Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Jan Chmura, maratończyk: Ziemia Święta sama niesie (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Jako fizjolog współpracował m.in. z piłkarzami Górnika Zabrze, Zagłębia Lubin, Odry Wodzisław, Cracovii Kraków, Korony Kielce i Górnika Łęczna, a w dawnych czasach również niemieckiego FSV Mainz. Do dziś przechowuje zresztą wykonane w latach 90. badania Jurgena Kloppa, obecnie trenera Borussii Dortmund, a wtedy napastnika ekipy z Mainz. W 2012 roku, licząc sobie 63 lata, został maratończykiem, legitymując się dziś kapitalnym rekordem życiowym - 3:22,57. Prof. Jan Chmura z wrocławskiej AWF.

W marcu prof. Jan Chmura zaliczył swój kolejny maraton, bez wątpienia najbardziej mistyczny, zwłaszcza dla osoby wierzącej. 42 km i 195 metrów przebiegł w ramach Jerusalem Marathonu.

- Ponad wszelką wątpliwość osiągnąłem tam swój najlepszy wynik, jeśli chodzi o maratony górskie. Bo choć oficjalnie był to bieg uliczny, to jednak de facto - właśnie górski. Złożona konfiguracja terenu biblijnego miasta stawiała przed uczestnikami wysokie wymagania, o czym świadczy rezultat zwycięskiego Etiopczyka - dwie godziny i 18 minut z malutkim okładem. Ja pokonałem dystans w czasie 3:42,24, będąc drugim w swojej kategorii wiekowej (65-69 lat) i serwując sobie miłą niespodziankę. Nie przypuszczałem, że mnie na to stać, ale powiem krótko: Ziemia Święta sama niesie - obrazowo tłumaczy Jan Chmura.

Jakichś młodych wilków czy też chartów, lub dyletantów, powyższy wynik nie musi zwalać z nóg. Wszelako podkreślamy raz jeszcze - osiągnął go rocznik 49, człowiek 66-letni, biegający maratony od 2012 roku. - Swoją życiówkę, 3:22,57, ustanowiłem przed rokiem w Hannoverze. A maratonów mam na liczniku osiem - dodaje prof. Chmura.

Pierwszy skalp został już zdjęty - to korona największych maratonów w kraju (Wrocław, Poznań, Warszawa, Kraków i Dębno). Poprzeczka idzie zatem w górę. Czas na Koronę Ziemi, a więc start w maratonie na każdym kontynencie z Antarktydą włącznie. - Tę Antarktydę planuję, jak Bóg da, na koniec. Za dwa lata. Biega się tam w części położonej najbliżej Ameryki Płd. A jednocześnie realizuję zdobycie korony największych maratonów świata (Nowy Jork, Boston, Chicago, Tokio, Londyn i Berlin). Nowy Jork do obu projektów mam już zaliczony, teraz doszła Jerozolima jako kontynent azjatycki. W lipcu planuję start w Ameryce Płd. (Rio de Janeiro), a jesienią zaliczam Europę (Berlin) - wylicza profesor i nie może się zatrzymać. No ale kto go tym wszystkim zaraził?

- Rekreacyjnie biegam od wielu, wielu lat, a początki poważnej przygody miały miejsce cztery lata temu na Półmaratonie Ślężańskim. Po jego zakończeniu powiedziałem "wszystko, tylko nigdy już żadnych półmaratonów", lecz szybko się okazało, że ludzki organizm kryje w sobie wielkie możliwości. Poza tym atmosfera takich biegów jest fenomenalna. Podszedłem do sprawy tak refleksyjnie, że jeśli udało się z półmaratonem, to może spróbuj, Jasiu, w maratonie. I jeszcze w tym samym roku, 2012, pobiegłem we Wrocławiu. Marzeniem było przełamanie 4 godzin, straszne było więc moje rozczarowanie, gdy poznałem wynik - 4 godziny i 2 minuty z małym haczykiem. Ale, ale... Wtedy nie rozróżniałem jeszcze czasów netto i brutto. Otóż czas odczytany przeze mnie na celowniku mety płynął od sygnału startera, tymczasem zanim ja dotarłem do linii startu, minęły jakieś cztery minuty. Wyszło więc, że złamałem te cztery godziny. 3:57,46 - opowiada pracownik wrocławskiej AWF.

Wciąż jednak nie rozumiemy, dlaczego tak późno zaczął romansować profesor z długimi dystansami. Miał w domu ciche dni? Znak od Boga? - Miałem nagle więcej czasu, a wynikało to z faktu, że skończyła się moja funkcja dziekana na uczelni. Chciałem zatem tę lukę wypełnić, sprawdzając przy okazji siebie - tłumaczy, co nie bez znaczenia, pracownik naukowy. Zresztą każdy start to prowadzenie badań. - Głównie na poziomie kardiologicznym. Badam jak reaguje mój mięsień sercowy i układ sercowo-naczyniowy. To jednak również badania na poziomie metabolicznym, czyli jakie zachodzą zmiany w organizmie podczas produkcji energii w trakcie biegu i jakie jest zakwaszenie mięśni oraz tolerancja narastającego zmęczenia - wykłada nam profesor. Wnioski?

- Mam już swoje lata i muszę to kontrolować, by nie doprowadzić do stanów przeciążenia. Oznaczałoby to praktycznie koniec kariery sportowej, no dobrze, przygody z bieganiem. Ponadto robię też badania pod kątem reakcji mojego organizmu na wspomaganie energetyczne (żele) oraz warunki otoczenia, czyli temperaturę. I mam w tym zakresie rewelacyjne obserwacje, które zamierzam opisać w najbliższej publikacji. A wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc pana prezesa Stanisława Jedlińskiego z firmy Olimp Labs z Dębicy. To dzięki niemu mogę myśleć o tych koronach - zaznacza maratończyk. Pytamy też nieco przewrotnie, mając świadomość obciążeń na stawy maratończyków, czy ma wśród kolegów dobrego ortopedę. Bo przecież sport to zdrowie, lecz tylko do czasu, gdy nie przyjedzie pogotowie.

- Gdy trening jest monitorowany, a stosowanie obciążenia optymalne, dostosowane do możliwości wysiłkowych organizmu, to trudno mówić o przeciążeniach, kontuzjach, chorobach. Wszystko to pojawia się głównie przy zbyt dużych obciążeniach oraz aspiracjach w stosunku do możliwości organizmu - zaznacza Jan Chmura. A więc nie wszyscy są chyba predysponowani do katowania kolan na 42 kilometrach?

- No nie każdy może tyle biegać, choćby ludzie z dużą nadwagą, a jeszcze dodatkowo w moim wieku. To ogromne obciążenie. Muszę powiedzieć, że choć mam 66 lat, to właśnie osiągnąłem masę ciała sprzed 42, gdy byłem studentem i ważyłem 72 kg. Dlaczego tak ważna jest masa ciała? Dlatego, że zaledwie jeden zbędny kilogram powoduje przeniesienie nieprawdopodobnego tonażu. Jeśli na jednym metrze wykonywalibyśmy jeden krok, to przenosilibyśmy dodatkowo 1 kg masy ciała. Ale my biegniemy 42 km, a więc mamy już 42 tony przeniesionego niepotrzebnego ciężaru. Zwracam jednak uwagę, że daleko nam do profesjonalistów i nasz krok nie jest metrowy, lecz wynosi w granicach 70-80 cm. Proszę sobie zatem wyobrazić, ile 30-tonowych wagonów musimy przeciągnąć przez jeden bieg, jeśli mamy 5-10 kg nadwagi! - zwraca naszą uwagę profesor. Cóż, możemy sobie tylko zrobić trening wyobrażeniowy. Maratony zostawiamy Kenijczykom.

Jan Chmura odkrył się sam, napakowany doświadczeniem i wiedzą, bo nikt inny odkryć go nie potrafił. - Jako chłopak uprawiałem lekką atletykę, piłkę nożną, kolarstwo, kulturystykę, ale bez większego powodzenia. Wie pan, co jest najbardziej szokujące? Że biegałem na 1 000 metrów, na 1 500, lecz nikt moich możliwości nie dostrzegł. Dopiero po blisko czterdziestu latach widać, jaki reprezentowałem na owe czasy potencjał. I takie przypadki można mnożyć. Wtedy jednak nie było takiej technologii, jak dziś. Trenerzy głównie wyznawali teorię metody intuicyjnej, czy też metodę długiego nosa. Dziś to już nie ma prawa zafunkcjonować - rezolutnie zauważa Jan Chmura.  

No dobra, też swego czasu nieco biegaliśmy. Wiemy więc z doświadczenia, że - by szybciej minęło - dobrze jest się zamyślić. W czasie biegu właśnie wpada się niejednokrotnie na najlepsze pomysły. Biegowe doznania mogą być jednak zupełnie wyjątkowe, gdy pomyka się trasą Jerusalem Marathonu. - Mnie tam w ogóle miało nie być. Planowałem pobiec w Tokio, w ramach kolekcjonowania koron, lecz na wysokości nie stanął organizator wyjazdu. Dwa dni przed wylotem stwierdził, że nie jest w stanie załatwić numerów startowych. Szok. Półroczne przygotowania na marne. Zadzwonił jednak kolega i pyta: "a co byś, Jasiu, powiedział, gdybyśmy na Ziemię Świętą się udali?" Byłem jednak tak strasznie załamany psychicznie, że początkowo się żachnąłem. Pomyślałem jednak, że to dla mnie wyjątkowa szansa, by po raz pierwszy w życiu się tam znaleźć i pobiec śladami naszego Zbawiciela. No i tak się stało. Trasa wiodła przez stare miasto, biegliśmy obok Ogrodu Oliwnego, Wieczernika, obok Drogi Krzyżowej, a także Grobu Pańskiego. Dla chrześcijan to nieprawdopodobnie wymowne zapisy biblijne. Albo Ściana Płaczu, którą również mijaliśmy. Dla wyznania judaistycznego ma przecież wartość fundamentalną. Jak podczas każdego takiego biegu maratońskiego towarzyszyło mi skrajne wyczerpanie organizmu, lecz tym razem pozwoliło mi symbolicznie chociaż wyobrazić sobie namiastkę straszliwej męki i cierpienia Pana Jezusa na Drodze Krzyżowej, tym bardziej, że biegliśmy w piątek, w dniu męki Chrystusowej. To skojarzenie daje mi dziś odpowiedź, dlaczego nie wystartowałem w Tokio. Pan Bóg okazuje się wspaniałym reżyserem, a moje doświadczenia z Jerozolimy najgłębiej zapisały się w historię mojego dotychczasowego życia. Ta moja męka na trasie biegu była jednak niczym w stosunku do ogromnego cierpienia naszego Zbawiciela - przekonuje Jan Chmura.

66-letni dziś profesor podkreśla, że czuje się jak trzydziestoparolatek. A to pozwala snuć plany. - Wciąż szukam optymalnego obciążenia. Do biegu w Berlinie szykuję się według nowego programu, chciałbym się maksymalnie zbliżyć do rekordu życiowego. Biegam co drugi dzień, wychodzą więc na przemian trzy lub cztery jednostki treningowe tygodniowo. Daje to 90-100 km tygodniowo, a w miesiącu około 300. W skrajnych przypadkach pokonuję 26-28 km, a to blisko trzydziestki, kiedy maratończycy przeżywają efekt spotkania ze ścianą. Jeśli ktoś ma z tym problem, zapraszam do siebie. Mam najnowsze obserwacje - zachęca profesor. W naukowym CV ma współpracę z wieloma klubami piłkarskiej ekstraklasy, z kadrą narodową futbolistów (w latach 90., za drugiej selekcjonerskiej kadencji Antoniego Piechniczka), z kadrą saneczkarzy i kolarzy, a także z koszykarzami Spartakusa Jelenia Góra oraz szczypiornistkami tamtejszej Jelfy. W latach 80. i 90. badał też piłkarzy Bundesligi, do dziś przechowuje w zbiorach wyniki Jurgena Kloppa, wtedy - jak mówi - napastnika wyróżniającego się predyspozycjami szybkościowymi. Pracuje we Wrocławiu, lecz mieszka w Strzegomiu, nieopodal Góry Krzyżowej. Tam właśnie wykuwa formę, poznając przy okazji siłę ducha. Nie tylko swojego...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska