Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracując blisko śmierci, nauczyli się doceniać chwilę i piękno życia

Agata Grzelińska
Ważniejsza od tabletek, kroplówek i zastrzyków jest obecność drugiego człowieka
Ważniejsza od tabletek, kroplówek i zastrzyków jest obecność drugiego człowieka Piotr Krzyżanowski
Towarzyszą w odchodzeniu, buntują się albo bezradnie milczą. Nieraz z pokorą patrzą, jak ktoś gasł... pięknie

Doktor Małgorzata Paluch - ordynator lubińskiego hospicjum, Grażyna Majewska-Kaźmierczak - pielęgniarka oddziałowa na medycynie paliatywnej w legnickim Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Ksiądz Jerzy Adamczewski - proboszcz parafii pw. św. Barbary w Lubinie. Artur Michał Tórz - dyrektor lubińskiego cmentarza komunalnego. Rafał Jurczeniak - szef firmy pogrzebowej Jotes w Lubinie. Wszyscy oni ze śmiercią mają kontakt nie tylko przy okazji Wszystkich Świętych. Każdy spotyka ją na swej zawodowej drodze i choć wszyscy na innym etapie, to uczą się od odchodzących podobnej sprawy - miłości życia...

Gdy się coś widzi 300 razy w roku, trudno nie przywyknąć. Wydawałoby się, że do śmierci też można się przyzwyczaić.

- Nie. Nie można - mówią jednym głosem. - Śmierć zawsze zaskakuje - dodają, jakby się zmówili na wspólny tekst.

Małgorzata Paluch od 7 lat szefuje hospicjum w Lubinie. Za każdym razem, gdy odchodzi jej pacjent, jest w jakimś stopniu zaskoczona. Mimo że wie, na co jest chory, jaki jest jego stan. Nigdy jednak nie wie, kiedy ten ktoś odejdzie.

- Zarówno my, jak i nasi pacjenci i ich rodziny wiemy, że śmierć jest nieunikniona, że wcześniej czy później przyjdzie, ale nie da się określić, kiedy - dodaje lekarka.

- Śmierć jest zawsze zaskoczeniem - stwierdza Artur M. Tórz. - Myślę, że nawet dla samobójców, którzy pozornie sami wybierają czas.

- Być może można zobojętnieć na widok śmierci w telewizji, ale nie można się do niej przyzwyczaić. Na pewno nie do swojej - odpowiada ks. Jerzy Adamczewski.

Rafał Jurczeniak długo milczy, gdy słyszy pytanie o przyzwyczajenie do śmierci.

- Nie można się przyzwyczaić, bo ona dotyka wciąż nowych ludzi, którym zabiera bliskich. A oni reagują różnie. W tej sferze nie ma rutyny - mówi.

Inną kwestią jest, czy ze śmiercią można się pogodzić. Skoro nie ma nic bardziej pewnego na świecie, to najrozsądniej byłoby tę prawdę po prostu zaakceptować.

- To tylko teoria. Oczywiście, nie można mieć złudzeń, że się będzie żyło wiecznie. Przeciwnie, trzeba mieć tę świadomość, że życie jest kruche i tym bardziej je doceniać. Ale nie sądzę, by kiedykolwiek ludzie umieli się tak w pełni pogodzić ze śmiercią - mówi Małgorzata Paluch. - Mimo że ona jest zapisana w naszym losie, zawsze się jej trochę boimy. Dlatego walczymy o każdy dzień.
Artur Michał Tórz twierdzi, że można się pogodzić z faktem istnienia śmierci, ale już trudniej z konkretną śmiercią, kogoś bliskiego, znajomego... Rafał Jurczeniak przyznaje, że szczególnie trudno jest mu zajmować się organizowaniem pogrzebów dzieci.
- Nie godzę się z ich śmiercią - mówi. - Mam dzieci i wiem, jak straszny to musi być ból dla rodziców. Łatwiej jest rozmawiać o pogrzebie osoby starszej, która odeszła po chorobie, przygotowana. Trudniej, gdy dzieje się tragedia. Są szokujące śmierci. Czasem chowamy ofiary zabójstw - to zawsze jest szok. Niezależnie od tego, czy ten ktoś zabity miał lat 70 czy 30. Czasem też zwyczajnie płaczemy. Nie zapomnę pogrzebu ojca i małego synka, którzy zginęli w wypadku samochodowym i zostali pochowani w jednej trumnie. Ojciec trzymał synka...

I pielęgniarka, i lekarka, i ksiądz przyznają, że czasem śmierć budzi w nich bunt.

- Czasem nawet sobie poklnę, a czasem zwyczajnie poryczę. Gdy umiera dziecko. Nieważne, czy ono ma lat 8 czy 40. Dla rodziców śmierć dziecka jest najgorsza - Grażyna Majewska-Kaźmierczak nie owija w bawełnę. - Nie godzę się ze śmiercią ludzi młodych, niespełnionych. Bliskim osób starszych, umierających w wieku lat 70 czy 80, tłumaczę, że mieli szczęście, że ich ojciec czy babcia tak długo z nimi byli. A gdy odchodzi ktoś młody, nie wiem, co mówić.

Księdzu Jerzemu też nieraz brakuje słów. Gdy umiera dziecko, ale też gdy odchodzi młoda matka i zostawia swoje maleństwa. - Gdy na pogrzebie widzę małe dzieci płaczące, trudno mi mówić. Nie znam odpowiedzi na pytanie: "Dlaczego?" - przyznaje ks. Jerzy. - To wie tylko Pan Bóg.

Małgorzata Paluch nie godzi się, gdy jej pacjenci przestają walczyć, gdy rezygnują z dalszego leczenia, gdy poddają się śmierci. - Uważam, że zawsze trzeba walczyć do końca. Nie chodzi o bezsensowną walkę, ale o to, by do końca zachować sens życia - wyjaśnia ordynator hospicjum.
Nie godzą się ze śmiercią, nie przyzwyczajają, ale czy się jej boją?

- Wiele razy się nad tym zastanawiałam. Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie, czy się boję. Chyba tak jak każdy - pani ordynator zamyśla się. - Niby wiemy, że śmierć jest gdzieś tam zapisana, ale każdy z nas - niezależnie od wieku- chce jednak zostać tutaj jak najdłużej. Nawet jeśli narzekamy na nasze życie, jesteśmy niezadowoleni, wolimy być tutaj. Może dlatego, że nie wiemy, co będzie później.

Ks. Adamczewski jako duchowny katolicki nie ma wątpliwości, że śmierć nie kończy życia. Rozumie jednak zwykły ludzki lęk przed śmiercią. Kilka lat temu doświadczył w sobie tej walki o każdy dzień. Gdy zachorował na serce, nie mógł spać. - Lekarz tłumaczył mi później, że to był lęk mojego organizmu przed tym, by na zawsze nie zasnąć - wspomina ks. Jerzy. - Często myślę o śmierci. Wierzę, że wraz z nią życie się nie kończy. Kto wie, może właśnie dopiero po niej zaczyna się prawdziwe życie? A jednak doświadczyłem tego lęku przed nią.
Mimo że częściej niż zwykli zjadacze chleba widzą ból i cierpienie tych, co odchodzą, ale także tych, co zostają, mają jasne, pogodne twarze. I wewnętrzny spokój.

- Kiedyś pomyślałem, że wszyscy wielcy tego świata powinni mieć obowiązek regularnego bywania na cmentarzu przynajmniej raz w miesiącu - mówi dyrektor Tórz. - Żeby zastanawiać się nad ulotnością życia. Inaczej się patrzy na życie, gdy się często widzi śmierć.

- Bardziej się to swoje życie, nawet nieidealne, ceni - dodaje Małgorzata Paluch. - Częściej się widzi, że słońce pięknie świeci, ptaki uroczo śpiewają, kwiaty są zachwycające. I najważniejsze, że wokół nas są bliscy.

- Łatwiej pamiętać o tym, że trzeba się spieszyć kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą, jak mówił ks. Twardowski - dodaje pielęgniarka oddziałowa.

Radości i miłości życia uczy się od swoich pacjentów. Wspomina Wandę, z którą się zaprzyjaźniła. Zapytała ją kiedyś, czy się boi, a ona odpowiedziała: "Grażyna, nie boję się, tylko mi żal to wszystko zostawiać". Opowiada też o Ryszardzie, przy którym siedziała żona i płakała. A on ją pocieszał: "Ciesz się, że śmierć nas nie zaskoczyła, że nie zginąłem w wypadku samochodowym. Zobacz, jaki Pan Bóg jest dobry, że dał nam czas na pożegnanie". Mówi też o panu Bronisławie, który bardzo chciał pojechać do swej żony do ośrodka alzheimerowskiego. Udało się, ktoś go tam zawiózł. Gdy wrócił, cieszył się, że żona go nawet poznała i że mogli się przytulić. Tydzień później już nie żył.

Ks. Adamczewski z pokorą mówi o cichych śmierciach - pani Eli, którą choroba tak szybko zabrała, a która umierała tak cicho. Podobnie jak 13-letni Bartuś. Był u niego godzinę przed śmiercią. Albo jedna z jego parafianek, która w Boże Ciało przyszła do spowiedzi, na mszę św., przyjęła Komunię i umarła parę godzin później, gdy przechodził koło jej domu z tłumem wiernych w procesji, niosąc Najświętszy Sakrament.

Szef firmy pogrzebowej i dyrektor cmentarza mówią o szokujących chwilach, gdy na pogrzebach rodzina udaje żal albo gdy za trumną bezdomnego czy samotnego oprócz księdza nie idzie nikt...

Mówią o mocnych nerwach i sile potrzebnych zwłaszcza wtedy, gdy trzeba pochować kogoś, kogo ciało znaleziono wiele dni po śmierci. Niejeden z pracowników Rafała Jurczeniaka nie wytrzymał i rzucił tę pracę. Ale przecież wiedzą, że ktoś to musi robić. Przez lata nauczyli się pokory i wielkiego szacunku - zarówno dla zmarłych, jak i dla ich rodzin.

- Wiem, że ci, co odchodzą, gdzieś są. Jestem katolikiem, więc wierzę w czyściec, piekło, niebo, choć nie wiem, gdzie to jest - mówi Artur Michał Tórz.

Małgorzata Paluch też wierzy, że śmierć nie jest końcem.

- Tak długo, dopóki pamiętamy o nich, oni z nami są - mówi o zmarłych. Dodaje, że ta pamięć jest tak samo ważna, jak bycie obok za życia. - Najważniejsza jest obecność, rozmowa, trzymanie za rękę. Bo to nieraz pomaga bardziej niż tabletki czy kroplówki. I myśl, że nie będziemy zapomniani...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska