Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces bombera. "W autobusie mogła powstać kula ognia"

Błażej Organisty
Paweł R. podczas rozprawy 6 kwietnia 2017 r.
Paweł R. podczas rozprawy 6 kwietnia 2017 r. Paweł Relikowski
Ubiegłą wiosną Paweł R. wszedł do autobusu linii 145 z bombą domowej roboty. Wysiadł, zostawiając ładunek w środku. Na szczęście kierowca autobusu w porę wyniósł bombę, która wybuchła w pobliżu skrzyżowania ul. Dworcowej i Kościuszki. Co by się stało, gdyby eksplodowała w pojeździe? Na to pytanie przed sądem odpowiadał biegły, który przedstawił także nagrania z październikowego eksperymentu detonacji bomby w podobnym autobusie.

W czwartek w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu przeprowadzono kolejną rozprawę w procesie przeciwko Pawłowi R., który 19 maja 2016 roku podłożył bombę wypełnioną saletrą i gwoździami w autobusie linii 145. Prokurator oskarżył studenta chemii o terroryzm. Oskarżonemu grozi dożywocie. Przypomnijmy, że kierowca autobusu wyniósł bombę z autobusu, która wybuchła przy przystanku. Na dzisiejszej rozprawie sąd na podstawie zeznań biegłego starał się ustalić, jakie skutki miałby wybuch, gdyby doszło do niego w pojeździe? Konsekwencje ewentualnej eksplozji rozpatrywano także przez pryzmat eksperymentu przeprowadzonego w październiku ubiegłego roku. W symulacji wykorzystano zbliżoną bombę do tej użytej w faktycznym zdarzeniu oraz autobus, w którym umiejscowiono manekiny (takie, które widuje się w sklepach z ubraniem).

- Człowiek odczuwa ból w temperaturze 45 stopni, wraz z jej wzrostem dochodzi do poparzeń i do zwęglenia tkanek, natomiast manekiny są odporne na temperatury przekraczające 100 stopni, dlatego trudno porównywać obrażenia, które odniósłby człowiek do zniszczeń manekina. W tym przypadku w eksperymencie niemożliwe było stworzenie warunków odzwierciedlających warunki naturalne panujące w autobusie - zeznawał biegły.

Biegły przyznał jednak, że eksperyment z października jest odzwierciedleniem możliwej sytuacji, jaka mogłaby zaistnieć, gdyby urządzenie skonstruowane przez oskarżonego wybuchło w autobusie. - I gdyby było skonstruowane prawidłowo - dodał biegły - wtedy prawdopodobnie nastąpiło rozerwanie autobusu.

Biegły podkreślał, że eksperyment był nieadekwatny do rzeczywistości, bo przeprowadzony w nim wybuch był nietypowy. - Literatura nie przewiduje takiego rodzaju spalania wybuchowego - wyjaśniał. Biegły wielokrotnie zaznaczał, że trudno porównywać zdarzenie faktyczne do eksperymentu lub hipotetycznej sytuacji, ponieważ są zbyt duże różnice zarówno w rodzajach wybuchu, jak i w jego konsekwencjach.

Przy skrzyżowaniu ul. Dworcowej i Kościuszki wybuchł garnek. Na nagraniu z kamer umieszczonych w pobliskim sklepie (materiał dowodowy) widać, że nad garnkiem pojawiła się kula ognia. Palił się tylko umieszczony w nim materiał wybuchowy, ponieważ w pobliżu nie było materiałów palnych, które mogłyby ulec podpaleniu. Bomba stała bowiem na betonowym chodniku. Biegły wyjaśniał, że krótkie działanie wysokiej temperatury odbarwiło garnek i chodnik. Wybuch był jednak groźny tylko dla osób znajdujących się około metr od bomby, ponieważ płomień spalał się ku górze, jako że wybuch miał miejsce na otwartej przestrzeni. Z tego powodu nie było także toksycznego dymu. Nie było zagrożenia życia lub zdrowia osób znajdujących się dalej, np. trzy metry od bomby. Ewentualnie mogłyby poparzyć się drobinkami unoszącej się w powietrzu spalającej się saletry.

Zgoła inaczej byłoby w autobusie. Wybuch spowodowałby powstanie zarówno fali uderzeniowej, jak i kuli ognia, która odbiłaby się od dachu i ścian pojazdu (tak jak stało się to w eksperymencie). Ogień i płomienie byłyby wtedy groźne dla pasażerów znajdujących się w pobliżu bomby. Ich ubrania mogłyby się podpalić, tak jak materiały palne autobusu (np. tapicerka siedzeń). Do spalania potrzebny jest tlen, którego zawartość w zamkniętej przestrzeni autobusu jest ograniczona, dlatego zawartość tlenu gwałtownie spada. Wzrasta za to stężenie substancji toksycznych, które wydzielają się w wyniku eksplozji i spalania. I to one, bardziej niż płomienie i siła wybuchu, są najbardziej groźne dla pasażerów, również tych znajdujących się w tylnej części pojazdu. - W takich warunkach nawet jeden wdech może doprowadzić do śmierci. Poza tym wysoka temperatura może poważnie uszkodzić drogi oddechowe. Zniszczenia termiczne skóry również wchodzą w grę, ale tylko w okolicach miejsca wybuchu - tłumaczył biegły.

Autobus byłby zatem zadymiony i pełen substancji toksycznych. Wysoka temperatura i płomienie z wybuchu mogłyby podpalić niektóre jego elementy (w zależności od materiałów, z których dane elementy są skonstruowane) i ubrania pasażerów. Ogień mógłby się rozprzestrzenić, ale miałby ograniczone pole manewru ze względu na małą ilość tlenu (tlen zostałby wykorzystany w reakcji spalania materiału wybuchowego). W zdarzeniu z rzeczywistości, czyli w przypadku wybuchu bomby na chodniku, nie byłoby dymu, tylu substancji toksycznych ani materiałów wokół bomby, które mogłyby się podpalić. Kula ognia była groźna tylko w promieniu jednego, może dwóch metrów, bo nie mając od czego się odbić, uciekła do góry. 19 maja bomba zraniła 82-letnią kobietę.

Sąd wyznaczył termin kolejnej rozprawy na 22 września. Wtedy oskarżenie i obrona powinni wygłosić mowy końcowe. Sąd postanowił stosować tymczasowy areszt wobec Pawła R. do 15 listopada, ze względu na konieczność zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania w sprawie. Sąd obawiał się, że oskarżony mógłby mataczyć, podjąć próby ucieczki lub ukrywania się.

Zobacz też: „Normalny, spokojny chłopak”. Kolega ze studiów o wrocławskim bomberze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Proces bombera. "W autobusie mogła powstać kula ognia" - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska