Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo - magiczne słowo, które swoim blaskiem zasłania inne: obowiązek

Agata Grzelińska
Agata Grzelińska
Agata Grzelińska Tomasz Hołod
Słucham opowieści znajomej nauczycielki i przypominam sobie swoją kilkuletnią przygodę ze szkołą. Cieszę się przy tym, że wyleczyłam się raz na zawsze (choć podobno tak mówić nie należy) z chęci nauczania. Obym tylko nigdy nie wyleczyła się z chęci uczenia się. Słucham i przypominam sobie powiedzenie: „Obyś cudze dzieci uczył”.

To stare i raczej mało serdeczne życzenie, żeby nie powiedzieć rodzaj klątwy, dziś jak nigdy wydaje się aktualne. Nauczyciel jest bowiem profesją, która zawsze, a w dobie roszczeniowych dzieci i jeszcze bardziej roszczeniowych rodziców wymaga solidnych nerwów i stuprocentowego przekonania o powołaniu czy misji.

Wracając do opowieści znajomej nauczycielki. O tym, że szkolna młódź lubi wagary, wiadomo nie od dziś. Tyle że kiedyś wydawało nam się nie do pomyślenia, żeby rodzice dawali przyzwolenie swoim pociechom na uciekanie z lekcji. A dziś tak, niestety, bywa coraz częściej. Młody człowiek szaleje na imprezie w niedzielny wieczór i w poniedziałek rano ma kłopot ze wstaniem do szkoły. I co? I nie wstaje, a mama wspaniałomyślnie go usprawiedliwia, bo bidulek nie ma jeszcze 18 lat. Gdy osiągnie magiczny wiek, nie potrzebuje już do tego mamy. Sam może sobie usprawiedliwić nieobecność. Efekt? Spora część klasy, w której uczy znajoma, odpuszczała sobie pierwsze lekcje w poniedziałki. Wyluzowani licealiści mieli jednak pecha, bo zaprawiona w bojach belferka nie z takimi dawała sobie radę. Nie krzyczała, nie prawiła kazań. Przepytała z tego, co mówiła na lekcjach w poniedziałki rano. I dała tym do zrozumienia, że do szkoły jednak warto chodzić.

Co bardziej oporny uczeń ze wspomnianej klasy próbował jeszcze z nią walczyć argumentami w stylu: „Nie ma pani prawa”. Szybko jednak znów przekonał się, że owszem, ona ma prawo go zapytać, a on ma obowiązek chodzić do szkoły.

Do magicznego słowa „prawo” jeszcze wrócimy. Najpierw jednak słowo o samotności belfra, który może liczyć na wsparcie tylko nielicznych rodziców. Jeden z ojców, który pozwala swej latorośli chodzić na imprezy także w niedzielę, w poniedziałkowe poranki nie ma dla synka litości. Zmęczony czy nie, młodzieniec wstać do szkoły musi, słuchając przy tym ojcowskich uwag o obowiązkach, odpowiedzialności i tym podobnych niemodnych pojęciach. Spora jednak część mam, widząc swój niewyspany 16- czy 17-letni skarb, rozczula się i pozwala zostać w domu. Jedna lekcja - cóż to jest? Zdolny synek, to nadrobi. Domyślam się, że to ten sam typ mam, które w autobusie oprócz swojej torebki i torby z zakupami taszczą plecak, a w tramwaju czy autobusie stoją, gdy ich 10-letni syneczek siedzi sobie jak król. Po kilku godzinach siedzenia w szkolnej ławce, dodajmy. Przecież ma dziecina prawo do odpoczynku.

Właśnie, miało być o prawie. Jak tu się dziwić licealistom, skoro kilka tygodni temu od znajomego 7-latka usłyszałam, że pani w szkole niesłusznie zwróciła mu uwagę i że nie miała prawa tak zrobić. Tak, tak. Uczeń ma prawo przyjść do szkoły, jeśli ma ochotę, a nauczycielka nie ma prawa zwrócić mu uwagi. Ciekawe, co kiedyś powie ten i ów wyedukowany w prawie mądrala, gdy jego przyszły pracodawca mu powie, że on też ma prawo nie chcieć go zatrudnić, bo ma obowiązek wybrać lepszego, czyli bardziej obowiązkowego kandydata?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska