Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski Salvador Dali tworzy w Karkonoszach

Robert Migdał
Paweł Trybalski w swojej pracowni, w górach, w Michałowicach, z filiżanką ulubionej kawy...
Paweł Trybalski w swojej pracowni, w górach, w Michałowicach, z filiżanką ulubionej kawy... Robert Kutkowski
Jego obrazy wiszą w Meksyku, USA i na... Antarktydzie. Z Pawłem Trybalskim, malarzem z Michałowic pod Jelenią Górą, który właśnie został odznaczony medalem zasłużonych dla polskiej kultury - Gloria Artis, rozmawia Robert Migdał.

Zrezygnował Pan z życia w mieście, zaszył się wysoko w górach, prawie w głuszy. Ucieka Pan od czegoś?
Uciekam, ale też i szukam. Bo te góry dookoła mnie uspokajają, ten krajobraz pozwala mi się wyciszyć, skupić myśli i pracować solo. Sztuka, przynajmniej w moim przypadku, nie znosi kolektywu. I ja w tej ciszy tworzę.

To są plusy życia w takiej głuszy. A minusy?
Są, są. Całe życie byłem lwem salonowym, znam dużo kawiarń w całej Polsce i zazdroszczę moim kolegom, że mogą się częściej spotykać ze sobą, pić kawę, a ja muszę sobie tę kawę sam zaparzyć (śmiech).

Ale kawę przepyszną Pan parzy. Zaświadczam. To życie blisko natury, wysoko w górach spowodowało,że mówi się o Panu, iż jest "artystą ekologicznym" - porusza Pan w swoich obrazach problemy zagrożeń, jakie niesie cywilizacja.
To się wzięło z tego, że przez wiele lat mieszkałem w Jeleniej Górze, na Zabobrzu, na 11. piętrze i widziałem ten straszny smog, jaki codziennie wisiał nad miastem, nad całą kotliną. I szlag mnie trafiał. Dlatego kupiłem ten dom w górach, daleko od miasta, i postanowiłem na swoich obrazach pokazać zagrożenia dla natury.

W codziennym życiu też jest Pan taki proekologiczny? Segregacja śmieci, zdrowa żywność z ekologicznych plantacji?
Staram się, ale nie przesadzam.

Skąd Pan czerpie pomysły do swoich obrazów?
W domu otaczam się różnymi dziwnymi przedmiotami: pochodzą z Antarktydy, Syberii, Australii. Sam je zwożę do domu - trzy raz byłem na Syberii, ale też przyjaciele mi przywożą - na przykład podróżniczka Elżbieta Dzikowska, która przez lata współtworzyła z Tonym Halikiem program "Pieprz i wanilia". I ja w tej mojej głuszy myślę sobie o takim przedmiocie - skąd się wziął, jak się nazywa i to jest zaczyn do namalowania obrazu. Dlatego nie maluję obrazu, który widzę za oknem i mógłby się nazywać "Pejzaż z Michałowic", tylko tworzę "Pierzasty sen Azteka".

Bardzo oryginalne podejście. Niekiedy Pana obrazy wyglądają jak jakieś marzenia senne.
Może ze cztery razy obraz, zanim go namalowałem - przyśnił mi się. Zwykle jednak zanim chwycę za pędzel - dumam. Albo patrzę na ludzi, czerpię z życia. Kiedyś wsiadłem do autobusu, tłok był niesamowity. I wsiada pani, trzyma olbrzymią palmę. Staje obok kierowcy, ten na nią krzyczy, bo palma go liśćmi kole, uderza po twarzy. Na następnym przystanku wsiada do autobusu trzech facetów z olbrzymim dywanem - to był niesamowity widok. Musiałem to namalować: leżący dywan perski, z zielonymi ornamentami, z których wyrasta kwiat. I proszę - ten obraz dzisiaj wisi w Muzeum Narodowym w Warszawie.

W swoich pracach ucieka Pan do innego, bajkowego świata? Od rzeczywistości?
Tak. Te obrazy są moją obroną. Moim kokonem przed światem, który pędzi bez opamiętania do przodu.

Pana obrazy wiszą w muzeach na całym świecie: i w Meksyku, i w USA, Kanadzie...
Nawet w Polskiej Stacji Antarktycznej imienia Henryka Arctowskiego (śmiech).

To spory sukces, bo strasznie w niej mało miejsca. A dla Pana czym jest sukces?
Potwierdzeniem talentu. No i ciężką pracą, bo maluję codziennie. Ale jestem malarzem światła dziennego. Maluję tylko w dzień. Jak byłem projektantem, to pracowałem przy świetle elektrycznym - robiłem płaskie znaczki, jednokolorowe. Lecz gdy maluję na obrazie jakieś wnętrze, to muszę ująć na przykład 30 odcieni fioletu. To jest możliwe tylko przy naturalnym świetle.

A kiedy i co Pan projektował?
Byłem projektantem Polskiego Lnu w Kamiennej Górze.

Pana, artystyczną duszę, nie męczyło takie rzemieślnictwo, monotonna praca od 8 do 16?
To był koszmar. Uważam te 18 lat w fabryce za stracone w moim życiu.

To dobrze, że ją Pan porzucił. Poza malowaniem, jakie ma Pan pasje?
Dobra kawa, zbieranie przedmiotów z odległych stron świata: ząb orki - który służył do wykładania płatków złota na ikonach, pieczęć Azteków, czajnik japoński... I podróże. Bo niekiedy kusi mnie też, żeby wyrwać się z Michałowic, i jadę sobie na dwa tygodnie do Rzymu, na trzy do Paryża.
A jak Pan już wróci do Polski, to co Pana drażni?
Wszechobecna elektronika, która zieje smogiem elektromagnetycznym. Drażnią mnie niektóre programy telewizyjne, reklamy.

Ma Pan telewizor?
Muszę mieć, bo gdzie bym oglądał National Geographic, programy Davida Attenborough. Te przepiękne krajobrazy - to jest wielka przyroda, cuda natury, cuda świata. Tylko to. Nie mogę za to patrzeć na polityków, na głupkowate programy typu "Zabij mnie śmiechem". Mnie zabić śmiechem mogli tylko Starsi Panowie z Kabaretu Starszych Panów. Ich piosenka "Kaziu, Kaziu, zakochaj się..." to masełko na moje serce...

Jak już Pana coś zdenerwuje, to jak się Pan wycisza? Co Pana uspokaja?
Jestem w tej cudownej sytuacji, że wychodzę z domu i mam przed sobą góry. Kiedyś Adam Hanuszkiewicz powiedział mi: "Pawełku, gdybyś sprzedawał ten dom, to dolicz sobie 200 baniek za sam widok".

Wierzy Pan w sprawy nadprzyrodzone...
Kiedyś byłem na Syberii. Koleżanka krzyczy do mnie: "Pawełku, zrobię ci zdjęcie". Po jakimś czasie dostaję to zdjęcie i myślę: "Ale ci nie wyszło". Bo jakaś smuga dookoła mnie. Przyszedł mój kolega, fotografik, patrzy na to zdjęcie i mówi: "Paweł, to jest aura". I zaczęło się. Później jedna z mieszkanek Michałowic powiedziała mi: "Panie Pawle, widziałam kiedyś Pana i miał Pan aurę. Biło od Pana biało-niebieskie światło i strzelały co jakiś czas czarne smugi. To chyba niedobre". Miała rację. Jakiś czas potem zmarła tragicznie moja żona - żyliśmy razem 45 lat, umarła na moich oczach. Dwa lata później umarła moja córka. Miała 42 lata.

Traumatyczne przeżycia. Wpłynęły one na Pana obrazy, na to, jak Pan malował?
Sprawdziłem obrazy, które malowałem w tamtym czasie. I o dziwo. Są serdeczne, ciepłe. Wiedziałem, że muszę nadal malować tak, jak malowałem. Nie chciałem się dzielić swoim nieszczęściem z innymi. To była moja trauma.

Niewątpliwie odniósł Pan sukces. A zazdrości Pan czegoś innym ludziom? Bogactwa? Talentu?
Zazdroszczę aktorom serialowym, takiemu Mroczkowi jednemu i drugiemu, że może sobie pojechać, kiedy tylko chce i ile razy chce, do Egiptu, do Meksyku, Peru - bo go na to stać - dostają mnóstwo pieniędzy za swoje beztalencie, a mnie nie stać, ot tak, od ręki, zaraz. Muszę długo odkładać. Ale się pocieszam, że Mroczki nie dostaną nigdy Glorii Artis (śmiech). Ani oni, ani Michał Wiśniewski z Ich Troje.

A jak Pan myśli, czego Panu ludzie zazdroszczą?
Miejsca, w którym mieszkam.

To fakt. Mnie, odkąd zobaczyłem Pana dom i widoki, jakie ma Pan z okien, zżera zazdrość.
I pewnie zazdroszczą mi konsekwencji w pracy, w tworzeniu. Ja nigdy nie patrzyłem, co jest modne. Byłem zawsze wierny sobie.

Żałuje Pan czegoś w życiu: czegoś, co dzisiaj Pan by inaczej zrobił?
Nie, nie zmieniłbym nic. Jestem człowiekiem spełnionym, zadowolonym z życia.

Czuje Pan, że Pana obrazy się zmieniają?
Owszem. Zmieniają się tematy, które maluję. Czasem zmieni mi się nastrój - jestem uduchowiony, maluję jakieś piękne rzeczy, takie miłe, jak miły jest zapach siana. Bo tak sobie myślę, po co robić takie obrazy, jakie malował Zdzisław Beksiński - tu bubu, tam dziura w głowie. Uważam go za najwybitniejszego surrealistę na świecie, ale malował straszne rzeczy. To nie dla mnie. Nie moja tematyka. Ja chcę malować serdeczne, ciepłe rzeczy, żeby swoimi obrazami dawać ludziom radość.

Jest Pan malarzem samoukiem. Kiedy odkryto u Pana talent?
W szkole podstawowej. Musiałem malować Stalina do gazetek ściennych i tak się moje "staliny" podobały, że zostałem w podstawówce etatowym człowiekiem od malowania. I potem systematycznie rozwijałem swoją pasję, talent. I kiedyś w zakładach lniarskich w Kamiennej Górze zjawił się z wizytą w naszej pracowni malarskiej Józef Hałas. Zobaczył moje prace i powiedział: "To jest niezłe". Przedstawiłem swoje prace Związkowi Plastyków Polskich. Regulamin kazał pokazać 30, a ja zostałem artystą plastykiem jednogłośnie, po sprawdzeniu siedmiu moich prac. Eugeniusz Geppert, patrząc na nie, pogratulował mi i powiedział: "Dobry jesteś Pawełku, dobry".

Myśli Pan, że wykorzystał dany mu talent?
Zawsze, gdy podpisuję obraz swoim nazwiskiem, to wiem, że dałem z siebie wszystko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska