Niegdyś we Wrocławiu studiowało wielu Arabów. Większość z nich dobrze to wspomina. Ale my słabo to wykorzystujemy. Przecież oni mogliby studiować u nas, płacąc za naukę. A to sprawa nie do pogardzenia w czasach, gdy nad uczelniami krąży widmo katastrofy demograficznej.
- Ja z wielką życzliwością i nadzieją patrzę na rozwój społeczny państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, szczególnie na niektóre państwa, które może nie wybijają się na demokrację (bo do tego daleko), ale zrzucają z siebie więzy dyktatury, terroru. Tak było w Tunezji, Egipcie i Libii, a teraz dzieje się to na naszych oczach w Syrii. Ale obawiam się, że my, Polacy, zgubiliśmy jedną rzecz - silne związki gospodarcze, a przede wszystkim edukacyjne z tym regionem.
To na pewno niewykorzystany potencjał, bo nauka - mimo wielu słabości - była naszą wizytówką w świecie arabskim. Wielu naukowców w Syrii czy Iraku ma za sobą studia w Polsce.
- Tak, wielu z nich u nas studiowało, szczególnie we Wrocławiu, bo tu zawsze mieliśmy znakomite studium języków obcych z kształceniem dla cudzoziemców. Wielu Arabów tu broniło prac magisterskich, wielu przyjeżdżało robić doktoraty. Ale też liczne grono polskich profesorów uniwersyteckich jeździło, by wykładać w tych krajach.
Pan, o ile pamiętam, też pracował w krajach arabskich?
- Spędziłem trzy lata w Libii. Byłem dziekanem Wydziału Elektrycznego na Uniwersytecie Technicznym w Benghazi i uważam, że zapisaliśmy tam ładną kartę - Arabowie nas cenili, lubili, ufali nam. Pod względem edukacyjnym zostawiliśmy w ich pamięci bardzo dobrą opinię o Polsce. Niestety, zgubiliśmy to przez ostatnie lata.
Prof. Wiszniewski: Pomóżmy Syryjczykom, a sami na tym również skorzystamy (ROZMOWA)
Maciej SasChcemy pomóc krajom arabskim? Ufundujmy stypendia naukowe dla młodych ludzi stamtąd. To znakomita inwestycja w robienie interesów z krajami arabskimi - przekonuje prof. Andrzej Wiszniewski w rozmowie z Maciejem Sasem