Opinię publiczną zelektryzował raport Najwyższej Izby Kontroli, bo wynika z niego, że osoby przygotowujące sprawdziany, egzaminy gimnazjalne i maturalne popełniają wiele błędów, a niektóre zadania są wręcz źle sformułowane. Najcięższy zarzut: testy są źle analizowane przez egzaminatorów, młodzież jest krzywdzona zaniżonymi ocenami. Według raportu NIK, co czwarta praca egzaminacyjna, o której ponowne sprawdzenie wystąpił uczeń, faktycznie została błędnie oceniona.
Z danych, do których dotarliśmy, wynika, że dolnośląscy uczniowie najczęściej kwestionowali prawidłowość ocen matury z chemii, biologii i matematyki. Dlaczego akurat z tych przedmiotów? Z biologią i chemią sprawa jest o tyle jasna, że te egzaminy wybierają m.in. uczniowie zabiegający o przyjecie na Uniwersytet Medyczny. Dla tych, którzy marzą o karierze lekarskiej, ważny przy rekrutacji jest każdy punkt, bo konkurencja jest mordercza.
A matematyka? Chodzi o egzamin obowiązkowy, którego niezaliczenie powoduje dramatyczne skutki dla zdającego, bo automatycznie wylatuje za burtę - na żadną uczelnię się nie dostanie.
Trudno się zatem dziwić emocjom tegorocznych maturzystów i ich rodziców, którzy po najnowszym raporcie NIK nabrali wątpliwości, czy prace zostaną rzetelnie ocenione. - Traktujemy bardzo poważnie osoby zdające egzaminy. Każdą pracę sprawdzamy dokładnie - uspokaja Wojciech Małecki, dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej we Wrocławiu.
Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w Warszawie, przyznaje, że błędy mogą się zdarzyć. - Ludzie nie są maszynami i mają prawo się pomylić - zauważa Marcin Smolik. Jednocześnie przekonuje: - Nasze standardy nie odstają niczym od europejskich.
Nie wszyscy są tego zdania. Prof. Ryszard Legutko, były minister edukacji, twierdzi, że system edukacji znalazł się w ślepym zaułku. - Koncepcja zewnętrznych egzaminów jest zła. Błędem było wprowadzenie klucza odpowiedzi, a potem nieskuteczne udoskonalanie go - twierdzi Legutko. Według niego powinniśmy całkowicie zmienić system oceniania na maturach. Czy mamy więc wylać dziecko z kąpielą?
Zobacz, jak problem ten wygląda na Dolnym Śląsku - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący sprawdzania egzaminów wywołał burzę. Z danych NIK wynika, że w zadaniach pojawiają się błędy, a egzaminatorzy mylą się sprawdzając prace. Czy uczniowie, którzy będą zdawali niedługo egzaminy: gimnazjalny i maturalny mogą spać spokojnie?
Spójrzmy, jak problem wygląda w liczbach. W latach 2009-14, czyli w okresie, który badał NIK, egzamin maturalny na Dolnym Śląsku zdawało 189 tys. uczniów, do sprawdzenia było ok. 763 tys. prac. O możliwość zapoznania się z ocenioną pracą zwrócono się 7,5 tys. razy, z czego było 3200 próśb o ponowne sprawdzenie. Punktację zmieniono w 579 przypadkach.
W ubiegłym roku dla biologii te liczby prezentują się następująco: 428 uczniów chciało wglądu do swojej pracy, 278 osób poprosiło o ponowne sprawdzanie, w 40 przypadkach zmieniono liczbę punktów. Dla chemii odpowiednio: 378, 139 i 38. Dla matematyki: 520, 223, 30.
Dodajmy, że we Wrocławiu maturzysta, który chce zajrzeć do swojej pracy, ma na sprawdzenie jednego arkusza 30 minut. W praktyce nikt go jednak nie popędza. Danuta Daszkiewicz-Ordyłowska, dyrektor XII Liceum Ogólnokształcącego przy pl. Orląt Lwowskich we Wrocławiu wie, jak pracują egzaminatorzy, bo sama sprawdzała prace.
- Rozumiem uczniów, którzy walczą o lepszą ocenę, czasami jeden punkt może mieć ogromne znaczenie - mówi dyrektorka. - Jednak należy pamiętać, że odsetek błędnie sprawdzonych prac jest naprawdę niewielki. W naszej szkole na około tysiąc prac tylko kilkanaście osób poprosiło o ponownie sprawdzenie. W trzech przypadkach podniesiono uczniom o jeden punkt wynik egzaminu - dodaje pani dyrektor.
Czy władze oświatowe wyciągnęły jakieś wnioski z raportu NIK? - Ujednoliciliśmy procedury dotyczące wglądu do prac przez uczniów. Wcześniej każda komisja opracowywała swój regulamin - mówi Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
Czy to znaczy, że większych zmian nie będzie? - W raporcie NIK przedstawione są pewne sytuacje, które w praktyce nie mają większego odzwierciedlenia - wyjaśnia dyrektor. Przypomina, że egzaminatorami są wykształceni ludzie, którzy muszą zdać kurs. Pracują w zespołach. Przewodniczący posiada dodatkowe kwalifikacje.
Prof. Ryszard Legutko, były minister edukacji, bierze w obronę egzaminatorów, ale jednocześnie ostro krytykuje systemowe rozwiązania. - Nie wierzę w to, że podawany procent źle sprawdzonych prac wynika z tego, że nauczyciele byli leniwi i nie przykładali się do pracy. To kwestia schematów, jakie im narzucono - przekonuje profesor.
I pyta, jakich absolwentów potrzebuje nasze państwo. - Czy chodzi nam o osoby, które dobrze potrafią rozwiązać test? Chyba nie, a jak na razie tylko w tę stronę idziemy - komentuje Legutko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?