia. Przez radio poznałem Wrocław. Bo przecież nie było dnia, żeby nie było połączenia z Krakowem, Opolem, Wrocławiem, Poznaniem. I tak jak pierwsze skojarzenie moje z Poznaniem - gimnastyka poranna, którą prowadził Karol Hoffman, przy fortepianie Franciszek Wasikowski. Z Krakowa - muzyczne audycje dla dzieci, które prowadził profesor Stanisław Rutkowski. Wrocław: śpiewa chór rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu pod redakcją Edmunda Kajdasza. Więc ja radio wspominam bardzo, ale to bardzo czule. Moi mistrzowie słowa, jeśli chodzi o dziennikarstwo sportowe, to są radiowcy - Witold Dobrowolski, Bohdan Tomaszewski, Bogdan Tuszyński. I Jan Ciszewski, który jako jedyny z nich zrobił karierę w telewizji - a zrobił dlatego, bo był bardzo radiowy w poetyce swoich relacji. Słuchając tego radia jako sześcioletnie dziecko, nie miałem jeszcze marzenia, co kiedyś będę robił w życiu, natomiast telewizja weszła w moje życie na dobre na początku lat sześćdziesiątych: byłem uczniem szkoły średniej, matura się zbliżała i w dziewiątej klasie, to był rok 1961, powiedziałem: "Będę dziennikarzem". Telewizja bardzo na moją wyobraźnię działała. Zamarzyło mi się wtedy dziennikarstwo sportowe. Byłem wtedy, nie chwaląc się, piątkowym uczniem i wiedziałem, że nie Zabrze-Rokitnica i medycyna, nie politechnika w Gliwicach, tylko studia humanistyczne - wybrałem Wrocław. Polonistykę - kod genetyczny działał: oboje rodzice byli nauczycielami. Marzenia o dziennikarstwie spełniły się bardzo szybko - bo jeszcze nie byłem pełnoprawnym asystentem, a dopiero stażystą katedry języka polskiego - a już od listopada 1968 roku, w "Słowie Polskim", co tydzień pisałem felieton "Rzecz o języku".

E jak emerytura. Skończyłem w ubiegłym tygodniu 65 lat. Oczywiście mógłbym z tego skorzystać i zostać już emerytem, ale jeszcze się czuję nieźle, a ponieważ profesorowie w Polsce mogą pracować do siedemdziesiątego roku życia, to jeśli nie zdarzy się nic złego, mam zamiar do tego siedemdziesiątego roku popracować. Jeśli będę jeszcze żył (śmiech).

F jak film. Zawsze lubiłem wszelkiego rodzaju statystyki, podsumowania. Wszystkie obejrzane filmy w salach kinowych i telewizji - notowałem. Kto był reżyserem, główni aktorzy. Kiedyś naliczyłem tych filmów około trzech tysięcy. Zarzuciłem to później i nie mogę dzisiaj o Miodku roku 2011 powiedzieć, że jest kinomanem. Teraz bardzo rzadko oglądam filmy w telewizji i do kina też chodzę bardzo rzadko. Natomiast zdarza mi się występować w filmach. Ostatnio z Hanną i Antonim Gucwińskimi i Andrzejem Grabowskim w filmie "Od pełni do pełni". Tam rzeczywiście zagrałem: miałem swój dialog z Grabowskim. Natomiast mój pierwszy film pełnometrażowy to był "Wtorek" Witolda Adamka. Zostałem poproszony, żebym którąś z "Ojczyzn polszczyzn" poświęcił wulgaryzmom. Oni to sobie nagrali: i w tym filmie byłem sobą - nagrałem odcinek "Ojczyzny...", natomiast fragment tego programu, w którym groziłem palcem, został wyjęty i wmontowany w scenę filmu, w której główni bohaterowie strasznie przeklinają i ja im z telewizora grożę - a oni telewizor z hukiem wyrzucają przez okno. O, i był jeden jeszcze film: "Licencja na wychowanie", tam też musiałem zagrać - rozmowę przy obiedzie z dziećmi, wejście do szkoły, do klasy - ale też grałem tam Miodka.
G jak Góry, Tarnowskie Góry. Kiedy moja narzeczona, a później żona, jechała pierwszy raz do mojego miasta, to myślała, że zobaczy jakieś góry, pagórki. Oczywiście Tarnowskie Góry leżą na wyżynie, nie są tak płaskie jak Wrocław, ale w tym połączeniu wyrazowym - "Tarnowskie Góry" - góry znaczą tyle co... kopalnie. Stąd w języku polskim - górnik. Czyli pracownik kopalni. Czyli Tarnowskie Góry to tarnowskie kopalnie. Mam wielki sentyment do tego miasta dlatego, że miałem kochanych rodziców. Mama, umierając, miała 72 lata, tata - 86. Umarł dopiero w roku 2002. I ja do tych Tarnowskich Gór jeździłem: co dwa tygodnie, co miesiąc. Ciągle tam byłem, to ciągle było moje miasto.

H jak harmonogram. Jestem człowiekiem bardzo poukładanym, jestem niezwykle pedantyczny. Nigdy nie muszę robić porządku wokół siebie, bo ja ten porządek zawsze wokół siebie mam. Byłem taki od dzieciństwa. Pamiętam: w pierwszym mieszkaniu powojennym mieliśmy podłogę z desek. Nie położyłem się spać, jeśli autko czy jakaś inna zabawka na tej podłodze przecinała linię, nie leżała równiutko. Łapię się na tym, że nawet kiedy z kimś rozmawiam i nagle widzę, że na półce stoi krzywo książka, to wstaję, biegnę i muszę ją poprawić, żeby stała prosto. Kiedy oglądam z rodziną telewizję i gdy widzę wystającą krzywo gazetę spod tego telewizora, to muszę podbiec i tę gazetę wyrównać. Z tą moją pedantycznością ludzie mają jednak dobrze: nigdy nie robię rabanu "Gdzie są moje klucze", "Gdzie jest moja komórka", "Gdzie jest mój długopis". Ja to wszystko ogarniam. Nigdy się też nie spóźniam na zajęcia: zawsze jestem pięć minut przed wykładem: siadam przy katedrze i czekam.

I jak Instytut Filologii Polskiej. Całe moje życie. Przyjechałem tu 48 lat temu. Jakby mi ktoś wtedy powiedział, że za 26 lat zostanę szefem tego instytutu, tobym sobie pomyślał, że sobie żarty ze mnie stroi. Najpierw zaczynałem jako stażysta, potem asystent, starszy asystent, po doktoracie - adiunkt, potem habilitacja w 1983 roku, w 1987 zostałem wicedyrektorem instytutu, a 1 maja 1989 roku zostałem szefem i do dzisiaj tym gospodarzem jestem. Znam tutaj każdy kąt, mam takie gospodarskie odruchy: gdy widzę zapalone światło, a nikogo w sali nie ma, to gaszę.

J jak Jan, Jasiek. Bardzo lubię swoje imię. Jestem wdzięczny rodzicom, że mi je dali. Ono jest hebrajskiego pochodzenia - Jehohanan - "Bóg jest łaskaw". W rodzinie - jestem Jankiem, wśród kolegów ze szkoły podstawowej jestem Jankiem, natomiast Jaś się zaczął od szkoły średniej, na studiach i teraz, w pracy, też mi więcej osób powie Jasiu niż Janku.
K jak konferansjer. Zaczęło się od tego, że zakochałem się, w sensie takim medialnym, w Lucjanie Kydryńskim, gdy usłyszałem go zapowiadającego w radiu "Rewię piosenek". Jak z pięknym "er" zapowiadał "Tygrysicę brytyjskiej estrady". Potem go podziwiałem w telewizji, gdy zapowiadał koncerty, festiwale opolskie, sopockie... Dla mnie Kydryński jest konferansjerem wszech czasów. Bardzo chciałem być konferansjerem. Zawsze mnie w podświadomości nęcił. I zaczęło się od uniwersytetu: zacząłem prowadzić pewne uroczystości uniwersyteckie. Takim człowiekiem, który ciągle mnie prosi o tę przysługę, jest Jan Ślęk, znany dyrygent, muzyk. Jestem etatowym konferansjerem Jana Ślęka na jego Festiwalu Muzyki Wiedeńskiej. Ale ostatnio byłem też konferansjerem na 200-leciu ogrodu botanicznego. Coraz więcej mam tych konferansjerskich obowiązków - bardzo je lubię.

L jak listy od czytelników. Każdy list, czy to przysyłany do "Słowa Polskiego", czy do telewizji, jest dla mnie wielkim kapitałem naukowym. To nie jest udręczenie. Jestem, jako językoznawca, wielkim, zawodowym szczęściarzem. Bo dzięki tym listom od 43 lat mam wgląd w stan świadomości językowej Polaków. To jest kapitał bezcenny. Wszystkie listy, które do mnie przyszły, mam - a jest ich kilka tysięcy. Nie wyrzucam ich. One są posegregowane, poukładane. A największa sterta listów jest poświęcona pytaniom czytelników o akcent.

M jak miłość. Do syna Marcina, wnuka Wiktorka, do jednej, jedynej żony Teresy. Ojcem i dziadkiem jestem niezwykle łagodnym: nigdy dziecka nie ukarałem. Nie miałem z nimi nigdy żadnych konfliktów. Niekiedy się słyszy, że ojcowie mają do córek słabość, a z synami mają problemy. Bo syn ma kompleks ojca, a ojciec chciałby w synu widzieć powtórkę z siebie. U nas czegoś takiego nie było. Zawsze wzajemnie się szanowaliśmy, syn zawsze był moim serdecznym przyjacielem i tak jest do dzisiaj. A wnuk? Strasznie jest przeze mnie rozpieszczany: bawimy się, boksujemy.

N jak nałogi. Dzisiaj nie mam. Kiedyś, w młodości, "podkurzałem". Zawsze to była dla mnie przyjemność: do kawki, na spotkaniu z ojcem. Nigdy jednak nie musiałem zapalić, nie wstawałem z łóżka z myślą, że muszę zapalić, bo mi się bardzo chce. Palenie to była dla mnie przyjemność, bez przymusu.

O jak "Ojczyzna polszczyzna". Ten tytuł programu telewizyjnego wymyślił nieżyjący już Władysław Tomasz Stecewicz. Wziął go z wiersza Juliana Tuwima "Zieleń". To 20 lat mojego życia, od 1987 roku do 2007. Ten program dał mi popularność: dostałem za niego trzy Wiktory, jednego Superwiktora, a w plebiscycie "Polityki" na osobowości telewizyjne zająłem czwarte miejsce. Przede mną byli Starsi Panowie, Mann i Materna i Bogusław Wołoszański.
P jak polityka. Kuszą mnie bez przerwy. Nie powiem kto, nie powiem do jakiej partii, ale cały czas mam propozycje. Przedwczoraj przeżyłem 555. ofertę, żebym wystartował. Kiedyś nawet jeden pan z Górnego Śląska widział mnie na stanowisku prezydenta - nawet zaczął mi kampanię robić, ale się nie zgodziłem. Odrzucam wszystkie polityczne propozycje, bo "nie czuję bluesa". Jestem urodzonym belfrem - uwielbiam to, co robię. Uwielbiam wykłady, uwielbiam swoje programy telewizyjne, felietony w gazecie. Natomiast bardzo źle się czuję na zebraniach, konferencjach, nie lubię dyskutować o jakichś problemach. Jestem w tym bardzo słaby. Nigdy nie będę posłem, senatorem - na to się nie dam skusić.

R jak "Rzecz o języku". Nie byłoby "Ojczyzny polszczyzny" ani tego, co mnie miłego w życiu spotkało, gdybym w listopadzie 1968 roku nie zadebiutował swoim felietonem w "Słowie Polskim". Do dzisiaj napisałem prawie 2200 odcinków.

Ś jak śpiew. Uwielbiałem i uwielbiam śpiewać, ale zawsze byłem człowiekiem bardzo nieśmiałym. Do matury, choćby mnie wołami ciągnęli na scenę, żebym solo zaśpiewał, to nie dałbym się. Taki byłem wstydliwy. Ale lata pracy - kiedy muszę do ludzi mówić, występować przed studentami, w telewizji - sprawiły, że ta trema mi minęła, a miłość do śpiewania pozostała. I kiedy Maciej Sygit stworzył tutaj swój band, a składają się na niego muzycy, którzy wykonują różne zawody, ale kochają muzykę, i zaproponował mi wejście do tego zespołu jako soliście - to ja się zgodziłem. No i śpiewam. "Pyk, pyk z fajeczki" z repertuaru Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk, "Pójdę na Stare Miasto" Szpilmana, "Zabawę podmiejską", "Żółte kalendarze" czy "Kochać" Szczepanika, "Cóż za piękny świat" Armstronga, "Powróćmy jak za dawnych lat", "Bo srebro i złoto to nic, chodzi o to, by młodym być". Mam już około 8, 10 utworów. To już prawie materiał na pły-tę. Może się doczekam (śmiech).

V jak Victoria, Wiktor... W Tarnowskich Górach miałem nauczyciela o imieniu Wiktor i nigdy nie przypuszczałem, że w przyszłości tak bardzo ukocham to imię. Imię mojego wnuka. Dzisiaj ma sześć lat, a gdy miał miesiąc, do Wrocławia przyjechał profesor Jerzy Bralczyk. Powiedziałem do niego: "Wiesz, Jurek, nie mogę się coś do tego imienia Wiktor przyzwyczaić" a on mi na to mówi: "A ja mam Roxanę przez »x« i muszę się przyzwyczaić". I musiałem się przyzwyczaić.

W jak wady. Jestem człowiekiem zbyt impulsywnym. Za szybko na pewne rzeczy reagującym. Może za bardzo wybujałą uczuciowość mam. Wściekły jestem na siebie za mój brak sprawności manualnej: mam pęk kluczy, w tym pęku jeden, który trzeba wyrzucić, bo zmieniono zamek - męczę się dziesięć minut i nie mogę tego starego klucza wyjąć. Przychodzi żona. Mówię: "Weź mi to, bo zwariuję" i ona w ciągu trzech sekund mi ten klucz wyjmuje. Kiedyś dostaliśmy do instytutu nową pieczątkę. Z takim wihajstrem, który trzeba przycisnąć, żeby działała. I ja przez pół roku tak kombinowałem, żeby moja współpracownica tę pieczątkę przybijała, bo nie umiałem. W końcu się domyśliła, powiedziała: "Jasiu, to jest prostsze niż cep" i nauczyła mnie.

Z jak zalety. Jestem człowiekiem, na którym można polegać. Gdy dam komuś słowo - to dla mnie jest świętość. Poza tym jestem punktualny, wszystko oddaję w terminie.

Ż jak żona. Jesteśmy razem 43 lata. Uzupełniamy się: żona jest wyważona, ja jestem żywiołowy. Ja antytalent manualny - ona potrafi wszystko zrobić. Żona mnie wyhamowuje, chroni mnie. Podsuwa mi różne, bardzo dobre pomysły. Jest bardzo rozsądna. Recepta na tak długi związek? Tolerancja dla inności drugiego człowieka. I miłość. Po prostu miłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska