Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozew za recenzję? Rozmawiamy z wrocławskim producentem

Marta Wróbel
Film "Kac Wawa" nie spodobał się - mówiąc delikatnie - Tomaszowi Raczkowi
Film "Kac Wawa" nie spodobał się - mówiąc delikatnie - Tomaszowi Raczkowi Syrena Films
Rolą krytyka jest krytykować - mówi Marcin Kurek, producent filmowy z firmy Media Brigade, odpowiedzialnej m.in. za film "80 milionów".

"Ten film jest jak nowotwór złośliwy" - napisał na swoim profilu na Face-booku Tomasz Raczek o "Kac Wawie". Producent filmu Jacek Samojłowicz tak się na te słowa zdenerwował, że zapowiedział pozwanie Raczka za "przekroczenie granic krytyki filmowej i złamanie zasad etyki dziennikarskiej", i dodał, że stracił przez tę opinię "miliony wpływów" i widzów w kinie. Czy Pan, jako producent filmowy, uważa, że składanie pozwu w sądzie z powodu złej recenzji ma sens?
To, co robi Jacek Samojłowicz, to nic innego jak świetna reklama dla filmu. Nie od dziś wiadomo, że nieważne, co piszą, ważne, żeby pisali. Oczywiście, że kłują mnie recenzje filmów, które uważam za dobre, ale mówienie, że zła recenzja wpływa na frekwencję widzów w kinie, to przesada. W świecie filmu jest takie powiedzenie: "krytycy swoje, a publiczność głosuje nogami". I tak rzeczywiście jest. Często zdarza się, że film ma złą prasę, a dobry wynik frekwencyjny, czego przykładem jest "Wyjazd integracyjny" Przemysława Angermana. Nie przepadam za tego typu produkcjami, ale rozumiem, jak ten mechanizm działa. Ludzie czasami potrzebują się rozerwać i pośmiać. Oczywiście podstawą filmu jest jego jakość i odpowiednie standardy, i od tego ucieczki nie ma. Przykładem dobrego filmu komercyjnego są na przykład "Listy do M." Mitji Okorna.

Gdyby Raczek napisał tak o którymś z produkowanych przez Pana filmów, na przykład o "Maratonie tańca" Magdaleny Łazarkiewicz, który nie miał dobrych recenzji, też nie chciałby się Pan z nim spotkać w sądzie?
Na pewno nie. Rolą krytyka jest przecież krytykować. Zresztą trzeba rozgraniczyć dwie rzeczy: gdyby atak Raczka był personalny, Samojłowicz miałby podstawy do pozwu. Ale to jest opinia recenzenta, wyrażona zresztą na jego prywatnym profilu na Facebooku, gdzie ma prawo pisać, co mu się podoba. Załóżmy, że ktoś napisałby, że wyprodukowałem najgorszy film w historii kina, wtedy wdałbym się z nim w polemikę, ale nie pozywał go.

Tak właśnie zrobiła Barbara Białowąs, reżyserka filmu "Big Love", której nie spodobała się recenzja Michała Walkiewicza na portalu Filmweb. Zadzwoniła do portalu z prośbą o polemikę. Dyskusja jej i recenzenta została nagrana, a filmik stał się hitem internetu.
I bardzo dobrze. Takie konfrontacje są potrzebne. Nawet jeśli krytyk nawołuje do bojkotu filmu, to co z tego? Nazwanie go "nowotworem złośliwym" i tak jest łagodne. Nawoływanie do bojkotu nie jest u nas niczym nowym. Przecież codziennie ktoś nas w mediach nawołuje do bojkotu Tuska czy Kaczyńskiego. Inna rzecz, że od jakiegoś czasu Raczek jest postrzegany trochę jako celebryta, a ja wolę krytyków z kręgu Krzysztofa Mętraka, to jest mi bliższe. Poza tym ludzie, żeby przeczytać wpis Raczka na Facebooku, muszą z własnej woli chcieć tam wejść. Nikt ich do tego nie zmusza i nie muszą za to płacić.

Czyli bardziej zabolałaby Pana recenzja w gazecie od wpisu na Facebooku?
Nie rozdzielam tego, tylko podkreślam, że każdy ma prawo do własnej opinii, gdziekolwiek by ona miała się pojawić. A dyskutować z opiniami zawsze warto. Kiedyś Tadeusz Sobolewski skrytykował w "Gazecie Wyborczej" "Małą Moskwę" Waldemara Krzystka, potem jednak trochę złagodził swoje stanowisko. Może zrobił to po jakiejś polemice z reżyserem?

Krzysztof Zanussi też odnosił się do zarzutów recenzentów. Nie zostawili oni suchej nitki na jego filmie "Serce na dłoni", do którego zatrudnił Dodę.
Recenzent ma prawo krytykować, a twórca bronić swoich racji. Z drugiej strony wiele filmów często różne granice przekracza, obraża uczucia patriotyczne, religijne. Teoretycznie krytycy też mogą. Kiedyś Jurek Bogajewicz, reżyser TVN-owskiego serialu "Wszyscy kochają Romana", porównał produkcję do prostytutki, a siebie do alfonsa. Przekroczył granice dobrego smaku, ale TVN do sądu go nie pozwał. Chyba.

Dla recenzentów amerykańskiego tygodnika "Variety" takie pozwy to codzienność. Nic jednak nigdy z nich nie wynikało prócz rozgłosu dla samych filmów, jak w przypadku "Żelaznego Krzyża" Joshuy Newtona z Royem Scheiderem.
Wcale mnie to nie dziwi. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Dziś medialny świat tworzą specjaliści od PR-u. Pomagają ludziom kłamać, bo filmy z reguły podlegają przecież pozytywnemu PR-owi. Widz najpierw widzi zmontowany trailer, a potem idzie do kina i się dziwi temu, co zobaczył. Myśli, że przyszedł na inny film. Jest rozczarowany, ale czy pozywa dystrybutora filmu o to, że ten obrał złą strategię marketingową? Nie.

Niemiecki reżyser Uwe Boll znalazł sposób na krytyków. Wezwał ich na bokserski pojedynek i kilku przyjęło wyzwanie. Co Pan na to?
Bardzo dobry pomysł, świadczy o dystansie, jaki mają do siebie obie strony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska