Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski snajper z Dortmundu? Przed Lewandowskim był Młynarski

Wojciech Koerber
W wałbrzyskich klimatach, czyli wersja... streetballowa.
W wałbrzyskich klimatach, czyli wersja... streetballowa. Dariusz Gdesz
ARTYKUŁ ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MARCU 2013 ROKU! Połowa lat 90., Dortmund. Tutejsza Borussia sposobi się właśnie do triumfu w piłkarskiej Lidze Mistrzów, co nastąpi w sezonie 1996/97. Miejscowa gazeta, jak co roku, organizuje plebiscyt na dziesięciu najpopularniejszych sportowców Zagłębia Ruhry. Wśród laureatów znajduje się, uwaga, dziewięciu futbolistów Borussii - zwycięża Szwajcar Stephane Chapuisat, tuż za nim obecny dyrektor sportowy klubu Michael Zorc - i jeden koszykarski rodzynek. Mieczysław Młynarski. A zatem to on, a nie Robert Lewandowski, był pierwszym polskim snajperem z Dortmundu. Wcześniej jednak dokonywał Młynarski cudów w Polsce. W barwach narodowych i Górnika Wałbrzych.

Urodził się w Resku, w północno-zachodniej Polsce, skąd trafił wraz z rodzicami do Bogatyni. - Tam ojciec podjął pracę. Robił to, co umiał, a umiał sporo, bo zdolny był. Złota rączka - zaznacza Młynarski, który złotą rączką, a jakże, również został. Tyle że na parkiecie. - Mieszkaliśmy w domku, który wcześniej był pustostanem. W Bogatyni szły jednak kopalnie odkrywkowe i po drodze zabierały wszystko. W ten sposób zniknęło pół miasta, a nas wysiedlono w 1968 roku do Zgorzelca. Grałem tam w piłkę nożną i ręczną, w siatkę, no i w kosza. Jak to za młodu. Gdy przyszła zima, z futbolem dałem sobie spokój. A z pozostałych dyscyplin wybrałem koszykówkę - wyjaśnia.

W wieku niespełna 18 lat trafił skrzydłowy do kadry Polski juniorów. Dalszy koszykarski rozwój wymagał zatem przenosin do najlepszej z lig. - Miałem do wyboru cztery kluby: Górnik Wałbrzych, Śląsk Wrocław, Wisłę Kraków i Wybrzeże Gdańsk. Po przeanalizowaniu składów uznałem, że największe szanse na grę w pierwszej piątce będę miał w Górniku. Tam się więc przeniosłem, zmieniając technikum budowlane w Zgorzelcu na podobne w Wałbrzychu. Bo skoro Polska Ludowa się rozwijała, to i ja chciałem jako jej budowniczy. Gierek pytał, czy pomożemy, więc pomagałem - dworuje sobie koszykarz.
W Górniku, który awansował właśnie do I ligi, istotnie trafił do wyjściowej piątki. W pierwszym sezonie, jako młody chłopak, pomógł zespołowi spaść, a po roku - w cuglach awansować. Z miejsca dał się poznać jako zawodnik wybitnie uzdolniony rzutowo i jeszcze bardziej pazerny na punkty.

- Po prostu wyznawałem zasadę, że najlepszą obroną jest atak - uśmiecha się snajper. - Ale to nie tak, że najważniejszy jest talent. To bzdura, co mówią, bo talent niepoparty pracą nic nie jest wart. Ja zawsze mnóstwo czasu poświęcałem rzutom. Bo liczy się ilość powtórzeń, tysiące prób - zaznacza. A kłopoty ze zdrowiem tych treningów nie zakłócały. Bo nie było takich kłopotów. - Mnie kontuzje omijały. Ja kiedyś nie słyszałem w ogóle o jakichś więzadłach krzyżowych. Jedyne, co mogło się zdarzyć, to podkręcenie stawu skokowego. No ale kiedyś mieliśmy żarcie od rolników, a obecnie to chemia. Dziś jest świeże, jutro trzeba je wyrzucić - zauważa.

W sezonie 1981/82 sięgnął Górnik po tytuł mistrza kraju. - Nie było wtedy czegoś takiego jak finał play-off. Grało się każdy z każdym, a nas czekał w ostatniej kolejce mecz z Sosnowcem. W przypadku zwycięstwa mamy złoto, w przypadku porażki nawet czwarte miejsce. Wygraliśmy różnicą około 25 oczek - wspomina Młynarski. W kolejnym sezonie też przeszedł do historii. Rzecz jasna, przy pomocy kolegów, ale tym razem jednak w pojedynkę. Oto w domowym spotkaniu z Pogonią Szczecin zdobył 90 punktów, co do dziś pozostaje rekordem polskiej ligi. W którym momencie z ust trenera bądź kolegów padło hasło "Młynarz, idziesz na rekord!"?

Do przerwy miałem na liczniku 46 punktów. I było to dla mnie w miarę naturalne, bo w pierwszej połowie często urywałem pod 30. Ówczesny rekord należał do Edwarda Jurkiewicza z Wybrzeża (84 pkt w spotkaniu z Baildonem Katowice, 1970 rok) i w przerwie nasz kapitan, Reszke, rzucił właśnie takie hasło. Co wcale mi nie pomogło, bo rywale - zamiast mi odpuścić - przeszkadzali. Ich trener wziął czas i przekazał, że wszyscy mogą trafiać, tylko ja nie. Na trzy minuty przed końcem wyrównałem już jednak wynik Jurkiewicza. Miałem zatem trzy minuty na jego poprawę, choć - przypominam - utrudnieniem był jeszcze wtedy brak rzutów za trzy. A to moje pozycje były, mógłbym uzbierać z 10 do 15 punktów więcej. W każdym razie dojechałem do "90", a mecz się skończył wynikiem coś koło 125:90 - sięga pamięcią czterokrotny król strzelców naszej ligi. 10 grudnia 2012 roku obchodziliśmy 30-lecie tego wydarzenia. A jak wyglądała osobista klasyfikacja "personal best"? - Rzucałem też po 66, 63 czy 61 punktów. Wiele razy powyżej 50 - dodaje.

Co ważne, klubową skuteczność potrafił przełożyć Młynarski na grunt reprezentacyjny. Tu również pasjami dziurawił kosz przeciwnika. Został królem strzelców praskich mistrzostw Europy (1981 - 185 pkt), także kolejnych we Francji (1983) oraz olimpijskiego turnieju w Moskwie (1980). A nie wszyscy nasi ligowi snajperzy pozostawali nimi z orzełkiem na koszulce. Np. Leszek Doliński z AZS-u Koszalin, który w sezonie 1988/89 - w wyjazdowym meczu przeciwko wrocławskiej Gwardii - zdobył 76 pkt, co jest czwartym wynikiem w historii ligi. - No tak, Leszek w kadrze sobie nie pograł. Nie potrafił się jakoś psychicznie przestawić - diagnozuje Młynarski. Jakie wspomnienia wywiózł z moskiewskich igrzysk?

- Pierwszy raz na takie pojechałem, więc cała organizacja była dla mnie szokiem. Odprawę mieliśmy na warszawskich Bielanach, a bagaż odebraliśmy dopiero w hotelowym pokoju. Inne imprezy przy tej to dziecinada. Ja każdy mecz zaczynałem w pierwszej piątce, a z kim grało mi się najlepiej? Nie najgorzej z Kijewskim i Zeligiem, zresztą we trójkę byliśmy w tej wyjściowej piątce stale - mówi. A jak to wyglądało w klubie?

- Rozgrywającym, który miał oczy dookoła głowy okazał się Witold Domaradzki. I był niezwykle silny, spod kosza podawał na drugą połowę. Nie widzę dziś, żeby ktoś zagrał takiego alley-oopa pod samą obręcz - twierdzi. Niektórzy mówili, że w ferworze walki wybił swego czasu zęby Zeligowi. - Eee, nieprawda. Może mu nosa tylko uszkodziłem, bo na boisku nie ma kolegów. Tak się tworzą legendy. Ktoś złapał rybkę, a za dwa dni to już wieloryb - wyjaśnia. - Ale prawdą jest, że to my w Wałbrzychu wychowywaliśmy trenerów kadry, a nie oni nas. Pierwsze wicemistrzostwo zrobiliśmy z Andrzejem Kucharem. U nas się wybił i poszedł do reprezentacji. Tak jak później Koniecki, z którym wicemistrzostwo zdobyliśmy dwukrotnie - zauważa.

Z Górnikiem w końcu się Młynarski rozstał. - Zacząłem grać w Zgorzelcu, w II lidze. Turów za mnie zapłacił, zaliczyłem już trzy-cztery mecze, tyle że w II-ligowej grupie była też Legia Warszawa. I jej działacze się przyczepili, że nie w terminie złożyłem podanie o zmianę barw klubowych. Zawiesili mnie i musiałem iść do Poznania, gdzie dograłem do końca sezon 87/88. Tam mi dali paszport i mogłem wyjechać za granicę, ale w myśl ówczesnych przepisów ani do I czy II ligi. Zacząłem w SVD 49 Dortmund od IV. Co roku pięliśmy się oczko wyżej, aż wprowadziłem ich do I ligi - wyjaśnia koszykarz. Za ten awans właśnie i tytuł króla strzelców trafił do "10" wspomnianego na wstępie plebiscytu. A w Niemczech Młynarski faktycznie pozbawił rywala zębów.

- W Brunszwiku. Brałem zamach do wsadu, a on biegł za mną. Dostał łokciem i dwa rzeczywiście mu wypadły. Krzyczeli wtedy, że jestem morderca, ale ja się tylko śmiałem, że jesteśmy w Niemczech, więc profesjonalnie wstawią mu nowe. Z połyskiem. Kiedyś w ogóle się napieprzaliśmy i szły łuki brwiowe, a dziś to dziecinada. Gdy piła idzie wysoko, to na górze jest zasłona, ale pod spodem nic się nie dzieje. Dziś sędziowie nie dopuszczają do twardej gry. A kibice? Pewnie, że gwizdali, we Wrocławiu też. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Mobilizowało, by pierd…. im jak najwięcej - obrazowo tłumaczy boiskowy twardziel.

Jako grający trener występował też w Bochum, a na koniec szkolił ekipę z Hagen. Profesjonalną karierę skończył w wieku 38 lat. Gdy opuścił ekipę z Dortmundu, szybko się rozsypała. Dziś w regionalnej III lidze prowadzi ją syn, Sebastian (37 lat). O ojcu mówiono, że był graczem rozrywkowym. To znaczy?

- To znaczy, że za komuny wszyscy dobrzy w swoim fachu pili. Dobry malarz pokojowy też popijał, bo to było w naturze Polaków. W drużynie pił każdy, ale mówiło się tylko o tych, których się znało. Czyli np. o mnie. Więc jak szliśmy na wódkę z piłkarzami, to pisano, że pili Młynarski i Ciołek, bo innych znali mniej. Choć nie mówię, że byłem święty, bo życia nie można odrzucać i zrobić się od razu starym. Znani sportowcy nie mieli problemu ani z alkoholem, ani z kobietami. Ja za komuny miałem wszystko - nie ukrywa. Dziś mieszka znów w Wałbrzychu i odpoczywa na emeryturze kopalnianej, choć w zeszłym roku był jeszcze trenerem w Górniku.

- Dziś w klubie rządzą ludzie, którzy nie mają o tym pojęcia. A pan senator, po tym jak nawywijał, uciekł nie wiadomo dokąd. Gdzieś na wybrzeże chyba. Nie wykluczam, że po zmianie opcji wrócę do klubu, ale na razie nie ma do czego. Pan Ludwiczuk rozpieprzył grupy młodzieżowe, a pierwsza drużyna ma bańkę długu - smutno konstatuje dziadek Młynarski. Wspomniany Sebastian ma na wychowaniu dziewczynkę (w sierpniu pojawi się syn), a córka Sonia (30 lat) urodziła mu już dwie wnuczki. Obecna żona, Ritta, jest kierowniczką wałbrzyskiego MOPS-u. A czy Młynarz ponownie trafi do kosza? Pewnie tak. W końcu to snajper wyborowy.

Mieczysław Młynarski

Urodził się 17 maja 1956 roku w Resku. 199 cm wzrostu. Olimpijczyk z Moskwy (1980), gdzie polscy koszykarze zajęli 7. miejsce. Trzykrotny uczestnik ME (1979 - 7. miejsce, 1981 - 7. , 1983 - 9.). W narodowej drużynie rozegrał 150 spotkań (1975-1984), zdobywając 2680 pkt. Król strzelców ME w Pradze (1981 rok - 185 pkt). Czterokrotny król strzelców polskiej ligi: 1980, 1981 (najlepszy wynik w karierze: 1115 punktów), 1983 i 1984. Mistrz (1982) i trzykrotny wicemistrz Polski (1981, 1983, 1986) z Górnikiem Wałbrzych. Posiadacz rekordu Polski w liczbie punktów zdobytych w jednym spotkaniu (1982 rok - 90 pkt, mecz Górnika z Pogonią Szczecin). Kariera klubowa: Górnik (1973-87), Lech Poznań (87-88), SVD 49 Dortmund (88-94). Dziś trener. Mieszka w Wałbrzychu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska