Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownik bezcenny tak bardzo, jak ratownik wodny

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
fot. WOPR
Ratownik wodny dziś to jeden z najbardziej cenionych na rynku pracowników. 7 tys. zł oferował niedawno jeden z nadmorskich ośrodków wczasowych za objęcie nadzorem. Kolejne ogłoszenia - 20-25, a nawet 30 zł za godzinę pracy na krytej pływalni. Ratowników wodnych do zapewnienia bezpieczeństwa na swoich pływalniach potrzebują ośrodki wczasowe, hotele, aquaparki, organizujące kąpieliska morskie samorządy, lub wyłonieni do tego celu przez gminy tzw. operatorzy.

- Każdy szanujący się hotel, ośrodek, miasto czy wieś musi dziś zaprosić turystów nad wodę - na plażę czy basen. Polacy przyzwyczaili się do pewnego standardu i będą omijać hotele bez basenów. Turystyka rozwija infrastrukturę, ale potrzebuje też nas - mówi nam jeden z pomorskich ratowników wodnych.

- Ratownictwo wodne to jest system. Przede wszystkim do ratowania życia ludzkiego potrzebna jest kadra. Do nadzoru nad kąpieliskiem, pływalnią konieczna jest odpowiednia liczba ludzi. Prawo to wszystko reguluje. Jeśli obiekt jest duży, kąpielisko jest duże, jeden człowiek nie wystarczy. Do tego sprzęt, który w dzisiejszych czasach można stosunkowo łatwo i od razu kupić. Ale człowieka nie wyszkolisz od razu - mówi Roman Chmielowski, wieloletni, doświadczony ratownik, działacz pomorskiego WOPR. - Jeśli basenów i kąpielisk jest więcej niż ludzi, to mamy to, co mamy.

Za mało

Roman Chmielowski podkreśla, że już w czasie tegorocznych wakacji może zacząć brakować obsady ratowników na taką samą liczbę kąpielisk morskich i pływalni, która funkcjonowała w Polsce w roku ubiegłym. W Gdyni jeszcze dwa tygodnie temu aktualne było ogłoszenie o naborze ratowników na miejskie kąpielisko morskie (miasto zapewniało „atrakcyjne warunki finansowe, szkolenia i niezbędne wyposażenie”). Co ciekawe, hasło „basen w hotelu bez ratownika” jest jednym z częściej pojawiających się w internetowych wyszukiwarkach.

- Przez lata działalności udało się nam wypracować pewien układ. Współpracujemy od lat z tymi samymi osobami, które mają uprawnienia ratownicze. Ratownikom zapewniamy wyżywienie, jak trzeba to i nocleg - mówi nam właściciel jednego z ośrodków w powiecie nowodworskim. - Oczywiście finansowanie również musi być na poziomie. Zdajemy sobie sprawę, że konkurencja rośnie.

- Płacimy (ratownikowi - red.), ile możemy - odpowiada właściciel pensjonatu. - Ceny rosną, ale jeśli chcemy mieć nadzór nad basenem, to musimy ten koszt ponieść. Wiadomo jednak, że większe hotele mają przewagę. Zaoferują więcej pieniędzy i nie będziemy mieć ratownika.

Obok rosnącej liczby obiektów wymagających ochrony działacz WOPR-u upatruje pewnych działań systemowych.

- Po pierwsze, dziesięć lat temu zmieniony został w Polsce system szkolenia ratowniczego. Dziś zbieramy tego owoce - tłumaczy Chmielowski.

Zaznaczmy, reforma z 2012 r. ujednoliciła system szkolenia ratowników. Pełnoletni kandydat chcący pilnować bezpieczeństwa nad akwenami wodnymi musi zdać egzamin na stopień zawodowy ratownika wodnego. W tej klasie mieści się pięć wcześniejszych stopni wyszkolenia (młodszy ratownik WOPR, ratownik WOPR, ratownik wodny pływalni, ratownik wodny śródlądowy, ratownik wodny morski). Podobnie jest w przypadku starszego ratownika wodnego.

- Ludzie musieli przejść cały program awansu, m.in. z koniecznością praktyk nad wodą. Dzięki temu liczba dostępnych rąk do pracy była większa, a także stopień nadzoru nad kandydatami był większy. System był pomyślany w taki sposób, by młodsi ratownicy nabierali doświadczenia pod okiem starszych kolegów - tłumaczy Chmielowski.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia.

- Od 10 lat możliwość zabezpieczenia kąpielisk mają prywatne podmioty, np. tzw. operatorzy plaż, którzy są wyłaniani przez gminy w trakcie przetargów - mówi Chmielowski. - Samorządy cedują na nie to zadanie, wyłaniając podmioty w przetargach. Zatem mamy zaniżanie finansowej oferty, co odbywa się kosztem zapewnienia odpowiednio licznej kadry i sprzętu - mówi Chmielowski. - Znam przypadki, w których operator kąpieliska nie zapłacił ratownikom za pracę. Zostaje ogromny niesmak po takich sytuacjach.

Pytamy o te zarzuty właściciela jednej z firm, która regularnie wygrywa przetargi na prowadzenie działalności na plaży, w tym zabezpieczenie kąpieliska.

- WOPR miał długo monopol na prowadzenie kąpielisk. Dziś tego nie ma i zrozumiałe jest, że jego przedstawiciele się denerwują. Nie znam przypadków, by jakiś operator się nie rozliczył z ratownikami. A bywało, przypomnę, że wielu młodych ratowników WOPR pracowało na plażach za darmo, i to w fatalnych warunkach - mówi.

Pytanie o system

Przekazujemy Romanowi Chmielowskiemu tę odpowiedź.

- Różnica jest jedna - WOPR szkoli ludzi - ratowników, prywatne podmioty nie. Robią za to kasę w czasie wakacji, a WOPR nie. Zatem firmy mają pieniądze i nie szkolą, a WOPR nie ma pieniędzy i szkoli. Trudno taki układ uznać za uczciwy. Konsekwencja jest taka, że nie ma ludzi. I jest płacz. Zlikwidowanie poprzedniego systemu było moim zdaniem błędem. My to od dawna sygnalizowaliśmy - podkreśla Roman Chmielowski.

A recepta? Jak powinien wyglądać idealny system zdaniem Chmielowskiego?

- Za bezpieczeństwo powinny odpowiadać certyfikowane, profesjonalne jednostki, takie jak WOPR. Samorządy powinny współpracować w inny niż obecnie sposób. By nie obciążać kandydatów na ratowników kosztami kursów, można by całość zorganizować w sposób trochę na zasadzie wolontariatu - w zamian za sfinansowanie kursu, pierwszy sezon dany ratownik mógłby pracować za darmo na plaży w danej gminie. Kolejny sezon już za wynagrodzenie, ale porządne. Do tego nocleg i wyżywienie na koszt organizatora kąpieliska. Samorządy nie powinny również czekać do czerwca z organizacją kąpielisk, bo dzisiaj takie oczekiwanie oznacza chaos. Moim zdaniem byłby to dobry system. My takie zmiany postulujemy, ale mam wrażenie, że nikt tego nie słucha. A jeśli chcemy, żeby sytuacja się zmieniła, to musimy już dziś zacząć działać. Tego się nie przeprowadzi w jeden dzień, ani nawet dwa - mówi Roman Chmielowski.

Potwierdzenie

Co roku kurs ratownika wodnego kończy od 100 do 200 kandydatów w całym kraju. O to, czy teza mówiąca o tym, że nad polskim morzem, na pływalniach, zwłaszcza w okresie letnim, brakuje ratowników wodnych, jest uprawniona, pytamy w Zarządzie Głównym WOPR-u.

- Tak - odpowiada zdecydowanie Paweł Błasiak, prezes WOPR. - Jest to efekt komercjalizacji tego zawodu oraz stawek, za jakie ratownicy są opłacani. Stopień ratownika wodnego jest dużo łatwiej uzyskać niż przed rokiem 2012 (zmiana ustawowa) i rynek początkowo się wypełnił, co obniżyło i prestiż zawodu, i stawki. Następnie ratownicy za tak ustalone przez niby-ratowników stawki nie podejmowali pracy i zatrudniali się w innych zawodach. Pandemia w tym pomogła, bo pływalnie były zamykane. Natomiast w chwili obecnej jest problem z ratownikami. Część kąpielisk jest obsadzana w 50-70 proc., ale jest i część, gdzie obsada jest kompletna. Niemniej jednak nie jest to sytuacja komfortowa.

Indywidualna inwestycja

Krzysztof, jeden z ratowników WOPR, z którym rozmawialiśmy podkreślał, że ratownictwo wodne jest w zasadzie „totalną harówką”.

- Nawet jeśli masz papiery, to nie wyjdziesz na plażę bez przygotowania. Nie dasz rady. Nawyki muszą być odświeżane. Podobnie jak umiejętności pływackie, holowanie tonącego, bezpieczne wejścia do wody… Ja trenuję cały rok, by podtrzymać gotowość - siłę, wydolność. Treningi, dieta - to jest wymagający fach. I trzeba pamiętać o psychice. Paru ludzi udało się wyciągnąć z wody żywych i wtedy satysfakcja jest ogromna. Ale widok dzieci płaczących za ojcem, który zniknął pod wodą? Albo smutku, przerażenia kobiety obserwującej akcję reanimacyjną jej syna? Wyobrażasz to sobie? Czasem w popularnych filmach mówią, że tragiczne obrazy zostają z nami na zawsze. Tyle że to prawda - mówi nasz rozmówca.

Według systemu kandydat na ratownika wodnego musi przejść cykl szkolenia pływackiego, technik ratownictwa wodnego. Potem musi zdać egzamin, m.in. zmieścić się w limitach czasowych na stosownych dystansach, zaliczyć nurkowanie i holowanie ciężkiego manekina, który imituje tonącego. W obu przypadkach dochodzą dodatkowe umiejętności poparte certyfikatami - sternik motorowodny, pierwsza pomoc itp. Kandydaci płacą za każdy kurs z własnej kieszeni.

- To indywidualna inwestycja każdego, kto chce zostać ratownikiem wodnym, i nie mówię tylko o kwestii finansowej - podkreśla Roman Chmielowski.

Zaznaczmy, lista etatowych ratowników wodnych nie jest długa. Często są to studenci, w znacznej mierze AWF-u - dorabiają, wykorzystując umiejętności sportowe. Wielu, jak m.in. Krzysztof, to nauczyciele WF, którzy w czasie wakacji pracują nad wodą. Roman Chmielowski mówi o etosie ratownika.

- Podam pewien przykład. W jednej z nadmorskich miejscowości na Pomorzu mieliśmy grupę młodych ratowników, którzy pomagali starszym kolegom zabezpieczając kąpiele kolonistów. Proszę sobie wyobrazić, że dostałem mnóstwo pytań od nich o to, co robić, gdy ktoś spoza grupy, którą się „opiekujemy”, zacznie tonąć, np. na plaży niestrzeżonej - mówi Chmielowski. - Ci młodzi ludzie wiedzieli, że mają zadanie do wykonania, ale myśleli o tym, co może się stać. Dylemat świadczący o wysokiej moralności i inteligencji.

- Większość z nas po prostu to lubi, chce pomagać. To nasza misja. Traktujemy poważnie przysięgę, którą składaliśmy po egzaminie - mówi z kolei Krzysztof.

Kasa dla elity

Stawki wynagrodzenia ratowników w Polsce rosły regularnie w ostatnich latach, o czym wspominał Paweł Błasiak.

- Ratownicy do niedawna byli rzeczywiście słabo opłacani. Podzielam w pełni taki osąd - odpowiada Roman Chmielowski, gdy pytam o owe groszowe wypłaty. - Dzisiejszy wzrost wynagrodzenia dla ratowników jest generalnie pozytywnym zjawiskiem. Nie można wykonywać tak odpowiedzialnej pracy, tak trudnej i niebezpiecznej, bo przecież ratownicy też giną niosąc pomoc, pracując za kiepskie wypłaty. No bo jak nazwiesz kogoś, kto jest silny, inteligentny, empatyczny, ma mnóstwo umiejętności i jest gotów narażać swoje życie i zdrowie, by pomagać innym, by ratować życie? Przedstawicielem elity. A kogoś takiego nie zatrudnisz, płacąc grosze.

Wysokie stawki dla ratowników oferują hotele, kąpieliska za granicą. Rzut oka na ogłoszenia - 1300 euro z wyżywieniem i noclegiem - praca w Niemczech na pływalni krytej. Kolejna oferta z Niemiec - 2,5 tys. euro. Oferta z Grecji jeszcze wyższa. Co roku pojawiają się oferty pracy w USA.

- Żeby popracować za granicą, trzeba mieć dodatkowy kurs, znać język angielski - tłumaczy Krzysztof. - Za to atutów jest całkiem sporo: polscy ratownicy cieszą się dobrą renomą u zagranicznych pracodawców, są chętnie zatrudniani. Trzeba pamiętać, że na południu Europy sezon trwa dłużej, zarabia się sporo, a sama praca jest w pewnym sensie łatwiejsza, np. na kąpieliskach morskich czy przy hotelowych basenach nad Morzem Śródziemnym, niż nad Bałtykiem.

Piotr, inny ratownik, z którym rozmawiamy, na polskich plażach pracował sześć lat. Zaliczał od początku cykl szkolenia WOPR.

- Bałtyk, Zatoka Gdańska to chyba najtrudniejsze akweny, w których pływałem, nie mówiąc już o akcjach ratowniczych. Woda jest chłodna, potrafi być zdradliwa, trzeba mieć sporo wiedzy, np. o prądach wstecznych, o układzie dna, ruchach fal, w dodatku popartej doświadczeniem - mówi Piotr. - Nikt nie ma lekko, ale moi koledzy, którzy strzegli basenów czy kąpielisk nad jeziorami, chyba mieli łatwiejsze zadanie.

Teraz Piotr pracuje za granicą.

- Najpierw Hiszpania, potem Włochy, dziś na stałe pracuję w Grecji, pilnuję bezpieczeństwa gości wypoczywających nad hotelowym basenem. Zdecydowały finanse - podkreśla.

Czy fakt dobrych ofert pracy za granicą dla polskich ratowników wpływa na ich niedobór na rodzimych kąpieliskach? - pytamy w ZG WOPR.

- Tak. Jeżeli ratownicy uzyskują międzynarodowe certyfikaty, to podejmują pracę za granicą lub wręcz kończą szkolenie za granicą i tam pozostają na kąpieliskach. Zarobki są znacznie lepsze - mówi Paweł Błasiak.

Co jest najgorsze nad polskim morzem?

Kwestia klasy

- Nie dziwię się, że polscy, doświadczeni ratownicy wybierają pracę za granicą. Nawet jeśli pracują więcej, to np. nad basenem wysiłek jest mniejszy niż na plaży. Mniej ludzi pod obserwacją, w dodatku są to zazwyczaj ludzie mający nieco więcej klasy niż znaczny odsetek obecnych na polskich plażach - mówi Roman Chmielowski.

Tego doświadczonego ratownika z wieloletnim stażem pytamy o największe problemy w pracy ratownika.

- Liczba ludzi na plażach, zwłaszcza w upalne weekendy, jest wielka. Mamy mnóstwo pracy, zwłaszcza gdy warunki będą niedobre do kąpieli. Ludzie i tak będą wchodzić do wody. Polacy jakby dostawali amoku na wodą. Chcą się kąpać będąc pod wpływem alkoholu, brawura jest ogromna. A morze nie wybacza słabych umiejętności pływackich. Ludzie bardzo ryzykują, ignorują polecenia ratowników. Nieraz byłem świadkiem wulgarnych odzywek i zachowań względem tych młodych, ciężko chroniących życie ludzi. Absolutny brak pokory, społecznej dyscypliny. Nieraz też widziałem reakcje tych samych wulgarnych wcześniej osób, kiedy uratowaliśmy im życie. Może ktoś mi nie uwierzy, ale próby całowania po stopach są bardzo częste.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pracownik bezcenny tak bardzo, jak ratownik wodny - Dziennik Bałtycki

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska